SCENKI Z POGRANICZA

       Czas akcji: wiosna roku 1991. Miejsce: Lacolle, Quebec, kanadyjski posterunek graniczny. Po staremu można by go nazwać strażnicą, gdyby nie fakt, że żaden wróg po drugiej stronie raczej nie czyha. Przez to miejsce przewijało się wówczas tygodniowo co najwyżej z tuzin  półamatorskich przemytników alkoholu czy narkotyków, a także może setka turystów udających uchodźców (lub niekiedy odwrotnie). Dojeżdżam właśnie do budynku, do którego zostałem wezwany aby w charakterze tłumacza uczestniczyć w przesłuchaniu jeszcze jednego amatora na lepsze życie w Kanadzie. Po przedstawieniu się wchodzimy do niedużej sali konferencyjnej i za chwilę nieco otyły i przedwcześnie wyłysiały quebecki strażnik przyprowadza następnego delikwenta do rozpracowania, a jest nim młodzieniec o imieniu (fikcyjnym) Wiesław. Pan Wiesiek, z zawodu mechanik, nie jest zbyt rozmowny i zabiera głos tylko wtedy jak musi. Twierdzi, że w okolicach Ottawy czeka na niego siostra, która już zaczęła go sponsorować, a potem nastapił jakiś zastój w jego sprawie - i to z grubsza tyle. Urzędnik zaczyna wydzwaniać aby sprawdzić dane osobowe i w trakcie tego nadchodzi, jak wiadomo w naszej prowincji, "święta" pora lunchu w administracji publicznej. Pan Wiesław musi poczekać dalsze 1.5 godziny. Wstajemy i w tym momencie funkcjonariusz mówi do mnie - Mike, idź zamknij tego gościa bo ja muszę na chwilę jeszcze tu zostać. Opanowując zdumienie pytam się mundurowego: a gdzie masz klucze? Jakie klucze, uśmiecha się z pobłażaniem mój rozmówca. Areszt zamyka się elektronicznie. Po prostu naciśniesz guzik tych rozsuwanych drzwi - i tyle.  Tak też się stało. Pan Wiesiek został po wewnętrznej stronie drzwi, a ja mam do dziś na sumieniu, że, jak to się mówi, "zapudłowałem" rodaka. W konflikcie między moją lojalnością etniczną, a służbową wygrała ta druga. "Pogranicze" ukazało mi wówczas swoje drugie, moralne znaczenie.

       Na początku lipca b.r. w strefie tranzytowej lotniska Szeremietiewo w Moskwie przebywał (ew. zamieszkiwał) dwudziesto-ośmioletni były pracownik Narodowej Agencji Bezpieczeństwa USA (NSA) Edward Snowden. To była jego sytuacja z pogranicza. Publikując materiały na temat rozległej inwigilacji swojego rządu daleko wykraczającej poza zakres swoich obywateli pan Snowden liczył, że rozgłos całej afery zapewni mu bezpieczeństwo, a na początek, że otrzyma bez problemu azyl polityczny w Federacji Rosyjskiej. I tutaj, ku zaskoczeniu całej zachodniej lewicy intelektualnej, prezydent Rosji Władimir Putin wypowiedział się o amerykańskim dezerterze raczej chłodno, a tamtejsze MSZ podkreśliło, że Snowdon jest dla nich bezpaństwowcem, albowiem władze amerykańskie unieważniły jego paszport. W końcu z dalekiej Wenezueli nadszedło zaproszenie dla "młodocianego hakera" (określenie prez. Obamy), który jednakże dalej nie mógł się ruszyć z tymczasowego miejsca pobytu.  Chociaż do 10 lipca (data oddania artykułu do druku) kwestia ewentualnego przemytu Snowdena do krajów Ameryki Łacińskiej zdołała już wywołać kilka skandali dyplomatycznych, jego los nie był jeszcze rozstrzygnięty. Socjalistyczny rząd Francji bez skrupułów przybrał postawę znaną z premierowania w Polsce Leszka Millera i jego SLD w latach dziewięćdziesiątych; z jednej strony ustnie wyraził zaniepokojenie działaniami Amerykanów wobec Unii Europejskiej i Francji, a z drugiej, robił wszystko aby nie zrazić do siebie prez. Obamy. Nie ma wątpliwości, że cienka granica zakłamania w polityce została tym razem przekroczona - i to przez bardzo wiele państw.

         Kiedy w lipcową noc (6.07.2013 r) pociąg z 72 wagonami ropy naftowej wyleciał w powietrze zabierając ze sobą centrum nadgranicznego quebeckiego miasteczka Lac Megantic oraz ok. 50 ofiar, spora część tych co przeżyli katatrofę zrozumiała jeszcze jedną prawdę swojej egzystencji. Ich poczucie bezpieczeństwa i dobrobytu nie jest, jak im się zdawało, wartością absolutną. Bardzo czesto musi ono ustapić przed potrzebami biznesu i rachunkiem ekonomicznym. Jednakże w tym przypadku granica została już dawno przekroczona. W fazie początkowej śledztwa policyjnego i dziennikarskiego ustalono podstawowe fakty. To prawda, że założona przed laty firma przewozów kolejowych z siedzibą w stanie Illinois "Montreal Maine & Atlantic Inc." stanęła nad krawedzią bankructwa kiedy załamał się rynek przemysłu papierniczego i przewóz drewna przestał być opłacalny. To także prawda, że,  jak pisze montrealska "La Presse", los firmy MMA "wisiał na włosku". Ratunek nadszedł w postaci ogromnego zapotrzebowania na przewóz ropy naftowej pozyskiwanej w wielu miejscach naszego kontynentu m.in. metodą t.zw. frackingu. Korzystając z faktu prawie całkowitej deregulacji przewozów kolejowych wiele przedsiębiorstw zaczeło wysyłać składy kolejowe wiozące paliwo nadzorowane nierzadko TYLKO PRZEZ JEDNĄ osobę. Tak też było w nocy z 5 na 6 lipca z pociągiem prowadzonym stojącym kilka kilometrów od Lac Megantic na głównym torze, którego pechowym maszynistą był niejaki Tom Harding. Tak jak wiele razy przedtem maszynista poszedł spać do hotelu. Tym razem jednak na skutek fatalnego splotu okoliczności (zły stan hamulców, torów, może i błąd ludzki) pociąg ruszył SAM po pochyłości terenu w stronę śpiącego miasteczka. Po pierwszym wybuchu maszynista zdążył wrócić do płonącego już składu i odczepić dziewięć cystern. Tak to, ciągłe poszukiwanie oszczędności zaprowadziło firmę MMA na granicę zbrodni. I nic tu nie pomogą ubolewania jej prezesa. A my wszyscy mieliśmy okazję się dowiedzieć, że w latach pięćdziesiątych za czasów tego ponoć okropnego "faszysty" premiera prowincji Maurice’a Duplessis, kiedy w USA prezydentem był równie okropny Harry Truman, transport kolejowy może był nieco mniej opłacalny, ale daleko bardziej bezpieczny. Aktualnie tutejsze i tamtejsze  elity (włącznie z  Parti Quebecois) używają hasełek takich jak "postęp", "BHP", "suwerenność", czy "opieka społeczna" do celów wyborczych, a na codzień liczy się co innego. Dlatego też po torach Kanady przecinających także nasz Montreal jeżdżą codziennie wagony i cysterny, które w pechowym scenariuszu moga się zamienić w "pociąg widmo". Chyba jednak globalizacja przekracza już granicę zdrowego rozsądku. 

         Pogranicze dwóch państw, granica lojalności, granica hipokryzji, granica opłacalności handlowej i ludzkiej przyzwoitości,  postępu i  bigoterii,  ochrony potrzeb bezpieczeństwa państwa i inwigilacji ludzkiej prywatności, demokracji i bezwzględnej manipulacji umysłami ludzkimi - ileż jeszcze może być tych granic, dla nas, ludzi czujących, że żyjemy od pewnego czasu w jakiejś dziwnej "strefie tranzytowej"?  W niej to czai się pokusa, aby ten przedsionek piekieł, w którym wypadło nam egzystować uznać za normalność.  Wszystko inne leży w bliskich niebu rejonach idealnych, do których mało kto z nas ma czas i chęć sięgnąć. Meksykański pisarz Carlos Fuentes nazwał tę przestrzeń idealną "La region mas transparente" / Obszar przezroczystości absolutnej/.  Szkoda, że tak wielu z nas nie zdaje sobie z tego sprawy.
 
 
. Michał Stefański
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.