OBCY NA GRANICACH
"Niech każda parafia przyjmie
jedną rodzinę uchodźców". Oto słowa namiestnika Chrystusa na Ziemi, papieża
Franciszka, skierowane kilka tygodni temu - nie, nie tylko do nas, Polaków
- lecz także do reszty Europejczyków, wszystko jedno z jaką parafią się
identyfikują i jaki mają światopogląd. Równolegle, jest jeszcze inne podejście,
z gruntu socjaldemokratyczne, a zatem naznaczone piętnem biurokracji. Oto,
Komisja Europejska uchwaliła na początku września specjalne kwoty (bardziej
po polsku, kontyngenty) uchodźców, głównie tych z Syrii. Owych ludzi wyznaczony
kraj-członek Unii Europejskiej winien jest przyjąć na swoje terytorium
i się nimi zaopiekować w pierwszym okresie ich pobytu. Wg. danych oficjalnych,
kontyngent przypadający na Niemcy równa się 31 tysiącom (ale na pewno pojedzie
tam więcej), na Francję ma wynosić 24 000 osób, a na Wlk. Brytanię ok.
20 tysięcy. Hiszpania ma przyjąć ok. 15 tysięcy uchodźców, a n.p. Polska
ok. 9300 osób. Jednakowoż, wg. danych oficjalnych, do końca przyszłego
roku na terenie Europy może pojawić sie armia uciekinierów licząca ok.
800 tysięcy, z którymi trzeba będzie coś zrobić. Jak dotąd, jedynie 160
tysięcy osób zostało jakoś rozdysponowane. Dobrze znane schematy postępowania
liberalnej Europy mogą za rok czy dwa zawieźć.
W ciągu ostatnich kilku lat
trwa i zaognia się nieustająca dyskusja o sens i trwałość ustroju liberalnego,
ew. systemu demokracji parlamentarnej w krajach historycznie określanych
jako zachodnie. Nie brakuje głosów dowodzących, że ów system się przeżył.
Kiedyś magnesem socjal-liberalizmu Europy Zachodniej były zasiłki i inne
świadczenia. Teraz, kiedy polityka unijna oszczędzania na wszystkim steruje
zwolna w kierunku modelu amerykańskiego, wyalienowani i odwirowani na margines
ludzie nawołują do powrotu do systemu etatystycznego. Niczym w postulatach
polskiego enfant terrible Janusza Palikota, ludzie ponoć chcą, aby państwo
budowało nie tylko przedszkola, czy domy starców, ale także i fabryki;
to rząd ma przejąć kontrolę nad bankowością i np. gospodarką surowcami.
W takim ujęciu kwoty uchodźców nie dziwią już nikogo. Tak samo wygląda
kwestia pomagania tej części społeczeństwa, która nie może lub nie umie
związać końca z końcem. Przyczym, znowu ujawniają się dwa podejścia. To
pierwsze jest pradawne: samopomoc sąsiedzka, n.b. znana dobrze
Amerykanom czy Szwajcarom opierająca się na ofiarności obywateli gminy,
powiatu czy parafii. Sam widziałem, jak w małym miasteczku w stanie Indiana
lokalna, zasiedziała od pokoleń, ludność pomagała uchodźcom (bez różnicy)
z komunistycznego Wietnamu czy pinochetowskiego Chile dając im schronienie
i podstawowe sprzęty. Nierzadko to właśnie kościoły były organizatorami
dystrybucji takiej pomocy. N.b. w Polsce stanu wojennego niejeden rodak
korzystał i to nie raz z darów pochodzących z Niemiec, Szwecji czy USA.
Jest
jeszcze drugie podejście do kwestii pomocy, zgodne z ideologią marksistowską.
Sam niegdyś słyszałem głosy partyjnych bonzów z PRL mawiających z pogardą
o burżuazyjnej dobroczynności i akcjach charytatywnych, które upokarzają
wyzyskiwanych biedaków. Koncepcja towarzyszy z PZPR, podobnie jak ich kolegów
z Moskwy, Paryża (a ostatnio z Brukseli) była odmienna: dychotomia (dwoistość)
pracy jako towaru i działalności charytatywnej miała zniknąć; i jedno i
drugie stało się częścią polityki państwa. Obywatel czuł nad sobą opiekuńczą
(ale i karzącą) rękę systemu przymusowej sprawiedliwości społecznej. Praca
stała się formą dotacji państwowej. Konsumpcja i dorabianie się miały się
zmienić w "zaspokajanie potrzeb ludności". Z biegiem lat szpary w systemie
wypełnił czarny rynek i mniej lub więcej tolerowana inicjatywa prywatna.
Z biegiem lat w społeczeństwie wytworzył się pogląd, że minimalny dobrobyt
po prostu "należy się". W ostatniej fazie istnienia PRL, jeśli kto pragnął
ekstra luksusu, to nie bawił się w nielegalną opozycję, nie "wychylał się"
i otrzymawszy paszport i urlop bezpłatny w socjaliźmie, harował jak
wół na Zachodzie - w kapitaliźmie.
Cóż nam Polakom mówi ten
kryzys uchodźczy, który rozwija się przed naszymi oczami? Cóż te dramaty
ludzkie mówią nam o nas samych? Jak długo będziemy jeszcze zwalać wszystkie
nasze wady i trudności na: rozbiory, Rosjan, Niemców, Żydów, masonów, Watykan,
CIA, klub Bilderberg i.t.p.? Podczas kiedy rzesze rozgoryczonych
wyborców wołają o mieszkania komunalne i pracę, której nie starcza nawet
dla Polaków - ja przypominam sobie pomoc udzielaną nam w PRL w latach osiemdziesiątych.
Moim wzorem w tych sprawach, do którego nie dorastam, jest papież Franciszek.
Dar z serca płynący - to coś nieporównanie więcej niż świadczenie, które
"nam się należy". To prawda, że część nie chcianych uchodźców z Bliskiego
Wschodu szuka nie tyle spokojnego życia co namacalnego dobrobytu. A czyż
z Polakami tak nie było? Wszyscy prędzej czy później przekonają się, że
ta pogoń za okruchami dobrobytu zakończy się zupełnie tak jak w balladzie
Bułata Okudżawy z lat sześćdziesiątych - "a słodkich pierniczków dla wszystkich
nie starczy i już".
***
Zanim pójdziemy do urn aby
wybrać tych, którzy będą nami (a właściwie, naszymi kuzynami w starym kraju)
rządzić, warto sobie odpowiedzieć na pytanie zasadnicze: CO CHCEMY OSIĄGNĄĆ
IDĄC DO LOKALU WYBORCZEGO 25 października? W tym roku nie ma na to pytanie
jednej, precyzyjnej odpowiedzi poza sloganowym - BO TO JEST NASZ OBYWATELSKI
OBOWIĄZEK. Na pewno sporo respondentów odpowie w ten sposób: ponieważ
po tych wszystkich wpadkach, gaffach i błędach, należy w końcu ustalić
która z dwóch głównych sił politycznych cieszy się poparciem większości
- tak naprawdę, a nie tylko w sondażach. Inne motywacje - choć dużo
znaczące na scenie polskiej - należą już do negatywnych, bo skażonych emocjami
i uprzedzeniami. Tacy wyborcy, z jednej strony tak emocjonalni, z drugiej
strony należą do tych co to zawsze "wiedzą swoje". Ich wybory będą częściej
oscylować wokoł takich kwestii jak: Kogo bardziej nie lubisz? Kto ciebie
bardziej denerwuje? Ci, którzy tak myślą, pójdą do urn wyborczych głównie
po to aby uderzyć pięścią w stół. Tak jak to zrobił na wiosnę Paweł Kukiz.
Zawzięci przeciwnicy Platformy z niedowierzaniem przyjmą świeżą obietnicę
zniesienia składek ZUS. Krytycy PISu wytkną jego liderom wycofywanie się
chylkiem z planu bezwzględnego powrotu do dawnego wieku emerytalnego. Będą
też inni (zawsze dość liczni w polskim elektoracie) chcący rozliczyć
odpowiedzialnych ich zdaniem za wszelakie błędy "na górze". Jednakże,
całkiem konkretnej grupie wyborców (zwykle nie przekraczającej 25%) nawet
i to nie wystarcza. Im się marzy całościowe uzdrowienie (t.j. "sanacja")
wszystkich aspektów życia społecznego, tak jak jest to przez nich rozumiane
- włącznie z kwestiami obyczajowymi, kulturą, suwerennością, polityką historyczną
i socjalną, a także de facto re-nacjonalizacją gospodarki i bankowości.
Oczywiście, po ośmiu latach minimalizmu elit rządzących i polityki "ciepłej
wody w kranie" postulat przebudowy wszystkiego "OD ZERA" zyska na początku
wielu zwolenników. Tym niemniej jest to zadanie herkulesowe, na miarę stalinowskich
pięciolatek lub amerykańskiego planu Marshalla. Nawet trzy kadencje na
ten cel byłyby za mało. A to się raczej nie stanie. Poza tym, Polska nie
jest dyktaturą w żadnym odcieniu. Zasoby budżetowe są też raczej ograniczone.
Najpewniej (bo najtaniej) skończy się to "polską wojną medialną", która
z czasem zniechęci młodych i racjonalnie myślących rodaków do urządzania
sobie życia w kraju ich przodków. Na puste tereny z czasem przyjadą imigranci
zza wschodniej granicy, a potem nawet uchodźcy z dalekich stron. No, i
koło się zamknie. Znajdziemy się znowu w punkcie wyjscia. Czy naprawdę
to wszystko nam grozi?
Nie lubimy myśleć o możliwości
zajęcia n.p. nieuprawianych popegerowskich gruntów na Pomorzu przez ludzi
obcych nie tylko językowo, ale i kulturowo. Nie przepadamy za uchodźcami.
Jeśli tak jest, to należy opoźnić nadchodzące do Polski fale imigracyjne
o przynajmniej jedno pokolenie. Jednakże, sam wysiłek i profesjonalizm
Straży Granicznej i MSW nie wystarcza. Niedługo po wyborach powinno nastąpić
wyciszenie "polsko-polskiej wojny medialnej". Niezależnie od tego, kto
wygra wybory do Sejmu należy życzyć rodakom mniej jadu i złości w prasie
i polityce, a więcej szacunku dla zdrowego rozsądku. Nauczmy się, że przeciwnik
polityczny, to jeszcze nie wróg. Jeśli w kraju zapanuje pozytywne
i racjonalne podejście, to łatwiej będzie wszystkim rozwiązywać nawet trudne
problemy. A wtedy naszym siostrom i braciom lżej będzie żyć. Z takiego
kraju nasi kuzyni nie będą chcieli wyjeżdżać. Nie jest wtedy wykluczone,
że i przyrost naturalny stopniowo się odbuduje. Niewidoczne na razie furtki
wyjścia z polskich kłopotów odblokują się. Któżby tego nie chciał?
..
|