.... A MURY ZNÓW WYROSŁY
W roku 1979 (t.j. na
rok przed Polskim Sierpniem i stworzeniem precedensu pierwszej "Solidarności")
na festiwalu piosenki studenckiej pojawił się utwór, który zaczał żyć swoim
własnym życiem. Jego wykonawca, przedwcześnie zmarły, Jacek Kaczmarski
zdobył wtedy główna nagrodę. Około rok później było juz wiadomo,
że młody wówczas pieśniarz -balladzista zdołał się "wstrzelić" we właściwą
epokę. To co miało być traktatem poetycko-filozoficznym stało się pieśnią
buntu i protestu, a krótko potem nieoficjalnym hymnem ruchu NSZZ "Solidarność".
Tekst utworu mówi o wysiłku ludzkim aby wyciągnąć rękę do człowieka, mojego
bliźniego, sąsiada, ale warunkiem głównym jest zburzenie dzielących ludzi
murów. W refrenie poeta wzywając innych do czynu, idzie jeszcze dalej:
"Wyrwij murom zęby krat,
pokrusz kajdany, połam bat,
a mury runą, runą, runą
- i pogrzebią stary świat."
Po z górą trzydziestu latach
niewiele jest osób mogących przekonująco odtworzyć atmosferę lat 1980 -
83. Na pewno przechowały się suche informacje encyklopedyczne, a przecież
najważniejsze są często ludzkie emocje. To fakt, że ówczesnym Polakom (zarówno
tym roznoszącym ulotki, jak i tym apolitycznym, handlującym pokątnie cielęciną)
kompletnie zabrakło wyobraźni co do charakteru i zakresu nadchodzących
w ich kraju zmian. Kaczmarskiego, Gintrowskiego i innych artystów wielu
z nas słuchało wtedy wybiórczo odczuwając dreszcz na samo brzmienie wykrzyczanych
słów, których jeszcze niedawno nawet obawiano się wyszeptać. Nie dziwi
zatem, że już mało kto z wielbicieli ballad Kaczmarskiego pamięta słowa
wszystkich zwrotek "Murów". W ostatniej z nich. słyszymy jak zburzone zdawałoby
się raz na zawsze, mury w nowych warunkach zaczynaja jakby ... odrastać,
a ci którzy kiedyś chcieli je burzyć, teraz w nowym uklądzie patrzą na
to obojętnie lub, co gorsze, przykładają rękę do wznoszenia innych całkiem
podobnych budowli.
Dożyliśmy my, a nawet wielu
naszych dziadków, chwili kiedy zburzono mur berliński. Jednakże ludzie
bez murów zbyt długo żyć nie potrafią. W ostatnich latach powstały dwa
nowe. Ten miedzy Izraelem, a okupowaną Palestyną oraz częściowy mur między
USA i Meksykiem. Od sześćdziesięciu lat obie części Korei odgradza od siebie
częściowy mur i system innych zapór, a tamtejsza t.zw. "strefa zdemilitaryzowana"
jest jak na ironię ogromnym składem broni gotowej w każdej chwili do użycia.
Jednakowoż, czymże są mury
fizyczne w porównaniu z duchowymi barierami i zasiekami znajdującymi się
w ludzkich głowach i sercach? Ich istnienie widać, słychać i czuć w czasie
obchodów sierpniowo-wrześniowych polskich rocznic jak zawsze pełnych patosu,
modłów, wart honorowych, pieśni patriotycznych, ale też wyzwisk, gwizdów
oraz złorzeczeń. To owe niewidzialne mury, czy też barykady sprawiają,
że niewiele osób w krajowej polityce ma śmiałość przyznać rację OBU stronom
lub nie przyznać jej ŻADNEJ Z NICH. Do niedawna mistrzem w takim miękkim
podejściu był Donald Tusk, ale od kiedy uznał, że to mu tylko zaszkodziło,
sam pogrąża się zwolna w bajorku polskiej polityki wewnętrznej. A jest
to teren grząski, gdzie amatorów obrzucania się błotem nie brakuje. Nie
odkryje Ameryki ten z nas, kto zaproponowałby rodakom w kraju oraz tu (jak
to się mawia)"na obczyźnie" inne spojrzenie na to co się aktualnie w kraju
dzieje. A jest to spojrzenie bardzo trzeźwe, oparte na namacalnych faktach.
Jest bardzo prawdopodobne, że w ciągu dwóch lat taka lub inna forma polskiej
prawicy dojdzie do władzy w Warszawie. Warto by zatem głośno uznać - nie
tylko przed wyborami, ale i po nich - że ta druga Polska, kraj ludzi
raczej praktycznych, nie odwróconych plecami do współczesności, nie
grzebiących bez przerwy w podręcznikach historii na poziomie 8 klasy szkoły
podstawowej, nie nadstawiających bez przerwy ucha na dziwaczne teorie cwanych
politykierów - dlaczego by nie przyznać, że ta druga Polska będzie istnieć
dalej. Że to nie są żadni zdrajcy, pachołki Berlina czy Tel-Awiwu albo
użyteczni idioci, lecz w swej masie po prostu też nasi rodacy, którzy z
układanki p.t. Ojczyzna wybierają sobie trochę inne elementy - te
które im pasują. W ich oczach ten narodowy "puzzle" wygląda trochę inaczej.
Zresztą - czas biegnie. W średnim pokoleniu już nie przeważają ludzie wyczuleni
na obchodzenie bolesnych rocznic, na nostalgię za utraconymi Kresami oraz
na demonstrowanie narodowego męczeństwa - tego autentycznego i tego dorabianego
na siłę. Ale polskości w żaden sposób tym ludziom odmówić się nie da. Jest
ich po prostu za dużo - i to wcale nie tylko na lewicy. Założyciel
dawnej Unii Polityki Realnej, utopijny skrajny prawicowiec, zwolennik kary
śmierci i wróg feministek Janusz Korwin-Mikke ostro krytykuje dzień po
dniu uległość Donalda Tuska wobec Unii Europejskiej. A jednak, na ostatnim
spotkaniu z sympatykami w Szkole Głównej Handlowej red. Korwin-Mikke nie
zostawił suchej nitki na nielogicznej wg. niego teorii o rzekomym
zamachu na samolot prezydencki pod Smoleńskiem. Będzie mu to wypomniane
nie raz - podobnie jak Giertychowi - albowiem w opinii najwierniejszych
z wiernych, nie godzi się być na prawicy nie wyznając "ewangelii" posła
Macierewicza.
Wracając do tematu taplania
się w błocie (tym razem fizycznym) warto przypomnieć niedawny owsiakowy
festiwal "Przystanek Woodstock", który prócz muzyki też oferuje tego typu
atrakcje. Jednym taki luz się podoba, drugim daleko mniej - ale wszystko
było w normie, aż do chwili kiedy na scenie publicysta i redaktor "Szkła
kontaktowego" TVN Grzegorz Miecugow został napadnięty i kilkakrotnie uderzony
w głowę przez jakiegoś typa pokazującego jednocześnie młodocianej sali
napis "TVN kłamie". Dwa dni potem już po spisaniu protokołu policyjnego,
napastnik ów niejaki Oskar W. na łamach jednej z gazet w Białymstoku wyraził
opinię, że czołówce liberalnych publicystów polskich należy się podobne
potraktowanie, a dla lewicy trzeba przygotować miejsca w więzieniach i
szpitalach psychiatrycznych. Skadinąd wiadomo, że takich młodzieńców jest
więcej. Ot, taki wykwit endeckiego amoku. A może winę ponoszą upały
nad Europą Środkową.
Na koniec westchnienie dziękczynne
do Opatrzności, dzięki interwencji której (oraz wezwaniu papieża bł. Jana
Pawła II) Polska jest w Unii Europejskiej - nawet takiej jak teraz, wadliwej
i kulejącej. Znając zawziętość nadwiślańską, "zamurowane" polskie serca
i brak dobrej woli chyba u większości polskich polityków, neleży przyjąć
za pewnik, że gdyby nasz stary kraj był taki na 100% SUWERENNY (n.p.
podobnie jak Chorwacja, Bośnia i Serbia w 1992 roku), przez ostatnie 24
lata "zaliczylibyśmy" już co najmniej 2 pałacowe zamachy stanu w Warszawie
i jedną "rewolucję narodowo-socjalistyczną" (terminologia nie jest przejęzyczeniem).
A wszystko po to, aby ster rządów objęli ci "właściwi i prawdziwi" Polacy.
W sytuacji aktualnej jakoś nie wypada się z zamachami wygłupiać. Podobnie
zresztą, jak w innych krajach. No i nareszcie - Unia nam Polakom do czegoś
się przydała.
|