MY, POLACY, KOCHAMY BIADOLIĆ!
Ani się obejrzeliśmy, a mamy
już za sobą Mistrzostwa Świata w Narciarstwie Klasycznym "LAHTI 2017".
Ci, których to interesowało, śledzili wyniki na bieżąco, więc ja, człowiek
skromny i zdający sobie sprawę z własnych ograniczeń, chciałbym tylko na
marginesie tej imprezy zadać kilka głupkowatych, (choć może nie do końca
głupich) pytań i podjąć próbę udzielenia kilku mętnych (z konieczności)
odpowiedzi.
Sprawa pierwsza. Dlaczego
wypowiedzi polskich mediów, dotyczące występu Justyny Kowalczyk, są utrzymane
w tak płaczliwym tonie? Ta najbardziej utytułowana polska biegaczka była
ósma w biegu na 10 km. Można z tego powodu rozdzierać szaty, bo w ciągu
wielu minionych lat przyzwyczaiła nas do medali, ale można też spojrzeć
na tę sprawę trochę inaczej. Naszą planetę zamieszkuje bodaj siedem miliardów
ludzi, z których statystyczną większość stanowią panie - i tylko siedem
z nich potrafi biegać na nartach szybciej niż nasza rodaczka! W dodatku
pani Justyna wystąpiła jeszcze w sztafecie i dzięki znakomitemu biegowi
zapewniła trzem swoim koleżankom miejsce nagradzane sportowym stypendium
(tak, to ona je zapewniła, bo pozostałe nasze reprezentantki dały z siebie,
co mogły, ale mogły niewiele). Biorąc pod uwagę ogrom zasług pani Justyny
dla polskiego narciarstwa, należy chyba ją podziwiać za to, że po ciężkiej
kontuzji i długiej przerwie wróciła na trasy, zamiast biadolić, że zawiodła
oczekiwania. Odpowiedź na to pytanie brzmi: bo my, Polacy, lubimy biadolić.
Nie martwmy się zresztą o
Justynę. Podczas tych mistrzostw wystąpiła kilka razy jako komentatorka
transmisji telewizyjnych i wypadła znakomicie. Mówiła piękną, poprawną
polszczyzną, nie plotła głupstw, a jej uwagi były fachowe, dowcipne i inteligentne.
Ma więc chyba zapewnioną przyszłość w tym zawodzie. Tylko czy będzie miała
co komentować, jeśli nasi biegacze będą nadal tak partolić swoje występy?
Polska sztafeta męska (4x10) km została zdublowana i zmuszona do zejścia
z trasy, a jedyna uwaga, na jaką zdobył się po tej kompromitacji jeden
z jej uczestników, brzmiała: "Chciałbym, żeby nasza sztafeta wyglądała
nieco lepiej". ("Przegląd Sportowy"). Trudno o większy banał i dowód braku
jakiejkolwiek refleksji.
Pytanie drugie. Dlaczego
po indywidualnym konkursie skoków, w którym Piotr Żyła zdobył brązowy medal,
a czwórka (tak!) Polaków zajęła miejsca w pierwszej ósemce, media zachowywały
się tak, jakby była to żenująca klęska, a nie wspaniały sukces? Rozumiem,
że ktoś tam może liczył na coś więcej, ale w tak loteryjnej konkurencji,
jaką są skoki trudno być czegokolwiek pewnym. Ten sposób myślenia zaprezentował
też sprawozdawca polskiej telewizji, który po oszałamiającym zwycięstwie
Polaków w konkursie drużynowym, plótł coś o tym, że jest to rekompensata
"za brak wyników indywidualnych". Odpowiedź na powyższe pytanie brzmi:
bo my, Polacy, lubimy biadolić.
Tak więc: jest dobrze, będzie
lepiej. Instruktorzy młodych skoczków skarżą się, że w najważniejszym ośrodku
szkolenia, czyli w Zakopanem, są wprawdzie trzy skocznie, ale nie ma na
nich wyciągów, więc 70 procent czasu, przeznaczonego na treningi, zajmuje
tym dzieciom wspinanie się z nartami na miejsce startu. Justyna Kowalczyk
alarmuje, że nie ma w Polsce ani jednej dobrze przygotowanej trasy biegowej,
ani treningowej trasy letniej do trenowania na rolkach. Kiedy kilka lat
temu zbudowano taką pętlę w Zakopanem, to położono asfalt tak nieudolnie,
że powstawały na niej wybrzuszenia i muldy, grożące ciężkimi kontuzjami
kolan. Może więc skierować na tę pętlę zjazdowców? (których zresztą i tak
w Polsce nie ma).
No właśnie. I tu pytanie
ostatnie. Dlaczego Polacy odnoszą sukcesy w sportach, których nie uprawiają?
Na nartach jeżdżą miliony ludzi, a od czasu Bachledy nie ma żadnego poważnego
reprezentanta. Skacze w całym kraju tylko kilkaset osób, a wyniki mają
wspaniałe. W piłkę gra co drugi chłopak, a piłkarze jakoś nie błyszczą.
Natomiast Waldemar Marszałek, samodzielnie uprawiający sporty motorowodne,
zdobył na międzynarodowych zawodach więcej medali, niż niejedna reprezentacja
w sportach drużynowych (choćby hokeiści). Nie jesteśmy narodem żeglarzy,
choćby dlatego, że niewielu Polaków potrafi pływać, zaś łodzie są drogie,
więc jakim cudem Mateusz Kusznierewicz odnosił tak ogromne międzynarodowe
sukcesy? A jak zrobił karierę Wojciech Fibak, pochodzący z kraju, w którym
nie było ani kortów, ani rakiet, ani piłek, ani przede wszystkim trenerów?
Na to trzecie pytanie nie
potrafię odpowiedzieć, więc zachęcam do zabrania głosu Czcigodnych Czytelników.
A nuż wspólnie coś wymyślimy?
.. |
|
Andrzej Ronikier
ARCHIWUM
FELIETONÓW |
POLEĆ
TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA |
|
|
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,, |
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,, |
|