ŚWIAT ODBITY NA TAŚMIE FILMOWEJ - 40 WORLD FILM FESTIVAL MONTREAL 2016

40 Festiwal Filmów Świata, odbywający się w Montrealu w dniach od 25 sierpnia do 5 września, przebiegał w atmosferze skandalu. Obsługa, podobno nie opłacana od trzech lat, dwa dni przed otwarciem imprezy zrezygnowała z pracy i zablokowała strony internetowe. Sale Cineplex Forum i hotele nie podpisały nowej umowy. Na placu boju, w biurze festiwalowym, pozostały trzy osoby, na których barki spadła waląca się konstrukcja. Zamiast ośmiu kin, jedynie Cinema Imperial wyświetlało filmy, zaś twórcy ponad 200 filmów przysłanych na festiwal (długi i krótki metraż) szukali możliwości zaprezentowania swoich dzieł. Reżyserzy osobiście wręczali publiczności zawiadomienia o pokazach w dwóch kinach studyjnych, które zgodziły się na projekcje. Serge Losique, twórca i szef World Film Festival skutecznie ukrywał się i nie wypowiadał się na temat tej spektakularnej klęski, bądź, co bądź znanego festiwalu.

Festiwalowi montrealskiemu daleko było zawsze do liczących się w świecie filmowym imprez, takich jak Cannes, Berlin, Wenecja czy Karlowe Wary. Poziomem filmów i ilością premier przewyższał go również International Film Festival w Toronto, jednak montrealskie święto kina miało swoją wierną publiczność i pozycję w świecie artystycznym. Gdy pod koniec sierpnia osiem kin montrealskich wyświetlało co dwie godziny nowy film, a w kuluarach odbywały się spotkania z artystami - wyczuwało się bijący puls kina. Można powiedzieć, że w tym roku ten puls został wstrzymany i nie wiadomo, czy ożyje w roku przyszłym. Żegnając się z festiwalem, przesiedziałam wiele godzin w ciemnej sali Cinema Imperial, oglądając świat odbity na taśmie filmowej, jak w zwierciadle Flauberta przechadzającym się po ulicy.

Polskę w tym roku reprezentowały dwa filmy: "Tytanowa biel" Piotra Śmigasiewicza (koprodukcja polsko-włosko-angielska) i "Nowy Świat", zbiór trzech nowel w reżyserii młodych reżyserów - Elżbiety Benkowskiej, Michała Wawrzeckiego i Łukasza Ostalskiego.

"Tytanowa biel", z rozmachem zrealizowany we Włoszech film o wyprawie historyka sztuki, granego przez Piotra Adamczyka, śladami Caravaggia, przypomina, niestety, filmy dla młodzieży z lat 70., w których z łatwością sięgano po elementy fantazji, naiwności, nielogiczności w budowaniu fabuły. Po pewnym czasie trudno z uwagą śledzić nieprawdopodobne przygody przytrafiające się bohaterowi, z których oczywiście, wychodził on cało. "Tytanowa biel" to naiwna zabawa w kino, zbyt naiwna, by mogła zainteresować.

"Nowy Świat", debiut młodych reżyserów jest przeciwieństwem "Tytanowej bieli". Trzy nowele opowiadają o trzech imigrantach w Polsce - Białorusince, Afgańczyku, Ukraińcu. Tytułowy Nowy Świat, który jest nazwą eleganckiej ulicy w centrum Warszawy, może być synonimem nowego życia, szansy na poprawienie losu w nowym miejscu. Jednak za każdym razem przeszłość upomina się o swoje prawa i nie daje bohaterom zapomnieć o poprzednim życiu. Wszystkie trzy nowele są świetnie grane, a polska rzeczywistość, oddana autentycznie, dopełnia trzy odmienne losy. Wszyscy na końcu, przez moment, mijają się na Rondzie gen. de Gaulle’a, przy sztucznej palmie, swoistym kuriozum, stojącej w centrum miasta. Czy nasi bohaterowie nie są takimi przesadzonymi roślinami, które sztucznie istnieją w nowej rzeczywistości, zdają się zadawać pytanie reżyserzy trzech nowel. Gdyby żył Krzysztof Kieślowski, mógłby uznać młodych twórców za swoich uczniów i następców.

Film włoski "Two euros per hour" Andrei D’Ambrosio pokazuje codzienność mieszkańców małego miasteczka na południu Włoch. "Biedni ludzie", jak z Dostojewskiego, skazani na brak pracy lub nędzną pracę za "two euros", pogrążeni w apatii kręcą się bez celu. Przypadkowo ginie główna bohaterka, młoda dziewczyna i nawet ta śmierć zdaje się pozbawiona znaczenia w tej smutnej rzeczywistości.

Niemiecki film "Lotte", debiut reżysera Juliusa Schultheissa, opowiada historię rozbitej życiowo kobiety, tytułowej Lotty, która nie ma własnego miejsca w świecie. Wyrzucona z mieszkania, przemierza nerwowo ulice, jeździ podmiejskimi pociągami, pomieszkuje w garażu przerobionym na mieszkanie. Jest pielęgniarką, ale nie przykłada się do pracy, zdarza jej się przyjść na rauszu i zapaść w sen na łóżku szpitalnym obok pacjenta. Niespodziewanie odnajduje ją córka, nastolatka wychowana przez ojca, najwyraźniej potrzebująca kontaktu z matką. Lotta traktuje dziewczynę raczej jak kumpla do wypicia niż córkę. Dziewczyna jednak zdaje się mieć swój plan - za wszelką cenę chce pogodzić Lottę z rodziną, której ta nie widziała od lat. Film kończy scena, w której matka i córka idą przez łąkę w stronę domu rodzinnego. Czy należy rozumieć, że w młodym pokoleniu odżywają więzy zaprzepaszczone przez ich rodziców? Oby to mogło rozjaśnić mroki szarego jak magma życia Lotty. Czy spotkanie z rodzicami odmieni życie obu kobiet? Pozostajemy z pytaniami bez odpowiedzi.

Rosyjski film "A touch of wind" Olgi Veremeevej, kręcony był na dalekiej północy, we wsi syberyjskiej nad Bajkałem zamieszkałej przez buddystów. Najwyraźniej reżyserka nie mogła zdecydować się na jedną spójną opowieść i chciała zmieścić wiele pomysłów w jednym filmie. Mamy bohaterkę, aktorkę z Moskwy chorą na raka, która przed śmiercią chce odnaleźć dawną miłość, mamy zabieg filmu w filmie i śledzimy ekipę kręcącą film, mamy wreszcie duże partie filmu dokumentalnego o święcie buddyjskim. Te strzępy fabuły męczą i pozostawiają uczucie niedosytu i znużenia.
Chiński film Zhunga Li "Looking for the Holy Land" jest bajką nakręconą w stylu hollywoodzkim. Młody mnich spełniając wolę ojca wyrusza na pielgrzymkę w poszukiwaniu "świętego miejsca". Wędrując drogami przez góry i lasy dochodzi do wsi położonej nad jeziorem, gdzie mieszka plemię Yi. Spotykają go tutaj różne przygody: ratuje swoimi czarami i wywarem z ziół umierającego starca, oskarżony zostaje bezpodstawnie o zabicie owcy, dowodzi swej niewinności biorąc w ręce rozpalone żelazo. Doświadczony nieszczęściami krzyczy w rozpaczy, że szukając świętego miejsca trafił do piekła: "Wszyscy jesteśmy diabłami" - tymi słowami kończy się chińska bajka - bez happy endu.

Ten sam motyw - obecności zła w naturze ludzkiej, subtelnie i ciekawie podjęła kurdyjska reżyserka Ruken Tekes, w swoim krótkometrażowym filmie "The circle". W księżycowym krajobrazie dawnej Mezopotamii, gdzieś wśród pustynnych gór stoi barak pełniący rolę szkoły dla jednej klasy z dziećmi od sześciu do dziesięciu lat. Na przerwie uczniowie bawią się. Najmniejsza w klasie dziewczynka zostaje "zamknięta" w kręgu, który obrysował wokół niej chłopiec. Symbolika tej zabawy związana jest z wierzeniami religijnymi, które nakazują zamknąć "diabła" w kręgu i nie można z niego wyjść, póki ktoś nie zetrze linii, otwierając tym samym wyjście. Dzieci wracają do klasy a dziewczynka siedzi w kręgu i płacze. Wypuszczona zostaje dopiero wtedy, gdy nauczyciel orientując się, że nie ma jednej osoby, nakazuje chłopcu otworzyć krąg. Reżyserka kręciła film z wiejskimi dziećmi, które nigdy nie widziały kamery, ale ich ponure twarze i smutne oczy dowodzą, że w swoim krótkim życiu widziały i doznały już dużo. Porażają ich twarze bez żadnego uśmiechu. Nie są to beztroskie istoty przeżywające spokojne dzieciństwo - to małe życia, które wzrastając w nieustannych konfliktach etnicznych i politycznych utraciły radość dzieciństwa. Film- krzyk rozpaczy, oparty został na osobistym doświadczeniu reżyserki, pracującej także jako obrońca praw człowieka w Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Nagrodę na 40 World Film Festival zdobył film "The Constytution" Rajko Grlica (koprodukcja Chorwacji-Czech-Słowenii-Mołdawii) - opowieść o czterech mieszkańcach bloku, którzy mijają się codziennie ale nic o sobie nie chcą wiedzieć. 

"House without roof" Soleen Yusef (Niemcy-Kurdystan) otrzymał Grand Prix Jury. 

Zmieniały się krajobrazy, języki, dekoracje w filmach, a miało się wrażenie, że pokazani bohaterowie wszędzie są tak samo zawiedzeni, zrezygnowani i skazani na dręczącą ich rzeczywistość, zbyt słabi, by przeciwstawić się wszechogarniającej beznadziejności i złu. 

Wybitna reżyserka polska Agnieszka Holland, która często w swoich filmach dawała głos ludziom słabym, złamanym przez los, na tegorocznej konferencji na uniwersytecie oksfordzkim powiedziała: "Zakładam, że ludzie są z natury egoistyczni i nie chcą się dzielić ani stracić tego, co mają: bezpieczeństwa, majątku, życia. W obronie tych wartości gotowi są kąsać. W momencie, kiedy do tego egoizmu dorabia im się ideologię, wstyd za własną małość zastępuje agresywna buta. Empatia staje się domeną frajerów. Z drugiej strony - okazuje się, że jeden człowiek może nagle obudzić w innych dobro. Tajemnica tego zjawiska interesuje mnie bardziej niż to, że możliwe jest zło." Całkowicie się z tym zgadzam. 
 
 
. Katarzyna Szrodt 
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 3T3, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636,
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.