SĄDNY DZIEŃ TU I TAM
"Jedna trzecia obywateli,
będąca elektoratem Donalda Trumpa nie za bardzo rozumie otaczającą nas
rzeczywistość. Dla tych ludzi najważniejsze jest to, że jak się im wydaje,
ich prezydent nienawidzi tych samych ludzi co oni. Pewno mówią sobie
tak - jeśli ciebie złości to samo, co Trumpa, to znaczy, że to równy gość
i on ma rację". Kto to powiedział ostatnio w jednym z programów Telewizji
MSNBC? Moglibyśmy zgadywać, że to ktoś z poprzedniej administracji Baracka
Obamy, a może ktoś z liberalno-demokratycznych senatorów, czy filmowców
o odchyleniu lewicowym, takich, jak Michael Moore? A jednak nie. Prawidłowa
odpowiedź brzmi: Autorem tej opinii jest Ron Reagan, publicysta niezależny
z Kalifornii, a poza tym ... syn prezydenta Ronalda Reagana. Nie można
go zaliczyć z czystym sumieniem do liberalnej lewicy, ale pomimo to uważa
on, że zjawisko p.t. "Donald Trump" szkodzi wielce reputacji USA na całym
świecie i prędzej czy później Kongres powinien coś z tym zrobić, choćby
tak, jak to robi z kandydatami na sędziów Sądu Najwyższego. Kiedyś, przed
przeszło dwudziestu laty przed taką komisją stanął czarny sędzia Clarence
Thomas. Fakt, że miał on opinię konserwatysty (!!), najwyraźniej wyprowadził
z równowagi całą lewicę i część liberalów - tak jakby czarnemu Amerkaninowi
nie wypadało mieć prawicowych pogladów. Zgorszona samym faktem pojawienia
się takiego dziwoląga, lewica przystąpiła do ataku. Już na początku przesłuchania
na sali Senatu pojawiła sie profesorka jednego z uniwersytetów na południu
dr Anita Hill i wysunęła oskarżenie, że sędzia Thomas napastował ją seksualnie
kiedy przed kilku laty była stażystką w jego kancelarii. Po tygodniowym
dokumentnym "maglowaniu" pani profesor i nieszablonowego kandydata, komisja
senacka dała spokój odsyłając Anitę Hill do jej feministycznych koleżanek
i dzięki temu czarnoskóry konserwatysta sędzia Thomas orzeka do dziś w
setkach spraw jako jeden z dziewięciu DOŻYWOTNICH sędziów Sądu Najwyższego
USA.
Jest chyba rzeczą bezsporną,
ze nie da się porównać poziomu szacunku (a może lepiej nazwać to respektem)
dla prawa i wymiaru sprawiedliwości w krajach anglosaskich oraz skandynawskich
z niepoważnym (wręcz anarchicznym) traktowaniem wymiaru sprawiedliwości
w Polsce. Kiedy w kultowym filmie "Sami swoi" odjeżdżając z sądu Kargul
mówi głośno do Pawlaka i kilku zgromadzonych tam osób "Sąd sądem, ale sprawiedliwość
musi być po naszej stronie" - na pewno w tej samej chwili staje się wyrazicielem
uczuć i przekonań co najmniej połowy rodaków. Od tamtych czasów sytuacja
wcale nie uległa poprawie. To nic, że PRL przeminął. To nic, że nie tak
dawno obchodzono z pompą 550 -tą rocznicę niezależnego sądownictwa w kraju
naszego dzieciństwa. Zgodzimy się, że czasy czterech ostatnich Jagiellonów
są wspaniałym okresem historiii Polski - w dużej mierze dlatego, że system
działał w zasadzie sprawnie. Tragedia zaczęła się w wieku siedemnastym.
Natomiast w wieku osiemnastym nie było już komu wykonywać wyroków sądowych,
a przejawy korupcji - na czele z klientelizmem - stały się codziennością.
Aż w końcu przyszli obcy i zaczęli narzucać swoje rozumienie prawa. Potem,
przez przeszło sto lat, na obszarze byłej Polski, rządy prawa oznaczały
wymachiwanie nahajką i prawie rutynowe naciski na sędziów, których zaborcy
wymieniali często na ....Rosjan, Niemców, czy (najrzadziej) Austriaków.
W kwestiach politycznych decydowała samowola wlaściwie każdej władzy. Po
ośmiu latach tworzenia się sądów w niepodleglej Rzeczypospolitej, w roku
1926 nastąpił przewrót majowy, po którym znowu słowo wladzy wykonawczej
zastąpiło wyroki niezawisłych sądów. Cóż z tego, że Polak dzierżył nahajkę,
kiedy demokracja zaczęła przypominać wydmuszkę, z której ostało się zaledwie
20% wartości. Nacjonalizm miał zastąpić masom liberalne pojmowanie wolności.
W latach trzydziestych duża część narodu wcale nie była temu przeciwna.
Teraz też nie jest inaczej.
Czy odzyskanie autorytetu
sądów w Polsce będzie w niedługim czasie realne? Odpowiedź brzmi:
nie - szczególnie teraz, po licznych reformach, poprawkach i "deformach".
Połowa kraju nie będzie miała szacunku do sędziów z dawnego rozdania, a
druga połowa obywateli będzie uważać nowych "super-narodowych" sędziów
- za spalonych i wymieniając ich nazwiska, bedzie mrugać okiem, pukać się
w czoło i robić inne gesty - nie zawsze przyzwoite. Albowiem odgórnie da
się zadekretować tylko uległość, ale nie szacunek. "Morda w kubeł" (powiedzenie
p. Marcina Wolskiego) to nie to samo, co dobrowolna lojalność. Zmiany,
których sobie życzy aktualna partia rzadząca, mogą stać się faktem może
dopiero za 40 lat (dwa pokolenia), a i to pod warunkiem, że w Polsce nie
będzie wojen, rewolucji i większych rozruchów. Ale, w świecie takim, jaki
jest, nikt takich gwarancji nie da. Wniosek jest jeden - jeśli droga Czytelniczko
(drogi Czytelniku) ukradziono ci motocykl (w Polsce), czy sąsiad podbiera
ci gruszki z drzewa rosnącego na miedzy - to bądź pewna/pewien, że polski
sąd nadal w Twoich sprawach będzie bezstronny i niezawisły. Natomiast wszelkie
sprawy zahaczające o spory z administracją, agendami rządowymi, policją
- to już zupelnie inna materia. Tutaj będzie się liczyć zawsze kontekst
sytuacji i on zdecyduje. Być może dlatego, że - jak mówią żartownisie -
sucha litera prawa nie działa pozytywnie na słowiańską duszę. To tak jakby
nasi rodacy mieli inne DNA, niż narody na zachód linii Odra-Nysa. W przeciwieństwie
do nudnej Danii czy Szkocji, w naszym starym kraju trwa bez przerwy ciągła,
nieubłagana walka dobra ze złem - niczym w "Fauście" Goethego lub w "Raju
utraconym" Johna Miltona. Z tym, że każdy obywatel inaczej ocenia co jest
złem, a co dobrem. Taka to już szerokość i długość geograficzna. Praw fizyki
nie można pokonać. Praw geopolityki bardzo trudno - choć zdarzają się chwalebne
wyjątki, ostatni z nich w roku 1989.
Jeszcze pozostała do rozstrzygnięcia
kwestia, co bardziej szkodzi reputacji swojego własnego kraju. Wątpliwej
moralności czyny, czy ich ujawnianie? Według młodego Rona Reagana, prezydentura
Trumpa przynosi już duże szkody dla Ameryki, głównie poprzez nadszarpnięcie
zaufania do niedawnego bastionu demokracji i praw człowieka. O czym tu
zresztą mówić, jeśli wciąż ok. 700 małych dzieci imigrantów z krajów latynoskich
pozostaje oddzielone od swoich rodziców? Konwencja Genewska ONZ już w roku
1950 nazwała taki czyn zbrodnią wojenną - a przecież USA nie jest w stanie
wojny z Meksykiem, Hondurasem czy innymi krajami regionu. W ukochanym kraju
naszego dzieciństwa przez ostatnie 15 lat cała armia działaczy, publicystów
i politykierów obalała dotychczasowe aurorytety. Cóż się stanie jeśli połowa
sędziów
zostanie wymieniona na innych, z "lepszymi" życiorysami, a na ich miejsce
wejdą "sędziowie marcowi" (może tym razem "lipcowi")? Czy zwiększy się
tempo rozpatrywania spraw i zaufanie do sądów? Z ostatnich statystyk widać,
że nie. Wyroki pierwszej połowy będą zawsze uznane za podejrzane przez
obóz dobrej zmiany i łatwe do zakwestionowania. To samo z wyrokami sędziów
marcowych. Ci bedą żyli jak na wulkanie, w ciągłym niepokoju, a ich podsądni
ledwo otrzymają wyrok - już założą ... skargę nadzwyczajną. Jest duże ryzyko,
że n.p. po czterech latach problem się zapętli, zagmatwa, zawęźli i urośnie
do rangi chaosu. Trochę tak, jak za Polski Sasów. I tak to będzie, aż do
momentu, kiedy.... przyjdzie walec i wyrówna. Nie wiemy jednak co tym walcem
będzie.
|