JESIEŃ 2016
"nasypało się liści, że koszami wynosić.."
Od czego zacząć? Od odchodzącego
lata w złotym kolorze czy od deszczowej jesieni? Od Warszawy, w której
odbył się Kongres Kultury kreślący mapę potrzeb i zmian w kulturze i edukacji,
by w efekcie stworzyć podstawy dialogu i porozumienia między skłóconymi
i podzielonymi warstwami polskiego społeczeństwa. Czy może powinnam zacząć
od Krakowa, w którym znalazłam się niespodziewanie. Wysiadłam z pociągu
w zimne, deszczowe popołudnie i od pierwszej chwili poczułam magię tego
miasta. Życie nabiera tu nagle większej wagi niż gdziekolwiek indziej.
Wpływa na to, na pewno, architektura północnego renesansu, dominująca w
zabudowaniach Rynku i Wawelu, ale oprócz piękna murów odczuwa się energię
przeszłości, historię rozgrywającą się tutaj przez setki lat, czego kontynuacją
jesteśmy teraz my. Kraków - to magia miejsc zakorzenionych, dających człowiekowi
tożsamość i poczucie przynależności, o co tak trudno w dzisiejszym, nomadycznym
świecie ludzi bez ziemi.
Weszłam do kościoła franciszkanów,
o ścianach w kwiatach malowanych przez Stanisława Wyspiańskiego - to Boży
ogród, w którym kwitną lilie, nasturcje, bratki, róże. Wieczorem trudno
dostrzec witraże również projektowane przez Wyspiańskiego, z tym najwspanialszym
"Stań się". Gdy przekroczyłam próg kościoła Mariackiego usłyszałam pierwsze
dźwięki Requiem Mozarta. Na tle ołtarza dłuta Wita Stwosza, tej zachwycającej
modlitwy błękitno-złotej w drzewie lipowym, wybrzmiało całe dzieło Mozarta.
Od pierwszego momentu czułam, jak bardzo wyróżnił mnie los, pozwalając
wysłuchać przejmującego dzieła Mozarta w najpiękniejszym dla mnie kościele
europejskim. Najpiękniejszym, bo naszym.
Poranny spacer na Wawel.
Wyniosła, zaskakująco różnorodna w kształtach bryła zamku, zaciekawia i
budzi respekt dla twórców i mieszkańców tego miejsca. Kaplica Zygmuntowska
zwieńczona złotą kopułą, brama wiodąca na dziedziniec i wreszcie sam dziedziniec
z malowidłami, krużgankami, łukami i feerią kolumn - to najważniejsze dla
mnie miejsca, w których zastygam i cieszę się pełnią chwili, że jestem
tu i teraz. Przemierzając Rynek krakowski dostrzegam powiewającą czarną
flagę na budynku Akademii Sztuk Pięknych- żałoba po Andrzeju Wajdzie, który
studiował tutaj pod koniec lat 40. Andrzej Wajda-wybitny reżyser filmowy
i teatralny zmarł 9 października w wieku lat 90-u. Wszystkie polskie gazety
wspominają podsumowując twórczość tego romantyka kamery, przyjaciela artystów,
wizjonera kina i teatru, erudyty, mistrza par excellence.
Wychowałam się na filmach
Andrzeja Wajdy. Pod powiekami przesuwają mi się sceny z jego filmów. Maciek,
bohater "Popiołu i diamentu", ekranizacji powieści Jerzego Andrzejewskiego,
zapala kolejne kieliszki wódki za zmarłych w czasie wojny kolegów. Bolesław
z "Brzeziny", według opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, chce porozmawiać
z córeczką, okazać jej czułość, ale nie udaje mu się, jest niezręczny i
doprowadza ją do płaczu swoją szorstkością - dramat osamotnienia i obcości
wśród innych. A za oknem brzozowy las, natura budzi się do wiosny, której
już nie zobaczy w rozkwicie umierający brat Bolesława. Chata tętniąca muzyką
i poezją w "Weselu", adaptacji filmowej dramatu Wyspiańskiego, to oszałamiające
połączenie słowa-muzyki-obrazu. Wajda- kapłan, szaman, guślarz polskiej
świadomości, polskich mitów i rytuałów, stworzył fresk o Polsce i Polakach,
wierny Wyspiańskiemu pokazał siebie i nas w lustrze taśmy filmowej.
"Ziemia obiecana" według
powieści Władysława Reymonta, to ciąg scen genialnych, które "widzę" wszystkie,
grę aktorów jak w transie, nasycenie kadru i jego intensywność wsysającą
tak mocno, że nie oglądamy filmu tylko w nim jesteśmy. Po obejrzeniu filmu
więcej rozumiemy z historii Polski i lepiej pojmujemy własne korzenie,
bo przecież opowiedziana historia nie jest tak odległa, a w ostatnich latach
staje się bardziej niż kiedykolwiek aktualna. Rodzący się kapitalizm, dzikie
reguły gry podporządkowane pieniądzu, rozpadanie się więzi rodzinnych,
sentymentalnych, brak reguł moralnych i wartości duchowych - to łódzka
ziemia obiecana końca XIX wieku, to bolesna rzeczywistość naszych czasów.
Czegóż więcej wymagać od filmu, jak historii opowiedzianej i zagranej wspaniale,
wciąż aktualnej i stale poruszającej nie tylko sentymentalne, ale i intelektualne
reakcje w naszej psychice. Najgłębiej mam w pamięci scenę, gdy młodzi przyjaciele
- polski szlachcic, żydowski kupiec i syn niemieckiego fabrykanta, pełni
entuzjazmu planują wybudowanie własnej fabryki. Strzela szampan, przyszli
fabrykanci odmierzają krokami teren, na którym stanie ich fabryka i razem
wykrzykują: "Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic, czyli razem
mamy tyle, by wybudować własną fabrykę". Potęga marzeń i przyjaźni zmierzy
się z brutalną rzeczywistością, tak jak miłość Karola do zaręczonej z nim
Anki, którą przekreśli przyjmując ofertę posagu i biorąc za żonę głupią
i brzydką córkę największego łódzkiego fabrykanta. Scena, w której Anka
zbiega ze schodów ganku dworu, by przywitać Karola, w rozwianej błękitnej
sukience, biegnie uśmiechnięta i szczęśliwa, zdmuchując kosmyk włosów z
oczu, a wszystko w rytmie walca Wojciecha Kilara, jest sceną mi najbliższą.
Piękno miłości, ufności i oddania, na tle polskiej przyrody i polskiego
dworku, chwila radości i szczęścia przed rozczarowaniem, jakie przyniesie
życie dojrzałe, ma w sobie siłę zawsze mnie wzruszającą i zachwycającą.
Andrzej Wajda był również
wybitnym reżyserem teatralnym. Spektakle swoje przygotowywał w Teatrze
Starym w Krakowie ze znakomitym zespołem aktorów, którzy jak instrumenty
w orkiestrze, idealnie byli dostrojeni do reżyserii Wajdy i za każdym razem
dawali pokaz wirtuozerii aktorskiej - indywidualnej i grupowej. "Noc listopadowa"
Wyspiańskiego, " Biesy" Dostojewskiego, "Nastasja Filipowna" według "Idioty"
Dostojewskiego, to spektakle, na które "pielgrzymowało" się do Krakowa,
przeżywało się je i żyło nimi jeszcze długo. Widzę scenę pokrytą liśćmi,
książę Konstanty przechadza się po niej w długim szynelu : "Szyt, szyt,
szyt" - rozgarnia butami liście i naśladuje ich szelest - "Listopad to
niebezpieczna dla Polaków pora". "Biesy" rozgrywały się na scenie pokrytej
błotem, błoto jak zło, lepiło się do butów i ubrań. Wojciech Pszoniak w
roli Wierchowieńskiego genialnie oscylował między szaleństwem a grą. "Nastasja
Filipowna" - spotkanie dwóch mężczyzn kochających tę samą kobietę - delikatnego,
nadwrażliwego księcia Myszkina i zdolnego do każdego szaleństwa brutalnego
kupca Rogożyna. Rozmawiają w pokoju, w którym, za kotarą, leży ciało zabitej
przez Rogożyna Nastasji, o czym jeden z nich nie wie, a drugi nie chce
pamiętać, że dokonał zbrodni.
Andrzej Wajda wychował wielu
reżyserów. "Rozmowy z Andrzejem, jego reakcje, milczenia, znudzenia, entuzjazm,
potem jego działania na planie, były dla mnie lepszą nauką, czym jest reżyseria,
niż cała szkoła filmowa" - napisała Agnieszka Holland, uczennica i kontynuatorka
dzieła Wajdy. Odszedł Mistrz, ale zostawił nam swoje filmy i następczynię
za kamerą - znakomitą i mądrą. Hojnie nas obdarzył. Jego sztuka będzie
nam towarzyszyć i oby przyszłym pokoleniom.
|