PIERWSZY OBCHÓD

     Trzy dni minęły szybko od mojej pierwszej wizyty u dra F. Co prawda po nocach nadal wyły syreny, co prawda ¶nia¬dania, obiady i kolacje były jednakowo podłe w różnych restaurants, ale cała reszta była ciekawa, nowa i pochłaniaj±ca. Z każd± godzin± nabierałam nowych wiadomo¶ci, na razie jeszcze nie o medycynie, ale o amerykańskim stylu życia. Do¬wiedziałam się, który kwadracik w podłodze przyciskać nog±, aby zjawiła się winda, jak telefonować do różnych dzielnic miasta, jaki automat do czego służy i tysi±ce innych drobiaz¬gów, bez znajomo¶ci których życie jest nieomal męczarni±. Ponadto - zwiedzali¶my Montreal. Najpierw cały park na Mount Royal, aż do samego szczytu góry, gdzie stoi wielki krzyż - the Cross of Montreal. Ten o¶wietlony w nocy sym¬bol miasta widoczny jest z każdego najodleglejszego jego krań¬ca, z uliczek wszystkich przedmie¶ć. PóĽniej odwiedzili¶my Saint Helen Island, duż± wyspę na rzece ¦więtego Wawrzyń¬ca, dok±d w soboty i niedziele ci±gn± tłumy ludzi w... samochodach. Wyspa ta jest czym¶ w rodzaju naszych podwarszaw¬skich Bielan: każdy wycieczkowicz zabiera z sob± kosz pełen żywno¶ci (picnic basket), żonę, dzieci, umawia się z przyja¬ciółmi pod drzewem numer 225 na przykład lub 134 (drze¬wa s± numerowane dla ułatwienia spotkań i odnajdywania dzieci!) i spędza wolny czas w cieniu tego drzewa zażywaj±c też k±pieli w wielkim basenie. Ogl±dali¶my Saint Joseph’s Oratory - potężny ko¶ciół o wspaniałej kopule, mog±cej kon¬kurować z kopuł± ¶w. Piotra w Rzymie, zbudowany na stoku Mount Royal, otoczony cudownym parkiem, stacjami Męki Pańskiej, i posiadaj±cy jedno curiosum: skrzynkę do kartek z pro¶bami wiernych. Wrzuca się 10 centów, obok „wypełnio¬n±” kartkę (obowi±zuj± litery drukowane!) i odt±d można już - w pojęciu wielu - czekać bez cienia niepewno¶ci na spadek po bogatym wuju albo wielk± miło¶ć dziewczyny. Na¬przeciw Saint Joseph’s Oratory znajduje się muzeum figur woskowych, w którym oprócz scen z życia pierwszych chrze¶¬cijan widzi się królowę Elżbietę II we własnej osobie, księcia Filipa, Winstona Churchilla i... studentów wydziału historii sztuki (tych już nie z wosku) oprowadzaj±cych go¶ci po mu¬zeum z tak± końcow± uwag±: „And now, will you please - Proszę nam dać co¶ za nasz± pracę”.
     Dnia ledwie starczyło na podziwianie ¶licznego ogrodu bo¬tanicznego pod Montrealem. Cieplarnie - to pełne wdzięku i lekko¶ci konstrukcje ze stali i szkła, za¶ zbiory - to kaktu¬sy, palmy i wszelkie cuda flory południa, paprocie z Kali¬fornii i orchidee z Miami.
     Czas uciekał za prędko, nic więc dziwnego, że znów „wy¬biła” godzina ponownej wizyty u dra F. w Montreal Children's. Tym razem chief-resident przyj±ł mnie w swoim office - gabinecie przeznaczonym dla niego i sekretarki. Był czym¶ bardzo zaaferowany.
   - Sorry, Irene - zacz±ł z miejsca. Nie mam pokoju dla pani. Może odpocznie pani jeszcze z tydzień? Po co się ¶pie¬szyć, zd±ży się pani zmęczyć, na pewno. O kay?
   - Jak pan woli. Mój kontrakt ważny jest dopiero od dnia 1 lipca, wobec tego...
   - O kay, o kay! Przyjdzie pani za tydzień. By the way - przy okazji - mnie pani już wtedy nie zastanie, bo idę na pół roku do innego szpitala. Moje funkcje obejmie kolega Viktor M. Cheer up! (Odpowiednik naszego powiedzenia: Głowa do góry!) Hi!
     Znów poszłam z niczym, chociaż zauważyłam z przyjem¬no¶ci±, że drug± wizytę zniosłam jako¶ lżej: w dalszym ci±gu czułam się obco i niepewnie, chowałam w sercu żal, że nikt nie zainteresował się moim samotnym losem, ale... ostatecz¬nie jako¶ tam będzie.
     I leciały dni, jak z bicza trzasł, ciekawe, pełne wrażeń i emocji - jak zwykle, gdy wszystko jest tak dalece nowe, iż nieprędko zdoła spowszednieć. Upał co prawda wzrastał, lecz były kina, niczym oazy na pustyni. Na dworze żar - a w kinie nos widzowi marzł jak w styczniu. Często z powo¬du tak ogromnej różnicy temperatur dostawało się potężnej chrypki po seansie, ale od czasu gdy przywykłam do... zabie¬rania swetra, nie było nawet i chrypki.
     Szóstego dnia od ostatniej wizyty znowu odwiedziłam szpi¬tal. Przyj±ł mnie nowy chief-resident, bardzo młody, a przy¬najmniej bardzo młodo wygl±daj±cy Francuz, którego matka czy ojciec pochodził podobno z Grecji. Istotnie, miał w sobie co¶ z greckiego typu: ciemne włosy, ciemne oczy, prosty deli¬katny nos, a do tego uprzejmy francuski u¶miech. Dr M. wydał mi się znacznie milszy od swego poprzednika dra F. Mówił prędko, spokojnie i bardzo niewyraĽnie. O¶wiadczył, że pokój numer 27 był dla mnie gotów.
     A więc - należało opu¶cić Dorchester, pani± Bruillard i wytworny apartament ze stoj±cymi lampami, a pogr±żyć się w obco¶ć szpitala i ¶rodowiska, stawić czoło milionom trudno¶ci, które teraz jasno przewidywałam. Z ciężkim ser¬cem my¶lałam o tej zmianie, o przeprowadzce, o nieuniknio¬nym „egzaminie z życia”.
     Spakowana już, zadzwoniłam do swego polskiego opiekuna:
   - Jutro pani zaczyna? Może to i dobrze się składa, bo wła¶nie dowiedziałem się, że i mnie czas odjechać do Quesnel.
   - Gdzie to jest?
   - Bardzo daleko st±d, w British Columbia, kilkaset tylko mil od Pacyfiku. Wyruszam jutro rano, najpierw autobusem do Ottawy.
     Znowu nie spałam wcale w nocy. Znowu przerażały mnie syreny, budziła ¶wiadomo¶ć, że jutro o tej porze znajdę się zupełnie sama w¶ród zupełnie obcych ludzi, że przecież nie mam tu ani jednej znajomej duszy i że „mój” ostatni i jedy¬ny Polak odjedzie w swoj± stronę.
     Na dworcu autobusowym Greyhound zjawiłam się jednak o szóstej rano z u¶miechem na ustach, podobnym pewnie do tego, jaki miała Maria Antonina wstępuj±ca na szafot. Rzad¬ko kiedy w życiu swoim żegnałam kogo¶ z równym żalem. Ten Polak stał mi się nagle człowiekiem bardzo bliskim, był dla mnie Polsk± - po prostu Polsk± w całym tego słowa zna¬czeniu. Jak to się stało, że nie płakałam - nie wiem. W każ¬dym razie teraz, tutaj, przyznaję się, że wiele mnie koszto¬wał ten u¶miech i że widocznie bardzo czułam się osamotnio¬na, skoro moja wdzięczno¶ć za pełn± kurtuazji opiekę tego emigranta pozostała do dzi¶ nie mniejsza niż żal z powodu jej utraty, jaki czułam wówczas przy autobusie ruszaj±cym do Ottawy.
 
 
. Irena Krzeska........
 

ARCHIWUM

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 3T3, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie w¶ród Polonii zamieszkuj±cej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.