MARZENIE NA JEDEN SEZON
Na początek taki sobie dowcip
z obszaru języka niemieckiego: Pada pytanie: "Co się najbardziej podoba
mieszkańcowi Monachium na wycieczce w Berlinie?" Odpowiedź: "Pociąg pospieszny
do Monachium!" Tak oto przedstawia się stosunek sporej części mieszkańców
niemieckiego południa do rodaków ze stolicy. I nie ma się co dziwić. Ludzie
sa tylko ludźmi. Choć przeuczeni okularnicy mogą się zżymać, jednak w prawie
każdym narodzie zawsze będzie taka jego część (czasem znaczna), która uwielbia
wyraziste podziały na lepszych i gorszych. Nawet tutaj w bardzo młodej
Kanadzie krążą dowcipy o zapyziałych "Newfies" czyli mieszkańcach Nowej
Funlandii. W społeczeństwach kultury zachodniej - t.zn. nastawionych do
życia raczej konsumpcyjnie - owe podziały grają rolę jedynie w okresach
ostrych kryzysów politycznych, ewentualnie w czasie wyborów. Ponieważ
w wielu krajach Zachodu - w tym także w Polsce - mówi się od dawna o kryzysie
zaufania do władzy, a tutaj w Quebeku z nagła (bo już za chwilę) odbędą
się wybory parlamentarne, istnieją powody aby się zająć problemem owej
tak zwanej "lepszości" i "gorszości". Największy opór przed takimi podziałami
można zaobserwować w narodach anglosaskich i skandynawskich. Czy głosujesz
na Obamę czy na republikanina Romneya nikt ci, Drogi Czytelniku nie będzie
odmawiał amerykańskości, czy też zarzucał, że nie jesteś patriotą. Jeśli
Twój kuzyn mieszka w Anglii lub Szwecji i ma prawo głosu, należy mu się
jednakowy szacunek czy głosuje na Partię Pracy czy też na konserwatystów.
Jednakże, z przyczyn historycznych, jest szereg rejonów świata, w których
te problemy widziane są zupełnie inaczej.
Jeżeli załozyć, że z kilku
przyczyn (takich jak obszar, skład ludności, historia) Rosja nie jest właściwie
stuprocentową Europą, to na skali europejskiego termometru wyczulenia narodowego
na historię pierwsze cztery miejsca zajmują w następującej kolejności:
Serbia, Węgry, Polska i Ukraina. Serbia i Węgry pielęgnują swoje urazy
do świata zawnętrznego przez ostatnie 500 lat, Polska przez ponad dwieście,
a Ukraina przez około 100. Inne kraje Europy pozostawiają spory historyczne
hobbystom i fachowcom i nieźle na tym wychodzą. W Polsce po 1 sierpnia
z reguły podnosi się temperatura wydarzeń społecznych i jest to fakt znany
już od ok. dwudziestu lat. Szereg działaczy, polityków i publicystów
mówi nam ex catedra. Za mało być byłym powstańcem warszawskim - trzeba
mieć jeszcze aktualnie właściwe poglądy. Za mało być więźniem politycznym
za komuny - trzeba jeszcze należeć do właściwej partii politycznej.
Tej jedynej, wybranej, ukochanej, stuprocentowo patriotycznej. Za
mało jest mieć piękną kartę w opozycji przeciw Gomułce, Gierkowi i Jaruzelskiemu.
Trzeba do tego jeszcze kochać aktualnego lidera największej partii opozycyjnej.
Prawda jakaż to wysoka poprzeczka? Nie każdy z nas umie (i nie każdy chce)
jej dosięgnąć. Jeżeli przyjrzeć się przez chwilę chamskiemu zachowaniu
części owych "niby-patriotów" na warszawskich Powązkach 1 sierpnia wobec
nieco inaczej myślących rodaków, też oddających hołd poległym powstańcom
warszawskim - to mamy jak na dłoni wyniki takiego myślenia. Zgoda, może
nie jesteśmy (jak mawiają niektórzy złośliwcy)"10 lat za murzynami", ale
to pewne, że robimy wszystko aby doścignąć standardów Serbii lub Bośni.
Ładna historia - powie wielu z nas i będzie miało rację. To, że z grubsza
w tym samym czasie na granicy Polski i Niemiec 200 tysięcy młodych Polaków
spotkało się w miłej atmosferze na owsiakowym przystanku Woodstock z prezydentami
Polski i Niemiec i tak nie zrobi wrażenia na atestowanych "prawdziwych
Polakach." Każda z dwóch połówek Rzeczypospolitej uważa się za tę lepszą
i ten podział długo nie zniknie.
Nadchodzi jesień i tempo
w jakim kryzys europejski obejmie też Polskę zdecyduje o temperaturze sceny
politycznej. Słynne i nie pozbawione słuszności powiedzenie narodowca
Ludwika Dorna "Przegraliśmy bo banany i samochody naprawdę są w sklepach"
- to powiedzenie będzie w ciągu 2 -3 lat poddane testowi codziennego życia.
Wie o tym premier Tusk, który przestał już się obawiać konkurencji Palikota
i dalej na lewo iść nie zamierza. Wręcz przeciwnie - szuka teraz sojuszników
po prawej stronie w swojej obrotowej partii i u skompromitowanego sojusznika.
Jedną z reakcji pana premiera na skandal korupcyjny wewnątrz Polskiego
Stronnictwa Ludowego jest mianowanie na stanowisko ministra rolnictwa człowieka
bliskiego PSL, Stanisława Kalemby, osoby o orientacji zdecydowanie narodowo-katolickiej,
w niektórych poglądach prześcigającej nawet czołówkę PISu. Po roku prób
i błędow eksperci Donalda Tuska biorą z powrotem kurs z lekka na prawo.
Żeglując w ten sposób rząd Platformy i PSLu nie będzie jeszcze długo czuł
przymusu skracania kadencji i rozpisywania nowych wyborów. Chyba, żeby
stało się coś nieprzewidzianego.
Jeśli chodzi o temat wyborów,
to właśnie tutaj na quebeckiej ziemi będziemy niebawem mieć szansę dołożenia
naszego głosu do innych współobywateli. Albowiem Jean Charest premier naszej
prowincji zaprasza nas do urn w poniedziałek 4 września. Po 9 latach będzie
się ubiegał o czwartą kadencję - rzecz nie widzianą od czasów Maurice'a
Duplessis, którego postać zdominowała quebeckie lata czterdzieste i pięćdziesiąte.
Wszystko byłoby jak zwykle po staremu, gdyby nie dwa fakty warte zauważenia.
Oto dzięki wiosennym demonstracjom skrajnych studenckich organizacji na
ulicach Montrealu Jean Charest wyrósł w oczach wielu na obrońcę prawa i
porządku publicznego, na obrońcę wartości rodzinnych przed anarchią. Komisja
parlamentarna badająca zarzuty korupcyjne stała się dla dziennikarzy mniej
ciekawa niż przepychanka prawna - oraz ta druga uliczna z policją. Ustawa
78 ograniczająca prawa do zgromadzeń publicznych, choć łagodniejsza niż
jej odpowiedniki we Francji czy Anglii, przedstawiana jest przez radykalne
grupy studenckie (a także przez separatystyczną Parti Quebecois) jako brutalny
atak na prawa obywatelskie. Szefowa PQ pani Pauline Marois wykorzystała
radykalizm studencki przypinając sobie w maju czerwoną łatę do obszernej
piersi w nieco podobny sposób jak przed rokiem Donald Tusk wykorzystał
radykalizm Palikota. Co teraz zrobi Madame Pauline aby wrócić do quebeckiego
"mainstreamu" i przekonać tutejszą nieruchawą klasę średnią, że nic jej
nie zagraża? Nie wiadomo. Łatwiej jest odpiąć czerwony gadżet od bluzki
niż odkleić łatkę oportunistki politycznej polującej na ociągających się
wyborców. Zwłaszcza, że (fakt nr.2) gdzieś pośrodku sceny balansuje od
niedawna były pequista François Legault założyciel partii pod nazwą Coalition
pour l'Avenir du Quebec (Koalicja na rzecz Przyszłości Quebeku). Wszystkie
sondaże dają temu nawróconemu separatyście niezłe notowania. Widocznie
połowie mieszkańców naszej prowincji nie w smak idzie pomysł separacji
od Kanady jako lekarstwa na wszystkie tutejsze problemy. Najpierw trzeba
uporządkować księgi rachunkowe - mówi tym pan Legault - a dopiero potem
obliczać na co nas stać. Jeśli głos na PQ nie wchodzi u wielu z nas w grę
- to tym razem bycie liberałem nie jest już przymusowe. "To gospodarka
głupcze" - mówi śladem Clintona prezes CAQ do części rozgoryczonych rodaków
nie cierpiących Charesta i liberałów, ale jednocześnie podejrzliwych wobec
PQ.
Poprzednie lata znacznie
skompromitowały ideę, że można być w piątek socjalistą, w sobotę liberałem,
a w niedzielę konserwatystą. Wyborca w wielu krajach - m.in. w Kanadzie,
i w Polsce zaczyna domagać się jasności w poglądach tych co nami rządzą.
Do marzeń każdy ma prawo. Choćby do takiego marzenia, żeby konkretny "produkt"
w polityce miał zawsze niezmienną markę. Niezależnie od tego czy jest w
Londynie, Montrealu czy też w Warszawie.
|