MONTREAL Z DWÓCH PERSPEKTYW
Zdecydowanie od dwóch lat jesteśmy świadkami doprawdy dziwacznej passy
- i to na całym świecie. Daje ona znać o sobie niczym nagły huraganowy
wiatr, którego powiewów przewidzieć się nie da - choć tak bardzo byśmy
chcieli. Montreal nie jest tu wyjątkiem. Niedawno, w pierwszej połowie
listopada wybory tutejszego mera oraz radnych miejskich przyniosły wielu
spore zaskoczenie. Denisowi Coderre wielokrotnemu posłowi Partii Liberalnej
oraz ministrowi - a ostatnio merowi naszego miasta - nic nie pomogły sny
o potędze. Już przed rokiem Montreal został obwołany metropolią.
Co prawda, to nie to samo co postulowane niegdyś przez grupkę angielskich
i quebeckich idealistów "Wolne Miasto Montreal", ale za to nie niesie ze
sobą całego tego bagażu złych emocji i wiecznego sporu - anglofoni contra
frankofoni. Zresztą ów konflikt stracił w ostatnich latach sporo energii,
tak jakby większość pary nacjonalistycznej wyszła z kociołka. A na wyciszeniu
konfliktów etnicznych monsieur Coderre skorzystał sporo. To fakt. Jego
plany przywrócenia świetności dawnej gospodarczej stolicy Kanady przez
długi czas przemawiały do wyobraźni mieszkańców Montrealu, zwłaszcza tych
z t.zw. "smykałką" biznesową. Wkrótce potem zaczęło się wydawanie pieniędzy.
W Londynie mają tamtejszy gigantyczny diabelski młyn nad Tamizą. Od niedawna
dość podobny obiekt już działa w Starym Porcie nad Rzeką Św. Wawrzyńca.
Na Wyspie Notre-Dame jest znany od dawna na świecie samochodowy tor wyścigowy.
Pan mer zawziął się, żeby mieć dwa. I nawet zorganizował na tym drugim
chyba pierwsze na tym kontynencie wyścigi samochodów elektrycznych. Niestety
ten eksperyment przyniósł finansową klęskę. Drugim problemem, za który
tutejsi kierowcy obwiniali Denis Coderra, były niekończące się remonty
nawierzchni ulic, przedtem nie naprawianych chyba od kilkudziesięciu lat.
Właściwie za dostrzeżenie samego problemu dziur w jezdniach, należałaby
się merowi od nas wszystkich wdzięczność, podobnie jak za walkę z korupcją.
A jednak - drobne uciążliwości zaczeły w końcu przeważać w umysłach wyborców.
Z końcem lata zdarzało się, że n.p. na pięć mostów czy tuneli w okolicach
Kanału Lachine, trzy były w remoncie, a na dokładkę w weekendy zamykano
jeszcze największe skrzyżowanie autostrad w mieście t.j. Turcot. Sędziwy
karykaturzysta z "The Gazette" Aislin zasugerował nawet zmianę godła Montrealu
na coś aktualnego i bardzo prostego - po prostu na słupek drogowy
w znajomych kolorach biało-pomarańczowych. Nic zatem dziwnego, że w końcu
na horyzoncie pojawiła się praktyczna osoba, ktora zamiast swoistej "folie
de grandeur" (manii wielkosci) zaczęła mówić o potrzebach zwykłych szarych
obywateli miasta, którzy nie pragna sławy ni luksusów, a chcieliby mieć
wiekszą pulę tanich mieszkań, nowe metro i lepsze pociągi dojazdowe, a
przy tym więcej zieleni. Mniej więcej wtedy panu merowi zajrzało w oczy
widmo klęski. Oczywiście w dużym stopniu, dzięki zapałowi Coderra
miasto prezentuje się o wiele lepiej, ale rządzić nim będzie już inna,
młodsza siła - pani Valerie Plante. Tak często toczą się losy polityków-wizjonerów,
którzy zaczynają jako zbawcy, a kończą z opinią arogantów i uszczęśliwiaczy
na siłę. .
W czasie, kiedy ekipa Coderra rozwijała swoje plany postawienia Montrealu
na nogi, w tym samym z grubsza okresie kończąca swoją kadencję w dalekiej
Warszawie ekipa Platformy Obywatelskiej podjęła decyzję o .... zwijaniu
się. Powód był jeden i to dość oczywisty - oszczędności w kasie ministerialnej.
Zresztą nie tylko w Montrealu, ale jeszcze w paru innych miejscach na świecie.
Wszak wiadomo nie od dziś, że dla neoliberałów na całym świecie cięcia
wydatków publicznych są nieomal podstawą ustrojową. Najpierw "pod młotek"
poszedł monumentalny gmach przy 1500 Avenue des Pins. Nie pomogły skargi
i protesty Polonusów - ani tych bardziej, ani tych mniej zasłużonych.
Kilkugodzinna wizyta w szykującym się do wyprowadzki konsulacie dawnej
(1991 - 1996 r.), pierwszej niekomunistycznej Konsul Generalnej Małgorzaty
Dzieduszyckiej także nie złagodziła wyroków MSZ-u w dalekiej Warszawie.
Mijały miesiące. W międzyczasie zmienił się w Polsce rząd, ale z początku
podejście nowej ekipy do Polonii montrealskiej było dalej raczej instrumentalne;
owszem, retoryka stała się cieplejsza. Kiedy doszły nas wszystkich wieści,
że i drugi (już ostatni) przyczółek kraju naszego dzieciństwa przy 3501
ave. du Musée ma być też zamknięty i sprzedany, wielu z nas nareszcie pojęło,
że czasy świetności tutejszej placówki są chyba już za nami. Widać dla
młodszego pokolenia dyplomatów historia Konsulatu Rzeczypospolitej w Montrealu
nie przedstawia takiej wartości jak dla ich starszych kolegów. A przecież
w pamiętnym roku 1918 na tutejszym kontynencie były tylko dwie placówki
RP, nad którymi mniej wiecej jednocześnie załopotały biało-czerwone flagi
- Nowy Jork i Montreal. Okres II Wojny Światowej prawie pokrył się z urzędowaniem
konsula Tadeusza Brzezińskiego, ojca późniejszego polityka amerykańskiego
Zbigniewa. Potem nastąpiły przeróżne perypetie związane z wycofaniem przez
Zachód uznania Rządu RP na Uchodźstwie. Aż nadszedł wreszcie rok 1991,
kiedy do budynku konsulatu wprowadzili się nareszcie dyplomaci Polski Niepodległej.
Kiedy dziewięć miesięcy temu, w marcu, Polonia tutejsza fatalistycznie
oczekiwała wykonania zapowiedzianego wyroku, wtedy to, wraz z początkiem
wiosny nadeszła do polskiego Montrealu nadzieja - a także ...."amnestia".
Budynek przy ave. du Musée został ułaskawiony. Zmieniło się jedynie jego
przeznaczenie. Wydział Promocji i Handlu został zlikwidowany, a konsulat
RP dostał szansę na drugie życie, a nawet na powrót do statusu Konsulatu
Generalnego. To miłe, że głosy protestującej Polonii dały jednak komuś
w Warszawie coś do myślenia. Mamy zatem "happy end". Jednakowoż nie wszyscy
tak to odbierają. Jest jeszcze jeden aspekt sprawy, który uległ przeoczeniu.
Wypadałoby zapytać, czy ktoś w centrali dostrzegł w naszym mieście tę trochę
inną Kanadę; choćby quebeckich fachowców i potencjalną klientelę frankofońską,
której kontakty z Polską - krajem rozwijającym się calkiem nieźle - bardzo
by się przydały. Polska i Kanada przeżywają aktualnie okres koniunktury;
zatem w teorii szansa obustronnych korzyści jest bardzo duża. Na kontaktach
z tutejszym światem biznesu można wiele zyskać. Czyżby czynniki oficjalne
uznały, że nie ma już nic do roboty w Quebeku i na wschodzie Kanady - tej
samej Kanady, która niedawno podpisała umowę o wolnym handlu
z Unią Europejską? Czy fakt ten brany był pod uwagę przez ministra Rozwoju
i Finansów Mateusza Morawieckiego usuwającego z autonomicznej ziemi quebeckiej
placówkę handlową RP? Owo posunięcie może być niestety odebrane jako odwrócenie
sie plecami do tutejszych francuskojęzycznych elit władzy i pieniądza?
Te wszystkie pytania domagają się odpowiedzi. Chyba nie wszystko da się
załatwić poprzez placówkę handlową w Toronto. Zwłaszcza, że Quebekowi taki
kryzys jak w hiszpańskiej Katalonii w najbliższej przyszłości nie grozi.
***
Z okazji nadchodzących Świąt
Bożego Narodzenia oraz Nowego Roku 2018 - roku Stulecia cudem odrodzonej
po rozbiorach Polski, mam niewątpliwą przyjemność złożyć wszystkim moim
Przyjaciołom, Czytelnikom, Słuchaczom i Klientom Najserdeczniejsze Życzenia
Wesołych Świąt i Zdrowego, Szczęśliwego Nowego Roku.
|