PANI PORUCZNIK I SENATOR 

Na pewno nigdy się nie znali. Na pewno o sobie nic nie wiedzą. Ale te dwie postaci łączy jednak coś konkretnego, choć nieuchwytnego dla wielu. Można przyjąć, że tym czymś jest konserwatyzm starej daty, przestrzegający zasady: "Jeśli nie wiesz jak się w jakimś momencie zachować - na wszelki wypadek zachowaj się przyzwoicie." Można także przyjąć za pewnik, że oboje wkraczają właśnie w ostatnie lata lub - jak w przypadku ciężko chorego senatora amerykańskiego McCaina - nawet w ostatnie miesiące życia. Oboje naszych Bohaterów (przez duże "B") w okresie swojego długiego żywota stanęło wielokrotnie nie tylko w obliczu groźby śmierci na polu walki, lecz także ponosiło nie raz konsekwencje bycia wolną i wybitną jednostką, której każda miernota będzie rzucać kłody pod nogi. Warto może wspomnieć o kilku momentach życia pani porucznik z AK oraz pana senatora z Arizony, a wcześniej kapitana pilota w marynarce wojennej USA.  

Pani Traczyk-Stawska - jak do dziś o sobie mówi -  żołnierz AK, nie była, jakby można przypuścić, sanitariuszką. Była żołnierzem liniowym i strzelcem. W okupację chodziła na ćwiczenia, uczyła się taktyki i posługiwania się  bronią palną, a kiedy przyszła Godzina "W" dano jej nieco uszkodzony niemiecki automat. Na skutek usterki, strzelal tylko ogniem ciągłym, co martwiło panią Wandę, no bo tyle amunicji się marnuje. Szczęście jej dopisało, gdyż mimo szeregu akcji bojowych, zdołała przeżyć Powstanie Warszawskie. Na ostatniej zbiórce (już w roku 1947) otrzymała swój ostatni rozkaz od dowódcy. Nie chodziło jednak o walkę zbrojną. Decyzję o zaprzestaniu przez Armię Krajową działań wojennych, rząd polski w Londynie wydał dużo wcześniej. Tym razem chodziło o godny pochówek dla poległych towarzyszy broni. To miało być jej zadanie, którego się podjęła i które wypełniła, chodząc z ołówkiem i notatnikiem po rozkopanym Śródmieściu, Woli, Ochocie, Mokotowie i Czerniakowie. Nie każdy wie, że warszawskie odgruzowywanie zaczynalo się od likwidowania bezładnego cmentarza, ciągnącego się kilometrami przez gruzy. Dym z palonych ognisk mieszal się z cmentarnym odorem. Co się działo przy każdej otwartej studzience czy włazie do kanału, tego prawie nie można sobie wyobrazić. Po jakimś czasie pani Wanda zapisała się do Towarzystwa Opieki nad Cmentarzem Powązkowskim i mimo podeszłego wieku dalej pełni tam swoją służbę. Jej drugim zadaniem życiowym jest opieka nad osobami niepełnosprawnymi - głównie dziećmi. Przez przeszło ćwierć wieku była nauczycielką w szkole specjalnej dla osób ze znacznym stopniem upośledzenia. Empatia, zaangażowanie i ludzkie serce - tego pedagog nie może się nauczyć, jak n.p. technik kąpania inwalidy czy dawania zastrzyków. To się ma w sobie. Tak jak świadomość, że chodzi tu o istoty, o których człowieczeństwo i godność idzie właśnie walka - nierzadko, walka z czasem i ludzką obojętnością

Mijały lata, mijały ustroje i różni (mniejsi lub więksi) "mężowie opatrznościowi". Przyszedł maj bieżącego roku. Znając życiorys naszej bohaterki, nie może nikogo dziwić fakt, że w okolicach 15 maja pani porucznik Traczyk-Stawska zjawiła się w biurze przepustek Sejmu z opaską AK na ramieniu, aby odwiedzić protestujących w Sejmie.  , Ponieważ przepustki nie chciano jej wydać, pani Wanda poprosiła o szklankę wody. Kiedy i tego jej odmówiono - poprosiła o stołek, aby mogła odpocząć i pomyśleć co robić dalej. Stołka także jej nie dano. Widząc wyraźny zanik cnót chrześcijańskich w tak wspaniałym budynku, nasza dziewięćdziesięciolatka poszła odpocząć i porozmawiać z pikietami stojącymi w pewnym oddaleniu od Sejmu. Tym razem szczęśliwie, zagranicznych kronik filmowych nie było, Jak będzie innym razem, nikt tego nie wie.

                                                                ***
Życie senatora Johna McCaina, zawodowego wojskowego, jak też inwalidy wojennego przebiegało innym rytmem niż pani kombatantce z Warszawy. Wszak reprezentuje on "cr?me de la cr?me" amerykańskiej elity władzy i pieniądza. Zarówno dziadek, jak też ojciec młodego Johna byli admirałami, przy czym ojciec (też John) dowodził całą flotą USA na Pacyfiku. Jeszcze daleko przed trzydziestką młodemu pilotowi slużącemu najczęściej na lotniskowcach, śmierć kilkakrotnie zajrzała w oczy. W roku 1958, w czasie lotu szkoleniowego w Hiszpanii, jego odrzutowiec poleciał za nisko przerywając sieć wysokiego napięcia i pozbawiając prądu całą okolicę. Rok czy dwa potem, samolot McCaina spadł do Zatoki Meksykańskiej, ale atletyczny pilot wypłynąl na powierzchnię  z głębokości 10 metrów. Kiedy pod koniec lipca 1967 r. nasz bohater siedział w samolocie przygotowując się do startu z lotniskowca USS Forestall, wybuchł tuż obok niszczycielski pożar, z którego cudem uszedł z życiem. Ale najgorsze było pięć lat niewoli - po zestrzeleniu jego maszyny w komunistycznym Wietnamie w październiku 1967 roku. Złe traktowanie i tortury zrobiły z McCaina inwalidę. Po długiej rekonwalescencji poszedł do polityki, zostając najpierw kongresmenem, a potem senatorem. W partii republikańskiej, do której było mu zawsze najbliżej reprezentował skrzydło umiarkowane. Tak też było w roku 2008, kiedy McCain został kandydatem na prezydenta. A jednak Ameryka oddała większość swoich głosów nie na McCaina, lecz na Baraka Obamę. Z tamtego roku, pamiętna jest wymiana zdań między zdenerwowaną, kobietą z Arizony, a kandydatem republikanów. "Wie pan, co mówią? Mówią, że Obama to ...Arab." Twarz McCaina rozjaśnił uśmiech. "Ależ co pani mówi. To przyzwoity człowiek. Ja się z jego poglądami nie zgadzam, ale to uczciwy gość." Od początku kadencji Donalda Trumpa senator z Arizony patrzy nowemu prezydentowi uważnie na ręce i nie kryje swoich krytycznych uwag. Ostatnio - już ze szpitala, po diagnozie nowotworu mózgu - wysłał list do kolegów senatorów zawierający zastrzeżenia co do nowego kandydata na stanowisko szefa CIA. Sprawa niby zwyczajna. Ale nie dla wszystkich. Szefowa biura prasowego Białego Domu niejaka Kelly Sadler mówi na głos wobec pracowników. "Ale on się nie liczy. Tak czy owak, właśnie umiera." (!!) Do dzisiaj nie było oficjalnych przeprosin z biura prezydenckiego, a jedynie telefon pani Kelly do córki senatora. Rzecz jasna, pół Ameryki nie posiada się z oburzenia. 

Coraz częściej padają pytania o dopuszczalny zakres brutalności (a nawet zwyczajnego chamstwa) w aktualnym świecie - a może pólświatku - polityków. Może to ono ma być znakiem rozpoznawczym tego nowego tworu nazywanego coraz częściej "alternatywną prawicą" (angielski skrót - "alt-right"). Celem nadrzędnym jest wyskrobać sobie nowych wyborców - choćby nawet z samego dna. 
 
 
. Michał Stefański
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 3T3, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.