PO DRUGIEJ STRONIE LUSTRA
WODY
"Nie mogę dać tu realności faktów,
mogę dać tylko ich cień"- Stendhal
"O jejku, o jejku! Ale dzisiaj
wszystko jest dziwne! A wczoraj było jak zwykle. Czyżby może coś odmieniło
mnie? Muszę się zastanowić: kiedy wstawałam rano, czy byłam sobą? Prawie
jak gdybym pamiętała, że czułam się trochę inna. Ale jeśli nie jestem ta
sama, to następne pytanie - kim ja teraz jestem? O, to jest wielka zagadka"
- powtarzam za Alicją z Krainy Czarów. Lipy i jaśminy kwitną w tym roku
wyjątkowo bujnie i pachną oszałamiająco. Gdy pojawiłam się tutaj, jeszcze
królowały bzy i krzaki dzikich róż, a ptaki radośnie wiły gniazda, nieustannie
śpiewając swoje arie dźwięczne i lekkie jak powietrze. Wszystko mnie cieszyło
i ciekawiło. Przemierzałam zapomniane ulice, idąc zawsze po słonecznej
stronie, przywoływałam w pamięci bohaterów powieści Patricka Modiano, błądzących
ulicami Paryża, starając nie zgubić się w dzielnicy: "Nigdy nie czuł się
równie lekki jak w tej samotności, doznawał osobliwych chwil uniesienia
z rana albo wieczorem, jakby wszystko jeszcze było możliwe, jakby - niczym
w tytule starego filmu - przygoda czekała za rogiem. W letnich miesiącach
nigdy, nawet w młodości, życie nie wydawało mu się tak pozbawione ciężaru,
jak od początku tego lata. Bo też w lecie wszystko ulega zawieszeniu -
to metafizyczna pora roku". Mijałam kawiarniane ogródki wypełnione młodzieżą:
dziewczynami o długich włosach topielic i niewidzialnych spódniczkach czy
szortach, chłopców barwnie ubranych w czerwone, pomarańczowe spodnie, kuse
marynareczki koloru indygo i słomiane kapelusiki. Wszyscy podłączeni do
telefonów komórkowych, jakby to z nich biło ich źródło życia. W sobotnie
popołudnie barwny tłum na potańcówce w Międzynarodowym Centrum Kultury
Nowy Teatr. Duży plac przed budynkiem i hall teatralny - wszystko oddane
we władanie gościom. Można wziąć książkę i zagłębić się na cały wieczór
w miękkiej sofie, można przyglądać się bez końca radości baraszkujących
dzieci, które przyszły tu z rodzicami, można poddać się rytmom przebojów,
do których nogi same tańczą. Zapamiętaj tę chwilę lekkości wśród nieznanych,
uśmiechniętych ludzi, w słońcu i muzyce. Kilka dni wcześniej, w tej samej
przestrzeni, w hallu Nowego Teatru, oglądałam na video dwie opery wyreżyserowane
przez Krzysztofa Warlikowskiego. Zachwyciła mnie "Alcesta" Glucka, uciekłam
z "Don Giovanniego" Mozarta, którego akcja przeniesiona do współczesności,
porażała cynizmem i rozkładem moralnym elit finansowych.
Dokąd dzisiaj, w którą stronę?
"Leć z nami" zachęca mnie BigBook Festival. To już czwarta edycja organizowana
przez Fundację Kultura Nie Boli. Również uważam, że "kultura nie boli"
i że warto niestrudzenie zachęcać do czytania, polecać książki, cytować
myśli ważkie, by oświetlały mroki codzienności. Leżaki rozstawione wśród
drzew, wszędzie półki z książkami do poczytania na miejscu, co godzina
nowe wydarzenie: spotkania z pisarzami, pogadanki o literaturze, czytanie
książek przez aktorów, spektakle w plenerze, bicie rekordu czytania. Zanurzona
w leżaku, w pełnym słońcu, przysłuchiwałam się wykładowi teatrologa, który
analizował podejmowanie wątków z dramatów szekspirowskich przez literaturę
późniejszych epok. Oczywiście, nieśmiertelny Szekspir do dziś inspiruje
twórców pióra. Jak żyje i tworzy pisarz w imperium zła - szukając odpowiedzi
na to pytanie znalazłam się w namiocie festiwalowym na spotkaniu z Dmitrijem
Bykowem, jednym z najważniejszych pisarzy i poetów współczesnej Rosji.
Bykow okazał się człowiekiem wesołym, jak chochlik wymigiwał się od poważnych
odpowiedzi, każde z pytań obracając w żart, co trochę męczyło, trochę dziwiło,
ale wywnioskowałam, że stanowi to formę samoobrony wobec oceanu zła i absurdu
zalewających Rosję. Jednak w poezji Bykow odsłania się, znajdujemy tam
mnóstwo obaw, lęków, strach przed śmiercią, grozę nieuchronnie nadciągającej
historycznej katastrofy. Życie wrażliwego twórcy w dzisiejszej Rosji, będącej
postrachem świata, musi być wyzwaniem, odpowiedzialnością i męką, stąd,
jakże rosyjski, "smiech skwoz sljoz" Dmitrija Bykowa.
Kilka dni wcześniej w Instytucie
Teatralnym spotkanie z herosem teatru - Eugenio Barbą, przy okazji spektaklu
Odin Teatret "The Dead Brother". Barba prowadzi swój teatr w zacisznej
Danii, ale jak membrana wyłapuje konwulsje naszego świata. Aktorka Odin
Teatret, Julia Varley, interpretowała wiersze, z których utwór Octavio
Paz zaczarował mnie swoją tajemną siłą:
Jest to ulica długa i spokojna.
Idę w ciemnościach, potykam
się, padam
I podnoszę się, moje ślepe
stopy
depczą nieme kamienie, suche
liście,
ktoś za mną również po nich
stąpa:
gdy ja staję, on staje,
biegnę, on też biegnie;
Odwracam się i patrzę: żywej
duszy.
Wszystko tonie w ciemnościach,
nie ma wyjścia,
skręcam, kluczę, zawracam,
znowu skręcam,
lecz wszystkie skrzyżowania
wychodzą na ulicę
gdzie nikt nie czeka na
mnie, nikt za mną nie idzie,
gdzie ja idę za kimś, ktoś
potyka się, pada,
podnosi się i widząc mnie
mówi: żywej duszy.
Eugenio Barba, osobowość
jasna, silna, radosna, mający w sobie płomień boskości, opowiadał o swojej
najnowszej książce "The Moon Rises from the Ganges. My journey through
Asian Acting Techniques", podkreślając, że nie tyle ukształtowały go w
życiu teatralne doświadczenia, ile spotkania z ludźmi, doświadczenie dzielenia
się, porozumienia, wsparcia. Prosta, bardzo oczywista prawda, bezcenna.
Kupuję bilet i odrywam się
od rzeczywistości przenosząc do północnych Włoch epoki renesansu dzięki
wystawie w warszawskim Muzeum Narodowym - "Brescia. Renesans na północy
Włoch:
Moretto-Savoldo-Moroni-Rafael-Tycjan-Lotto".
Tematem wystawy jest renesansowe malarstwo północnych Włoch, Brescii, miasta
położonego między Wenecją a Mediolanem. Ponad 50 obrazów przybyło na wystawę
z Pinakoteki Tosia Martinenga w Brescii, z Akademii Carrara w Bergamo,
z włoskich kolekcji prywatnych i z polskich zbiorów muzealnych. Oprócz
obrazów można zobaczyć świadectwa kultury materialnej i duchowej północnych
Włoch: meble, starodruki, medale, szklane naczynia, majolikę i zbroje.
Wystawę otwiera arcydzieło Rafaela "Chrystus błogosławiący", maleńkie rozmiarem
dzieło o ogromnej sile wyrazu. Chrystus młodzieńczy, bez brody, zamyślony
patrzy w dal i błogosławi nam prawą ręką, gdy lewa wskazuje przebity bok.
Cierpienie i śmierć przemienione w transcendencję i siłę wiary. Obraz-modlitwa.
Cztery sale wypełnia malarstwo religijne, w którym odbijają się wpływy
twórców Toskanii i Wenecji. Dwie kolejne sale to portrety arystokratów,
a wśród nich rzadkość, autoportret malarki renesansowej Safonisby Anguissola
i znakomita praca jej pędzla "Portret mężczyzny z córką". Wystawę zamyka
sala zatytułowana: Villeggiatura, idylla pastoralna. Kultura villeggiatury
polegała na wypoczynku z dala od miasta na łonie natury, przy poezji i
muzyce, co odwoływało się do tęsknoty za Arkadią, mityczną krainą szczęścia.
Wypoczywające osoby, w teatralnych pozach, chętnie utrwalane były przez
malarzy na płótnach. We wszystkich salach, wystylizowanych scenografią
na renesansowe palazzo, słyszy się dyskretne dźwięki "Koncertu wiejskiego"
Carianiego. Wystawa jest podróżą w czasie do Włoch, przypomina główne wątki
tematyczne podejmowane przez malarzy czasów humanizmu, w których człowiek
znalazł się w centrum zainteresowania. Przypadek zwany losem sprawił, że
w oknie antykwariatu dostrzegłam szukaną od dawna książkę wybitnego historyka
sztuki Aby Warburga "Narodziny Wenus i inne szkice renesansowe", co znakomicie
dopełnia treść wystawy. "Nie zapomnieć, co się przeżyło. Chwili światła,
gdy wszystko miało znaczenie, jakby łączyły się krańce czasu, który mijał.
Nie zapomnij tego, co przeżyłeś, marząc o innych rzeczach, innych ludziach,
innych czasach" - szepce mi do ucha zaklęcia Anna Arno w swoich "Oknach".
Życzę Państwu słonecznego,
pogodnego lata - KATARZYNA SZRODT
|