KTO NAPRAWIA - KTO PSUJE
"Jestem pewien na 100%,
że przyszlość polityki świata zachodniego bedzie populistyczna. Pytanie
tylko, czy będzie to populistyczny nacjonalizm czy populistyczny socjalizm."
Takie oto prowokujące wyznanie wiary w nieuchronność nadchodzących zmian
padło ze sceny szacownego audytorium Roy-Thomson Hall w Toronto z ust Steva
Bannona, byłego doradcy Donalda Trumpa, a aktualnie samozwańczego ideologa
alternatywnej prawicy, bynajmniej nie tylko w USA. Faktem jest, że
przygotowania do kontrowersyjnej debaty Bannona z tradycyjnym konserwatystą
i politycznym wychowankiem Georgea W. Busha Davidem Frumem, nie ograniczały
się bynajmniej do ogłoszeń w gazetach i druku afiszy. Policja torontońska
była zmuszona solidnie przygotować się do "obsługi" tego występu. A kiedy
nadszedł ostatni piątek października obie strony dały z siebie wszystko.
Kompleks Roy-Thompson Hall otaczał pierścień policji, wokół którego kłębił
się pokaźny tłum liczący co najmniej połtora tysiąca hałaśliwych demonstrantów.
Przeważały wśród nich ruchy lewackie oraz obrony praw LGBT. Można było
łatwo zauważyć, że poważnej części tłumu mało zależało na wolności wypowiedzi
dla przeciwników politycznych. Jedna z grupek zwana Miedzyrasowy Sojusz
Miejski skandowała "Jego tu nie powinno być!" Próbowano także zatamować
łańcuchem wejście do audytorium. Policja aresztowala dwanaście osób, przy
czym dwójka funkcjonaroiuszy odniosła obrażenia. Dnia następnego jeden
z bardziej znanych publicystów lokalnych wyraził pogląd, że metoda zablokowania
Steve Bannon nie jest najlepsza. "Lepiej z nim dyskutować."
A tymczasem wewnątrz atmosfera
debaty byla w miarę kurtuazyjna, choć pod koniec nie pozbawiona złośliwości.
Już na samym początku, były szef sztabu trumpowskiego Białego Domu zaatakował
swojego adwersarza zarzutem, że niezbyt wiele osób ze strony liberalnej
chce dyskutować z prezydentem Trumpem o ekonomii, ale za to uwielbiają
rozstrząsanie rasizmu, seksizmu i homofobii. Tymczasem ludzie, darzący
Donalda Trumpa sympatią są tymi, których pechowa Hillary Clinton nastawiła
negatywnie do siebie, nazywając kiedyś niebacznie "deplorables" (t.j. pożałowania
godni). W kategoriach polskich byłoby to równoważne z powiedzeniem n.p.
"tamci z PGR-ów". Wówczas, prawdopodobnie właśnie Steve Bannon doradził
Trumpowi jeszcze większą toporność w wyrażaniu swoich myśli. Zresztą pod
tym względem szef Białego Domu nie musiał się zbyt wysilać, bo zawsze mówił
prosto i nie cenił języka akademickiego. Steve Bannon przyznał się, że
choć jest wychowany "przy wojsku" (przez to, że jego ojciec całe życie
pracowal w stoczni marynarki wojennej w bazie Norfolk w Wirginii),
tym niemniej zawsze widział w Ameryce nie imperium, lecz raczej państwo
rewolucyjne - rewolucyjne na wielu polach. Teraz ta rewolucyjność może
się okazać przydatna nie tylko elicie miliarderów, lecz także tym, których
rewolucja techniczna i chciwość elit odwirowały na absolutny margines.
Będąc - jak sam się z dumą określa - narodowym populistą, Bannon wróży
szereg rewolucji na świecie - w Europie, Ameryce Łacińskiej, a nawet na
Bliskim Wschodzie. Pada zdanie: "Wiele trzeba wyburzyć i wypalić do gruntu".
W tym momencie kurtuazja Davida Fruma się kończy; pyta Bannona, czy chodzi
mu o przenośne "wypalenie", czy może o coś więcej. Do dyskusji wchodzi
temat żydowskości Davida Fruma i braku wyczulenia Trumpa na to jak odbierają
go inne grupy etniczne. Pada termin "Kristalnacht" i znów przez kilka
chwil "maglowana jest" oczywista ignorancja historyczna prezydenta. Przez
kilka minut, obaj byli doradcy głów państwa właściwie kłócili się o to,
jak zakwalifikować napaść słowną prezydenta na Georgea Sorosa i czy przypadkiem
te słowa nie pchnęły do czynu zamachowca z Pittsburga.
W swoim kontrataku, redaktor
Frum próbuje wyjaśnić, tę pozorną sprzeczność, że będąc konserwatystą korzysta
na codzień z wartości liberalnych. Pragnie bowiem zakonserwować (zachować)
dla potomnych takie wartości, jak - państwo, które nie okrada obywateli,
media, które nie kłamią, sądy, które szanują prawa wszystkich jednakowo,
a także umożliwienie głosowania fair nawet tym, którzy nam by tego prawa
nigdy nie dali. Wg dyskutanta, świat stoi przed jasnym wyborem: albo dominacja,
a tym samym i opresja, albo współpraca i budowanie dobrobytu. Ta myśl napotyka
w tym miejscu opór Bannona, który wygłasza dość znaną opinię "Teraz dla
elit finansowych mamy socjalizm, a dla naszych "deplorables" pozostał wyłącznie
brutalny kapitalizm". To może jednak owe wykluczone masy powinny teraz
zagrać o wszystko, bo mają do stracenia bardzo niewiele? David Frum replikuje,
że to co robi Trump było już ćwiczone przez z górą dziesięć lat w Argentynie
za dyktatury Juana Perona. To jest to samo, co tam - wysokie cła, wysoka
inflacja i nikt nie wie co dalej. Wiemy tylko kogo należy nienawidzieć.
Steve Bannon oburza się, że zarzuca mu się faszyzm. Przecież faszyzm to
rozbuchane, wszechwładne państwo, a my chcemy tego Lewiatana, tę żarłoczną
strukturę utemperować. "To jest prawda o tyle, że system Trumpa dokonuje
korozji od środka aparatu państwa, przerywa Frum. Jeśli aktualny prezydent
przegra wybory do Kongresu, to nie przez żadnych lewaków i jakąś mityczną
Antifę, która i tak pewno składa się w połowie z agentów FBI, ale
przez to, że setki tysięcy obywateli - a zwłaszcza Amerykanek - tego własnie
dnia powiedzą: "mam już tego potąd, mam już dość." Jednak w opinii Bannona,
to właśnie amerykańscy "wykluczeni" niedługo powiedzą "dość" elitom. Zobaczymy,
kto ma rację
Około 120 lat temu, na przełomie
wieku dziewiętnastego i dwudziestego w niejednym mieście Imperium Brytyjskiego,
(a więc i w Kanadzie) było sporo środowisk, w których reakcją na nadchodzące
"zepsucie" obyczajów było zatykanie uszu na niekiedy skrzeczącą rzeczywistość.
Cenzura obyczajowa była czymś normalnym, a nawet w wielu środowiskach aprobowanym
i pożądanym przez większość obywateli. Teraz, po kilku strasznych wojnach
i rewolucjach przemysłowo-naukowych można znów zauważyć nawrót tendencji
cenzurowania niewygodnej rzeczywistości - tyle, że z lewej strony. Wiktoriańskie
prababcie obecnych demonstrantek próbowały zagłuszyć myślących inaczej.
Ponieważ współczesne ruchy lewicowe (najcześciej osadzone na uczelniach)
są zaskoczone i "zgorszone" oporem przeciętnego człowieka wobec ich pomysłu
na zycie, coraz częściej reagują na trudną rzeczywistośc (zupełnie
tak jak dawniej) zatykaniem uszu, a niekiedy też przemocą. Prawda - tej
rzeczywistości nie wyobrażali sobie ani Marks, ani Mao-tse-Tung,
ani Che Guevarra. Przez swoją niedojrzalość i krótkowzroczność, lewacy
z Toronto, Nowego Jorku i Londynu mają dużą szansę zrobić z Donalda Trumpa
wspólczesnego Robin Hooda klasy pracującej, którą oburza obrót spraw tego
świata. Zupełnie niechcący Steve Bannon ma w młodych lewakach sojuszników
mimo woli. Debata w Toronto jest jeszcze jednym tego dowodem.
Michał Stefański
Z okazji nadchodzących Świąt
Bożego Narodzenia i Nowego Roku 2019 pragnę złożyć Wszystkim Moim Przyjaciołom,
Słuchaczkom, Słuchaczom, Czytelniczkom i Czytelnikom, Klientom oraz Współpracownikom
Najserdeczniejsze Życzenia Zdrowia i Pomyślności we Wszelkich Postaciach.
|