REFORMATORZY I MARZYCIELE

       Równo 500 lat temu, w niemieckiej Wittemberdze pewien jeszcze mało znany, ale mocno zawzięty niemiecki mnich, czujący w sobie palącą chęć reformy uginającego się pod nieprawościami kościoła postanowił, - aby to nowocześnie określić ("come out of the closet") - wyjść z ukrycia na światło dzienne i ukazać światu swoje przemyślenia w pełnej krasie (a wg niektórych - w pełnej grozie). Idąc w ów poranek niedzielny w kierunku kościoła zamkowego miał na sobie brązowy habit zakonu augustianów, w głowie modlitwę, w jednym ręku młotek, a w drugim rulon gęsto zapisanego grubego papieru. Nazywał się Marcin Luter. 

       Wtedy to właśnie 31 października 1517 roku w tej nienajwiększej niemieckiej mieścinie cywilizacja europejska wkroczyła na drogę wiodącą do postępu - zarówno w dobrym, jak i w złym sensie. Najpierw w oczach zbuntowanych chrześcijan, Rzym zająl miejsc starotestamentowego rozpustnego Babilonu. Aby się przeciwstawić złu, powstały silne wspólnoty protestanckie inspirowane lub zarządzane przez Lutra, potem Kalwina i innych reformatorów. Paradoks katolickiej kontrreformacji polegał na tym, że odnowa kościoła rzymkiego była de facto wymuszona naciskiem "tych innych chrześcijan" - ich pism i ich duchowości. Niestety oba odłamy chrześcijaństwa nie umiały ulożyć sobie egzystencji bez udowodniania swojej wyższości i przez większość XVII wieku Europa Zachodnia stałą się teatrem zaciętych wojen religijnych, z których po trzech pokoleniach zrodził się sceptycyzm i dobroduszna obojętność religijna epoki Oświecenia, wiodąca wprost w objęcia nowopowstałej masonerii (1717 r), a z czasem (po pamiętnym antrakcie Rewolucji Francuskiej, 1789 - 1795) do XIX-wiecznego liberalizmu oraz antyklerykalizmu, z kolei ściągającego na siebie potępienie instytucji kościelnych, już nie zawsze wspieranych potęgą machiny państwowej. Jeśli nie liczyć amerykańskiego pomysłu na multireligijne państwo prawa, jednakowo ceniące wartość każdej religii, to na końcu tego łańcucha postępującej świeckości nastąpił całkowity rozdział kościoła od państwa, a stało to się we Francji w 1905 r. Dwanaście lat później w stojącej dotąd cywilizacyjnie na uboczu Rosji doszło do zbrojnego zdobycia władzy przez wojujący marksistowski ateizm, który od razu zacząl prześladować każdą religię.  W Meksyku lat 20-ych i Hiszpanii końca lat 30-ych narzucanie owego ateizmu siłą napotkało jednak na silny opór. Nazistowskie pangermańskie pogaństwo zawładnęło masową wyobraźnią Niemców na 12 krótkich, choć strasznych lat, aby jednak zawalić się z hukiem w roku 1945. Dwa pokolenia potem runęła także dyktatura t.zw. "realnego socjalizmu" w ZSRR i na wschodzie Europy. Cudem, atomowa zagłada jakoś ominęła ludzkość. Wg zachwyconego takim kształtem postępu Francisa Fukujamy, miał nas wszystkich czekać już tylko demokratyczny oświecony liberalizm, otwierający nieomal wszystkim szanse rozwoju prawie tak łatwo, jak otwierały się granice poszczególnych państw Zachodu - jedna za drugą. Niektórzy z nas - lub z naszych rodziców - mieli prawo się zapytać: czy tak jak teraz, to już będzie na zawsze? 

        Jak widać - nie ma obawy. Nic nie jest raz na zawsze. Okazuje się, że do końca historii jeszcze jest bardzo daleko. Kiedy w ostatnich dniach sierpnia 2017 roku w dyskusji telewizyjnej na kanale CNN, padło metafizyczne słowo "TRANSGRESSION" instynktownie nadstawiłem ucha. Wszak tego typu słownictwo raczej słyszymy w kościele czy na uniwersytecie, ale nie w telewizyjnym "talk-show". Owa anglojęzyczna "transgresja" nie oznacza niczego innego jak "wykroczenie", "nie podporządkowanie się normom", "podeptanie uświęconych zasad". To słowo padło w odpowiedzi na zapytanie, o co chodzi milionom Amerykanów - przecież nie zawsze prymitywnych prostaków - bez skrępowania popierających dalej obecnego prezydenta USA Donalda Trumpa niezależnie od sporej ilości ewidentnych nielogiczności, braku precyzji myślowej i ewidentnych kłamstw w wypowiedziach publicznych. Dyskutant utrzymywał, że samą logiką w naszych czasach już się nie wygrywa sporów, a dawna chęć buntu przeciw starym normom religii i purytańskiej moralności też należy do przeszłości. Równocześnie nowoczesny "postępowy" styl życia stracił swą atrakcyjność dla coraz bardziej zdezorientowanych "mas pracujących" (w Polsce nazywanych "suwerenem"). Bycie nowoczesnymi już nie jest dla nich "sexy", szczególnie wtedy, gdy czują, że są nabijani w butelkę przez (a jakże) "postępowych" oligarchów. Owe masy - a przynajmniej ich oburzona połowa - nie chcą już być prowadzone za rączkę przez wyznawców "politycznej poprawności" a antypostępowa "TRANSGRESSION" wyrażać się będzie w powrocie do tego wszystkiego, czego im zabraniano lub co im odradzano przez ostatnie sto lat. Nazbierało się tego sporo: Tłuste jedzenie? - Bardzo zdrowe. Otyłość? - nic poważnego. Rasizm? - Pogląd jak każdy inny. Wstręt do homoseksualizmu? - Coś bardzo naturalnego. Medycyna alternatywna? - Inne podejście do leczenia. Wiara w czary? - Inny przejaw duchowości. Popularność sekt religijnych? - Poszukiwanie odpowiedzi na pytania. Nieufność wobec tradycyjnej medycyny (z psychiatrią na czele)? - Prawo do rozporządzania własnym ciałem. Globalne ocieplenie? Modny mit dotyczący zmian klimatycznych, i tak dalej itp. Bardzo wiele z tych haseł zmienia się w wielu domostwach w swoistego rodzaju "anty-przykazania", które zaczną funkcjonować jak nakazy moralne, najpewniej wciąż popularne, nie tylko za naszego życia, ale o wiele dłużej. W każdym razie, nie można takiej ewentualności wykluczyć.  Wygląda na to, że jedyną nowoczesnością bez podejrzeń będzie technika. Komputery n-tej generacji, samochody niewymagające kierowcy, drony same naprowadzające się na cel, odrzutowce-salonki dla prezesów korporacji, szefów państw i niektórych kacyków z afrykańskiej Rwandy czy papuaskiej Nowej Gwinei - to będzie jedyny wyróżnik nowoczesności. Cała duchowa strona postępu ludzkości ulegnie zakwestionowaniu. Tak jakby dłoń Stwórcy świata nacisnęła przycisk REWIND. Wehikuł czasu przenosi nas 500 lat wstecz.

       Czy czeka nas następne 500 lat "anty-postępu", "odwróconej transgresji", wielodzietnych rodzin, prześladowania naukowców, psychologów, psychicznego znęcania się nad społecznością LGBT, krucjat przeciw tym "innym"? Na to odpowiedzi nie ma. Czy powstanie podziemie nie tylko aborcyjne, ale też szczepionkowe obsługujące oświeconą i nieco wystraszoną klientelę? A może pewnego dnia pojawią się na scenie społeczno-politycznej "cybernetic Luddites", śladem pierwszych Luddytów postulujący niszczenie komputerów (nazwa bierze się od Johna Ludda z wczesno XIX-wiecznej Anglii, który zawyrokował, że przyczyną cierpień ludzkich są maszyny i wzywał do ich niszczenia). Dość łatwo ktoś może mi zarzucić, że piszę scenariusz filmu science fiction, ale czy naprawdę Droga Czytelniczko i Szanowny Czytelniku jesteście pewni, że tego typu kontrrewolucja w konwencji "REWIND" nie jest na Zachodzie możliwa? Zanim mnie wyśmiejecie - poczekajcie może, co najmniej dziesięć lat. 

        Kraj naszego dzieciństwa, kraj bohaterów i męczenników, kraina świętych, 300 egzorcystów, jak też tysięcy niepoprawnych marzycieli, ma ostatnio pokusę stawienia samemu czoła przeciwnościom historii i odwrócenia trendu ostatnich 500 lat. Mało krajów nadaje się tak dobrze jak Polska do tej roli - do przeprowadzenia jakiejś "odwróconej transgresji". Z tym, że ryzyka groteski tak czy owak trudno będzie uniknąć. Uwidocznia to nieźle wymowna scenka z 17 odcinka telewizyjnego serialu satyrycznego p.t. "Ucho prezesa". W pewnej chwili prezes Jarosław wyznaje swojemu totumfackiemu Mariuszowi, że wie dobrze, iż w lipcowych demonstracjach w kraju wzięło udział dużo ludzi. A skąd ty to wiesz? Pyta szefa zaczepnie, ale i z pewnym wyrzutem, Mariusz. No, bo u Jacka w TVP podawali, że wzięło w nich udział mało ludzi - odpowiada z chłodną logiką prezes Kaczyński. No, właśnie - od dziecka trenujemy jak czytać wszystko na odwrót. Ale jeśli tak jest, to mało, kto się zdziwi, kiedy raz jeszcze historia zatoczy koło. Jak powiedzial już bardzo dawno temu patron wszystkich cmokierów i konformistów Francji Luis Fouchet długoletni szef policji z łaski trzech kolejnych reżimów. PLUS ÇA CHANGE, PLUS IL RESTE MEME CHOSE (Im więcej się zmienia, tym więcej zostaje po staremu). 
 
 
. Michał Stefański
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 3T3, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.