W GWIEZDNYM
PYLE
Witam
szanowną Polonię, w tym Nowym Roku 2018. Życzę wszystkim spełnienia marzeń,
dużo zdrówka i radości.
Dziś,
z okazji obejrzenia najnowszego odcinka Wojen Gwiezdnych, napiszę
nieco o nim, o mojej życiowej fascynacji Fantastyką Naukową, oraz o mieszanych
uczuciach, co do tego mega-sukcesu kinowego, którego od 40 lat wyszło na
ekrany już 9 epizodów.
Już
jako dzieciak zaczytywałem się w polskich i międzynarodowych książkach
i opowiadaniach Sci-Fi, których było całkiem sporo w PRL'u. Oczywiście
był też genialny Stanisław Lem i jego niepowtarzalna mieszanka humoru,
dramatu i wizjonerskiej futurologii, która jest znana i podziwiana na całym
świecie.
Tak
że głowę miałem pełną wizji podboju kosmosu, przyszłościowych społeczeństw
oraz niezwykłych wynalazków, takich jak np. podróże w czasie. W kinach
i TV też działo się sporo w tym temacie. Była Zakazana Planeta,
solidny amerykański film Sci-Fi z 1956 roku, któregoś niedzielnego poranka
puszczony w PRL-owskiej TV. Była też Barbarella z Jane Fondą, wizjonerska,
erotyczna ekranizacja znanego komiksu, wyemitowana, ale już późną nocą
w TV. Emitowano też niezły amerykański serial Kosmos 1999 o dryfującej
w kosmosie wraz z Księżycem stacji kosmicznej. Tak nawiasem, to myślę,
że nie pokazano w Polsce Ludowej słynnych Star Trek'ów, ponieważ
kapitan statku był Amerykaninem, a Rosjanin tylko jego podwładnym oficerem.
Były
też w kinach przerażające dla dzieciaka Japońskie Godzille i walki
wielkich Potworów, lub kultowy już horror Obcy. A także kilka pozycji
komunistycznego kina Sci-Fi jak np. NRD-owskie W Gwiezdnym Pyle
z 1975r, lub oparty na Lemie Test Pilota Pirxa z 1978r.
Nie
można też zapomnieć o genialnych i inspirujących Relax'ach i Alfach
- polskich zeszytach komiksowych ze znakomitymi oryginalnymi rysunkowymi
historyjkami Sci-Fi i fantastyki.
Tak
że klimat mojego dzieciństwa był bardzo przyszłościowy i pozaziemski. I
na takim to gruncie przyszło mi wybrać się na największe objawienie kinowe
mego krótkiego wtedy żywota, jeśli nie całego życia.
Pierwszy
odcinek Wojen Gwiezdnych był najbardziej niezwykłym filmem tamtych
czasów. Zyskał wielomilionowe rzesze fanów i zmienił kino, jakie znaliśmy
dotychczas. Oglądano go często dziesiątki razy, aby ponownie zanurzyć się
w tym fascynującym świecie szlachetnych rycerzy Jedi, super fajnych statków
kosmicznych, i niezwykłych postaci a la Darth Vader. A kilka lat później
nadeszły też świetne Imperium Kontratakuje oraz Powrót Jedi.
Mija
16 lat i reżyser i wizjoner George Lucas serwuje nam trzy kolejne tzw.
prequele, czyli filmy z czasów dziejących się przed nakręconym w 1977 r.
epizodem.
Obejrzałem
te prequele dobrych kilka razy i ze smutkiem muszę przyznać, że są mierne.
Pomimo wielkich nakładów i postępu efektów komputerowych, Lucas stracił
coś, zyskując miliardy dolarów z Imperium, jakie stworzył. Dużo walk, bitew,
ucieczek, poprzeplatanych miernymi postaciami i dialogami. Zero humoru
i niewiele polotu w scenariuszach. Można to znieść, ale porywa to nie,
parafrazując słynny styl mówienia mistrza Yody.
I właśnie
do tamtych trzech odcinków z czasów mojego dzieciństwa nawiązuje najlepiej
najnowszy, wyprodukowany już przez Disneya Ostatni Jedi. Scenariusz,
dość typowy, to wciąż nierówna walka sympatycznych Rebeliantów z siłami
Zła. Ale pełnokrwiste, niejednoznaczne postacie, dużo emocji, humoru, i
kilka zaskakujących zwrotów akcji sprawiają, że człowiek ma dobry ubaw,
i wraca do klimatów sprzed 40 lat. Stary Luke Skywalker wraca na scenę,
a uwagę ponownie przykuwa znakomity Adam Driver, jako opętany przez Ciemną
Stronę Mocy Kylo Ren - syn Lei i Hana Solo. Jest parę kwestii spornych,
co do niektórych postaci, i dziwnie milusińskich, a la Pokemony, obcych,
ale nie ma się zbytnio, co czepiać. Film ma się podobać wielu widzom i
to z pewnością mu się udaje. A za 2 lata, na 2019, szykuje się kolejny,
9-ty Epizod sagi, oraz na pewno jakieś pochodne. Niech Moc Będzie z Nami!
Wasz
|