BOSKI
JACK
Dzisiejszy
felieton poświęcę jednemu z moich ulubionych gwiazdorów kina - Panu Jack'owi
Nicholsonowi. Ten wybitny artysta jest chyba w pierwszej piątce najlepszych
kinowych aktorów i aktorek wszech-czasów. Znany ze swojej charyzmy, inteligencji,
ale przede wszystkim iście diabelskiego poczucia humoru, jest unikatem
na skalę światową, a jednocześnie sprawia wrażenie kumpla, z którym można
się świetnie zabawić w weekendowe wieczory. Właśnie oglądałem jego świetną
rolę w As Good as It Gets (Lepiej Być Nie Może) z 1997 roku, gdzie
u boku Helen Hunt gra pokręconego, egoistycznego i wrednego pisarza, który
dzięki znajomym w potrzebie odkrywa w sobie duszę dobrego człowieka.
Nicholson
skończył 80 lat w zeszłym roku, ale wciąż jest aktywny. Zagra teraz w amerykańskim
'remake' filmu pt. Toni Erdmann o zgrywach kochającego swoją bardzo
profesjonalną córkę ojca.
Kariera
Jacka zaczęła się pod koniec lat 50' i od tego czasu zagrał w ponad siedemdziesięciu,
wielu wybitnych, pozycjach. Pamiętam jego króciutką rolę masochisty oddającego
się z radością bolesnemu zabiegowi dentystycznemu w Little Shop of Horrors
z 1960 roku. Przez następne 10 lat pałętał się w małych rólkach, między
innymi u mistrza horroru Rogera Corman'a. Ale jego tzw. big break, czyli
przełom zawodowy nastąpił w kultowym Swobodnym Jeźdźcu (Easy Rider)
z
1969 roku, gdzie u boku dwóch hipisowskich motocyklistów zagrał wyluzowanego
i bardzo 'cool' adwokata. A po tym sukcesie role się posypały. Nicholson
jest jednym z tych ambitnych aktorów i twórców, którzy przyczynili się
do rozkwitu niezależnego od Hollywood, amerykańskiego kina autorskiego
zainspirowanego europejską Nową Falą. Moim takim małym faworytem jest tu
szary acz wyrazisty film drogi The Last Detail, w którym Jack gra
jednego z dwóch żołnierzy mających doprowadzić ukaranego młodzika do militarnego
więzienia.
Zagrał
też główną rolę detektywa w genialnym 'film noir' Chinatown z 1974
roku, naszego Romana Polańskiego. A potem jego rola buntownika w zakładzie
psychiatrycznym w Locie nad Kukułczym Gniazdem (One Flew Over the Cuckoo's
Nest) z 1975 roku wyleciała na stratosferę kunsztu aktorskiego.
Nicholson
próbował reżyserii filmowej, i jego najlepszy film - psychologiczny western
Goin'
South z 1978 roku nie odniósł sukcesu, choć ogląda się go z zainteresowaniem.
Rok później Jack ponownie wzniósł się na wyżyny odlotowego aktorstwa w
The Shining (Lśnienie) mistrza Stanleya Kubricka. Zagrał tu postać
nawiedzonego przez demony krwiożerczego psychopaty, który usiłuje zabić
swoją rodzinę w odległym górskim hotelu. Niestety ta rola, razem z Kukułczym
Gniazdem zaszufladkowały go nieco, i każdy spodziewał się psychicznych,
mrocznych dewiacji po jego kolejnych kreacjach aktorskich. Jego następna
ciekawa rola, kilka lat później, wpisywała się w te oczekiwania. Zagrał
bowiem samego, uwodzicielskiego i napalonego diabła w świetnej komedii
fantastycznej - Czarownice z Eastwick z 1987.
A w
międzyczasie zagrał kilka mniejszych ról w ambitnych ale nieco chybionych
filmach, takich jak Honor Prizzich czy The Postman Always
Rings Twice. Ogólnie, patrząc na jego karierę w tamtych latach 80-tych
to wybierał trudne, wyraziste, i na pewno nie kasowe role, takie jak bezdomnego
alkoholika w Ironweed u boku Meryl Streep. Pominę rolę Jokera w
Batmanie Burtona, który nigdy mi się nie podobał, oraz w łatwych i
lekkich komedyjkach romantycznych w ostatnich latach. Prawdziwego Jacka
zobaczyliśmy w roli twardziela pułkownika Jessopa w A Few Good Men,
oraz w moim osobistym faworycie About Schmidt z 2002 roku, gdzie
gra emerytowanego wdowca próbującego nawiązać więź z córką.
Boski
Jacku, dziękujemy Ci żeś poprzez swój twórczy geniusz uczynił światową
kulturę lepszą i zabawniejszą!
Wasz
|