CZYŻBY NOWA MIĘDZYNARODOWKA?
A oto życzenia noworoczne
jednego z bardziej obiecujących polityków europejskich młodszego pokolenia
"Mamy możność ocalić przyszłość naszych dzieci, przywracając sens i godność
Europie, która je utraciła tkwiąc w klatce biurokracji, lobby, potentatów
realizujących interesy finansjery elit wielkich międzynarodowych koncernów,
zamiast służyć 500 milionom obywateli europejskich". Słowa powyższe wypowiedział
Matteo Salvini, od niedawna wicepremier Włoch i minister spraw wewętrznych
tego kraju. Kilka dni po Nowym Roku to właśnie jego limuzyna opuściła siedzibę
Prawa i Sprawiedliwości na Nowogrodzkiej w Warszawie po spotkaniu z prezesem
Jarosławem Kaczyńskim.
Gdyby urządzić quiz historyczny
i zapytać, kto w dwudziestoleciu między obiema wojnami światowymi wypowiadał
się takim językiem na temat Europy i jej przeznaczenia - odpowiedzi najpewniej
wypadłyby zaskakująco. Byłby to spory rozrzut nazwisk - jak to się mawia,
od ściany do ściany. Od socjaldemokratów francuskich i brytyjskich
pionierów Labour Party, poprzez umiarkowanych konserwatystow skandynawskich,
aż po twórcę faszyzmu Benito Mussoliniego i jego bardziej "zdolnego" niemieckiego
kolegę. Każdego z nich gryzła odwieczna pokusa politycznych manipulatorów
- podlączyć się do pragnień klasy określanej niekiedy jako "lud pracujący
miast i wsi". Ciągłe wzbudzanie niejasnej tęsknoty za "dawnymi dobrymi
czasami" zmieszane z wizją niedalekiej przyszłości, która niebawem znów
będzie należeć do tzw "zwykłego człowieka" - cokolwiek mogłoby to oznaczać.
Do owej politycznej lokomotywy dziejów każdy z mężów opatrznościowych -
tych dawnych, jak też wspólczesnych - doczepiał z reguły swój własny narodowy
wagonik. We Włoszech było to wskrzeszone z popiołów ozdrowieńczej wojny
nowe imperium rzymskie - marzenie Mussoliniego. W wersji niemieckiej była
to osławiona "przestrzeń życiowa", a potem zaprzęgnięcie innych nie zawsze
ufnych sojuszników na zachodzie Europy do budowania nowego ładu - oczywiście
dopiero po pokonaniu wrogów. Jak się okazuje, wrogow nie pokonano, a germańskie
marzenie z poczatku lat trzydziestych zakończyło sie straszliwą hekatombą
milionów niewinnych ludzi. Niemcy - choć ponosiły tylko połowę winy za
wybuch II Wojny Światowej - straciły jedną trzecią dawnego terytorium
i zostały podzielone. Obie wersje narodowego socjalizmu (włoska i niemiecka)
poniosły klęskę i skompromitowały ideę narodowych socjalizmów na kilka
pokoleń. Wersja marksistowska w wydaniu sowieckim również stoczyła się
na samo dno, choć dwa pokolenia później.
Nikogo nie powinno dziwić,
że Europa po zaleczeniu pierwszych ran wojennych postanowiła budować międzynarodowe
organizacje, których naczelnym celem było uchronienie następnych pokoleń
od tragedii wojny światowej. Budowanie dobrobytu też było temu głownemu
celowi podporządkowane. Na tych dwóch filarach, w ciągu kilku dziesięcioleci,
okrzepła Europejska Wspólnota Gospodarcza, która, w kontraście do schyłkowego
Związku Sowieckiego, przekształcała się rok po roku w silną Wspólnotę (a
potem Unię) Europejską aspirującą do zjednoczenia starego kontynentu. I
znowu podskórną myślą było zbudowanie struktury, której liczne powiązania
i wspólzależności wykluczać miały wojnę jako sposób rozwiązywania konfliktów
gospodarczych i wszelkich innych. Do Unii dołączały po kolei coraz to inne
kraje będące jeszcze niedawno satelitami gasnącego imperium komunistycznego.
Trudno zaprzeczyć, że niektórym z nich (n.p. Polsce) przynależność do Unii
bardzo się opłaciła. Równolegle, zachodziły (i dalej zachodzą)
zmiany, których próżno by szukać nawet w niedawnych podręcznikach teoretyków
zarówno kapitalizmu, jak też marksizmu. Oszałamiający rozwój techniki i
nauki - z jednej strony,oszczędzający ludzki wysiłek - ale też eliminujący
z rynku tysiące dotychczasowych zawodów, wytworzył w milionach ludzi poczucie,
że w tym nowym świecie są właściwie zbędni. Na dodatek sytuację pogorszył
napływ do Europy i Ameryki Pólnocnej milionów ludzi z przeludnionych i
z reguły niedorozwiniętych krajów dawnego t.zw. "Trzeciego Świata". Do
tego doszła zmiana pokoleniowa. Już nie jedno, ale prawie dwa pokolenia
dzielą młodych wyborców, od wydarzeń, które przykuwały uwagę ich ojców
i dziadków. Młodsza generacja polityków w wieku podobnym do ministra
Matteo Salviniego (45 lat) już nie pamięta nie tylko wojny i okresu powojennej
biedy i odbudowy, ale z trudnością przypomina sobie burzenie Muru Berlińskiego.
Wyrosło pokolenie, które nie odczuwa dreszczy słysząc n.p. nazwisko "Mussolini".
Raczej bardziej boją się bezrobocia, czy niekontrolowanego zalewu imigrantów
z południa. I właśnie owa prężna grupa polityków trzeciej generacji zaznacza
w tych miesiącach swoje miejsce w kolejce po wpływy i władzę w zmodyfikowanej
Unii Europejskiej. W momencie słabnięcia tandemu Niemcy - Francja
istnieje potrzeba znalezienia źródeł nowej energii (także duchowej), której
stary kontynent bardzo potrzebuje. Aktualnie, widać gołym okiem, że Unia
nie jest już tą sama organizacją co na początku. Po kłopotach z Grecją
i Węgrami, po trzech latach "szorstkiej przyjaźni" z narodowo-katolickim
rządem w Warszawie i kompletnym chaosie Brexitu - Unia w opinii wielu potrzebuje
poczucia odnowy. Zachodzi pytanie, czy "ruch żółtych kamizelek" we Francji
oraz osłabnięcie władzy pani kanclerz Merkel nie sprowokują Moskwy do ponownego
usadowienia się w Europie - tym bardziej, że już chyba jedynie Polska ufa
obietnicom prezydenta Trumpa w sferze obrony. Nie od dziś wiadomo, że aktualny
szef Białego Domu woli dwustronne sojusze od międzynarodowych organizacji
typu ONZ czy NATO.
W czasie oczekiwań na wizytę
włoskiego wicepremiera w Warszawie, padło nieco prowokacyjne określenie
nowej fazy ścisłych związków Polski z Włochami: "Oś Rzym - Warszawa". Jak
zawsze, starsi wyjadacze wzdrygnęli się nieco, a młodsi obiecujący politycy,
też jak zwykle, nie wiedzą o co chodzi. Czy to braki w wiedzy historycznej,
a może jedynie odmowa używania starych definicji do nowych zadań stojących
przed Europejczykami? Jak się zdaje - nowi prawicowi przywódcy włoscy nie
zamierzają Unii rozbić od środka, lecz chcieliby raczej ją przejąć poprzez
zwycięstwo wszystkich sił tradycjonalistycznych - a przynajmniej wystąpić
jako silna alternatywa dla socjaldemokratów. Już zeszłego lata w Mediolanie
miały miejsce rozmowy między Salvinim, panią Marine Le Pen z francuskiego
Zjednoczenia Narodowego oraz Victorem Orbanem niekwestionowanym unijnym
pionierem populizmu. Fakt, że prezes Jarosław Kaczyński zainteresował się
planami wicepremiera Włoch, dobrze świadczy o jego zdolności przewidywania
- a może o jego doradcach. Wiadomo, że 26 maja odbędą się wybory do Parlamentu
Europejskiego. Po ostatecznym odłączeniu się Wielkiej Brytanii od Unii,
PIS-owi przydałoby się wyjście z izolacji i zalożenie wspólnego klubu w
Parlamencie Europejskim z kilkoma partiami o orientacji nacjonalistycznej
jak n.p. holenderska, włoska czy francuska. Jedynym tematem wyraźnie dzielącym
stanowisko rządu PISu od włoskiego, to stosunek do Rosji. Czy uda się młodemu
pokoleniu europejskiej prawicy zmontować jakąś "międzynarodówkę populistów"?
Nie ma tu gwarancji, ale pierwsze kroki są podejmowane wlaśnie teraz. W
maju okaże się czy będą skuteczne.
|