O WŁOS
"Zwycięstwo o smaku klęski".
Tak brzmi tytuł komentarza publicysty tutejszej "La Presse" Alaina Dubuc.
Istotnie - coś w tym jest. Liczba głosujących na pierwszą w historii Quebeku
kobietę premiera panią Marois jest mniejsza od ilości stronników Partii
Liberalnej jedynie o 0,7 procent. To niebywałe - po 9 latach mimo
przeróżnych wpadek liberałowie o mały włos kolejny raz wygraliby wybory.
Tym razem frekwencja dopisała - aż 74,6% obywateli głosowało. Prawdą jest,
że niektórzy komentatorzy frankofońscy narzekają na stadny sposób głosowania
tutejszych Anglików i większości niedawnych imigrantów. Można by się z
nimi zgodzić, dodając wszakże, że owa masowość w pierwszy wtorek września
była czymś na kształt próbki referendum suwerennościowego. To groźba dominacji
pequistów oderwała wyborców od barbecue i telewizorów i kazała im iść na
wybory. W rezultacie widoczna większość mieszkańców wyspy montrealskiej
głosowała na liberałów i Jeana Charest. Ci z nas, którzy lubią oglądać
mapy, a nie lubią eksperymentów politycznych mogą mieć satysfakcję. Od
granicy Ontario przez West Island i dalej na pólnocny wschód naszego miasta,
hen za Anjou, nieprzerwanie ciągnie się ciemnoczerwony pas okręgów wyborczych
nie chcących zmian proponowanych przez Parti Quebecois. Ten sam kolor dominuje
wzdłuż granicy z USA, na północ od Ottawy oraz w Quebec City i okolicach.
Reszta obszaru jest czysto błękitna i należy do PQ oraz (malowanej różnymi
barwami) koalicji CAQ. Jak się okazuje setki tysięcy (a może ok. 2 miliony)
rodowitych mówiących po francusku Quebecois też nie przepada za madame
Pauline i jej ludźmi. Dlatego też inny autor "La Presse" Vincent
Marissal nie waha się określać pierwszej kadencji nowej pani premier słowami
"Historyczna, ale krótka". Nikt nie wie czy nowy rząd ma przed sobą rok
czy trochę więcej. Natomiast prawdą jest, że w naszej prowincji doceniany
jest niezwykły fakt, iż na czele rządu staje kobieta. Nie każdy z nas imigrantów
wie, iż w Quebecu aż do roku 1940 kobieta nie mogła ani głosować, ani nawet
założyć konta bankowego bez zgody ojca lub męża. Żeby było pikantniej -
wyjątek stanowiły wdowy, które odziedziczyły majątek i w myśl ówczesnego
prawa pełniły obowiązki ich zmarłych małżonków.
Drugim czynnikiem (poza
groźbą referendum), który poprawił t.zw. image premiera Charest w oczach
klasy średniej było jego nastawienie do studenckich demonstrantów, którzy
przy poparciu (także pieniężnym) związków zawodowych przez przeszło 4 miesiące
usiłowali wymusić na władzach zniesienie podwyżki opłat za studia, a potem
zniesienie ograniczeń nałożonych na demonstracje. Wielu wyborcom borykającymi
się z trudnościami życia zaimponowało właśnie usztywnienie stanowiska rzadu.
Wielu rodziców, których dzieci chcące się uczyć napotykały blokady samozwańczych
rewolucjonistów, zraziło się do quebeckiej lewicy na długie lata. Nota
bene - na obecnym etapie jedyną zachętą dla studentów zagranicznych przyjezdżających
do Quebeku na studia może być ich niższa cena niż w Ontario, a zwłaszcza
w USA. Ale i ta zaleta może przestać mieć znaczenie gdyby kiedyś z Quebekiem
zaczął się kojarzyć brak stabilizacji. Nic dziwnego, że broniący stabilizacji
Jean Charest o mało co nie pokrzyżował planów PQ, Quebec Solidaire i reszty
lewicy.
Po trzecie, wiele wskazuje
na to, że na wynik głosowania wpłynęła nowa na arenie politycznej partia
Coalition pour lAvenir du Quebec. Są tacy, którzy twierdzą, że gdyby nie
ona, to Jean Charest zdobyłby czwartą kadencję. Co prawda - zwolennicy
PQ mogą powiedziec dokładnie to samo. Gdyby ich były minister Francois
Legeault (wraz z wieloma kolegami) nie opuścił obozu separatystów byliby
oni teraz w lepszej sytuacji. Są to już jednak jedynie "gdybania", a najbliższe
miesiące zdecydują o tym czy gwiazda Pauline Marois rozbysła na krótko,
czy może dominacja pequistów przedłuży się. Swoją drogą przyszły nowy szef
liberałów oraz prezes CAQu Monsieur Legeault mają przed sobą test z ich
poczucia obywatelskości (tej kanadyjskiej). Jeśli w istotnych sprawach
przeważy ich ambicja i tendencja do kłótni między sobą, umocnią oni tym
samym aktualnie chwiejną pozycję Parti Quebecois. Moim zdaniem - obie partie
opozycyjne powinny ze sobą więcej współpracować. Dałoby to do myślenia
tutejszym niekiedy skrajnym publicystom. Oni i ich czytelnicy nie mieliby
wówczas złudzeń, kto w Quebeku tak naprawdę stanowi większość. Co innego,
jeśli o potrzebie stabilności i pragmatycznego podejścia do problemów naszej
prowincji pisze premier federalny Harper w swoim dwuznacznym liście gratulacyjnym
do madame Pauline, a co innego jeśli eksponentem takiej postawy byłby na
codzień ktoś stąd - Quebek z dziada pradziada. Kulturowa i prawna autonomia
- jak najbardziej tak. Zmiana status quo i podtrzymywanie atmosfery niepewności
- raczej już nie. Zarówno liberałowie jak i Koalicja nie powinny unikać
głośnego mówienia o tych tematach, gdyż tego oczekują od nich wyborcy.
Choć pewne zmiany i korekty polityki nastąpią za rządów PQ - te największe,
t.zn. zaostrzenie ustaw językowych oraz referendum suwerennościowe będą
na krótką metę bardzo trudne do przegłosowania, a jeszcze trudniejsze do
przeprowadzenia.
Tuż przed północą 4 września
gmach montrealskiego Metropolis, z którego sceny Pauline Marois właśnie
kończyła powyborcze podziękowania stał się widownią tragicznego wydarzenia.
Na scenę próbował wtargnąć najwyraźniej niezrównoważony i uzbrojony osobnik
po drodze zabijając jednego człowieka, a raniąc drugiego. Do pani premier-elekt
już nie udało mu się strzelić, gdyż został obezwładniony przez policję,
a jego główny cel ochroniarze wyprowadzili za kulisy. Jak zwykle w
takich okazjach jedni biadają nad zdziczeniem obyczajów i językiem nienawiści
w internecie, a drudzy przypominają, że nawet w pacyfistycznej Norwegii
zamach na tle politycznym mógł się zdarzyć. Prawda - Richard Henry Bain
jest tutejszym Anglikiem, jak też osobą znaną policji już wcześniej.
W porównaniu z pedantycznym i zorganizowanym Andersem Brejvikiem mordercą
77 osób w okolicach Oslo, montrealski zamachowiec to tylko zżerany frustracją
roztrzęsiony wrak ludzki. Inna sprawa, iż coraz trudniej znaleźć w internecie
dyskusję w dawnym stylu, a zbyt wielu użytkowników traktuje wypowiedzi
słowne niczym gry komputerowe lub ćwiczenia na strzelnicy. To nie o prawdę
chodzi, tylko o to aby "zabić" (t.j. pogrążyć) przeciwnika. W quebeckim
internecie, choć może jest mniej przekleństw niż n.p. w polskim, też zaczyna
dominować agresja. Podczas kiedy część internautów będzie walczyła
z Anglikami i, jak mawiają, "skolonizowanymi" frankofonami, ci drudzy,
ich przeciwnicy, będą oskarżać stronników pani Marois o faszyzm, rasizm
i ksenofobię. Nieważne, że większość oskarżeń nie ma najmniejszych podstaw.
Niekiedy słabi nerwowo odbiorcy takiej lektury uginają się pod ciśnieniem
oskarzeń i wyzwisk i myślą, że świat się za chwilę skończy. Chcą zatem
sami stać się narzędziem sprawiedliwości bożej. Szaleją także choroby psychiczne
w różnym stadium rozwoju. Jak powiedział red. Dutrisac w tutejszej stacji
FM 98.5 "wystarczy, że taki pan zapomni wziąć rano pastylki na uspokojenie
i nieszczęście gotowe. "W USA najczęstszym środkiem zapobiegawczym jest
ścisła kontrola pomieszczeń, w których odbywają się impezy masowe z udziałem
polityków czy czasami innych celebrytów. A i tak nie zawsze to skutkuje.
W 1984 roku "bardzo wzburzony" kapral rezerwy Denis Lortie zabił trzy osoby
w budynku Zgromadzenia Narodowego w Quebec City. Coraz częściej słychać
głosy, iż tutejsza policja i ochroniarze zapominają, że nasza piękna prowincja
("la belle province") jest także częścią Ameryki Północnej, a lwia część
mieszkańców tego kontynentu nie ma żadnych problemów z zaopatrzeniem się
w dowolną broń palną. Jak widać, czasem taki "kolekcjoner" wymknie się
spod kontroli.
|