NIE ODKŁADAĆ AD "ACTA"
Trudno zaprzeczyć, że odsłanianie
przed nie-internetowymi Czytelnikami drugiej równoległej rzeczywistości
towarzyszącej coraz wyraźniej jeśli nie nam, to naszym dzieciom lub wnukom
jest sporym wyzwaniem. Aż tu nagle stało się coś mało wyobrażalnego. Nie
w Kalifornii, nie w Londynie ale właśnie w Polsce ta druga rzeczywistość
(zwana niekiedy wirtualną) wylała się niczym rzeka z zapchanych książkami
i komputerami akademików, z gierkowskich ciasnych mieszkanek, jak też z
nowoczesnych gustownych gabinetów w tzw. lepszych dzielnicach. Wyszła wprost
na zmrożone styczniowe ulice aby tam wyrazić swoje niezadowolenie. Przede
wszystkim z faktu, że istnieje ryzyko, iż jedyna znana milionom młodych
ludzi sfera wolności będzie podlegać ograniczeniom, lecz także ze sposobu
w jakim rząd polski podchodzi do spraw dla nich istotnych. Należy powtórzyć
raz jeszcze: internet, jego blaski i cienie, jego pokusy i ryzyko już od
dawna opuściły domenę niewinnej rozrywki czy akademickich wykładów i na
dobre zadomowiły się w siedzibach najpoteżniejszych banków oraz sztabach
generalnych największych mocarstw. Starożytni Grecy mieli przysłowie: "Życie
nie jest wcale konieczne. Konieczne jest żeglowanie." Spora część internautów
od Indii do Alaski i od Australii do Polski znajduje więcej przyjemności
w surfowaniu po globalnej neostradzie, a czasem i po bezdrożach internetu,
niż w tym co widać za oknami ich domostw. To na łączach internetu jedni
robią fortunę, a inni ją tracą, jedni zyskuja przyjaciół, inni robią sobie
wrogów. Tylko w internecie można być w poniedziałek liberałem, w środę
faszystą, w piątek socjalistą, a w niedzielę wysłuchać nabożeństw wszystkich
religii świata, a nawet przeprowadzić wirtualną spowiedź (choć to ostatnie
jest chyba na skraju herezji). A wszystko rzecz jasna anonimowo. Stąd też
w internecie obok intelektualnych wzlotów często widzimy bezbrzeżne chamstwo.
Językoznawcy z całego świata załamują ręce nad upadkiem reguł pisowni ortograficznej,
choć z drugiej strony optymiści wskazują na fakt, iż dzięki internetowi
Indianie z brazylijskiego interioru oraz tutejsi Eskimosi (Inuit) mogą
studiować i, jeśli zechcą, odwiedzać galerie muzealne Londynu, Paryża
czy Madrytu. Albo też oglądać filmy. Czasami za darmo, choć coraz częściej
za opłatą
I w tym punkcie zaczynają
się przysłowiowe schody. Dość podobnie do tego co się stało na oceanach
świata w XVIII i XIX wieku część dawnych piratów stała się potentatami
i podporządkowała sobie bezkresne przestrzenie żywiołu choć tym razem
nie chodzi tu ani o Pacyfik ani o Atlantyk. Nowi potentaci nazywają się
dziś Google, Microsoft, Apple, Warner Bros, Adobe itd. Zajmują się oni
w teorii dostarczaniem usług dla użytkowników internetu lecz rok po roku
coraz lepiej się czują w skórze globalnych monopolistów, którzy dzielą
świat i zyski tylko pomiędzy sobą. Ostatnio pod naciskiem rządu USA kilkadziesiąt
najlepiej rozwiniętych państw świata dostało (jakby to ujął filmowy don
Vito Corleone) "propozycję nie do odrzucenia" w postaci podpisania umowy
międzynarodowej zakazującej podróbek oraz naruszania praw autorskich (skrót
angielski ACTA). Szereg państw sie waha, kilka na pewno nie podpisze, choć
jeśli chodzi o Polskę podpisanie umowy już nastąpiło w Tokio. Za kilka
miesięcy Sejm miałby się zająć jej ratyfikowaniem, choć teraz rząd włącza
wsteczny bieg. Co dziwniejsze wiele zakazów i restrykcji dotyczących internetu
już obowiązuje, gdyż wynika z lokalnego prawa. N.p. pewien Brytyjczyk został
wydany władzom USA gdyż złamał prawo tego kraju choć był wtedy u siebie
(czyli w Anglii). Niesposób zaprzeczyć, że kopiowanie i odsprzedawanie
z zyskiem stało się dla wielu drobnych internetowych przedsiębiorców
sposobem na życie niekiedy calkiem dostatnie. Cierpią na tym artyści
i twórcy, którzy nie są w stanie skasować należnych im tantiem. A przecież
korzystanie z owoców swojego talentu to chyba zjawisko normalne?
Jednakże to tylko wycinek
prawdy, która jest daleko bardziej skomplikowana. Przed kilkoma tygodniami
ukraińska policja zamknęła portal internetowy www.ex.ua, jak też jego własciciela
za udostępnianie usługi przegrywania t.zw. linków (czyli połączeń). Stroną
oskarżającą są dwa giganty sieciowe Microsoft oraz Adobe. Kilka miesięcy
wcześniej - tym razem w Niemczech - pewna kobieta dostała wezwanie na policję,
gdzie jej zarzucono, iż nielegalnie ściąga z internetu utwory muzyczne.
Swoją niewinność udowodniła faktem, iż ... komputera nie posiada, a jedynie
kiedyś wykupiła abonament. Oto odwrotna strona medalu umowy ACTA. Jak widac,
obok widocznych dziś niedoróbek prawniczych i lapsusow w tłumaczeniu zawiłych
tekstów, są też inne poważne argumenty przeciw umowie ACTA. Jednym
z nich jest realna możliwość pomyłki różnych "policji internetowych", która
albo skończy się setkami (ew. tysiącami) niesprawiedliwych wyroków sądowych,
albo w razie patrzenia władz przez palce zdewaluuje bądź ośmieszy prawo
w oczach milionów obywateli. Nie wiadomo co gorsze. Jeśli z handlem podrabianymi
Adidasami czy zegarkami Rolex trudno jest sie uporać, to jakim optymistą
trzeba być wierząc, że pójdzie lepiej z internetem? Mimo to, szereg największych
korporacji światowych korzystając z globalizacyjnej passy dzieli teraz
między siebie wirtualną przestrzeń internetu. Tak jak w latach 90-ych zagraniczne
supermarkety odebrały chleb włascicielom małych sklepików tak samo teraz
drobni i średni poszukiwacze szczęścia w internecie czują się zagrożeni.
Trochę tak jak piraci w 18 wieku, kiedy marynarka angielska zaczęła porządkować
chaos na oceanach. Cała sfera pośredników, drobnych specjalistów komputerowych,
programistów może niebawem być na celowniku internetowych molochów. Na
samym dole hierarchii są ci z nas, którzy lubią bawić się internetem.
Choć w tej strefie podobno użytkownikom nic nie grozi, to tak naprawdę
- nikt co do tego nie może dać gwarancji na 100%. Tak jak w krajach totalitarnych
kneblowanie opozycji mogło nosić dumne miano n.p. "walki z pornografią",
to w krajach Unii (a już na pewno w USA) też jakieś powody się znajdą aby
wesprzeć monopolistów.
Pikantnym szczegółem dotyczącym
Polaków o orientacji narodowej w kraju jak i na emigracji jest fakt, iż
do stycznia nie było w tym segmencie społeczeństwa żadnego zrozumienia
dla wolnościowych aspiracji fanatyków internetu. Jest to skądinąd zrozumiałe.
Już sam fakt istnienia stron satanistycznych, ateistycznych czy zwyczajnej
pornografii był i jest dla bardzo wielu z nas czerwoną płachtą na byka.
Z tej strony przez kilkanaście ostatnich lat raczej słychać było wołania
o cenzurę obyczajową. Dokładnie to miał na myśli sen. Niesiołowski z PO,
dawny towarzysz broni tych ludzi jeszcze z czasów ZChN mówiąc "Wolności
w Polsce jest i tak za dużo." Czy ktoś ze strony PISu poparł dawnego kolegę
z prawicy? Dokładnie nikt. Albowiem nieważne co się mówi ważne KTO mówi.
Najpewniej na komendę szefa Jarosława elity narodowe przechodzą zwrot o
180 stopni i pokochali nagle nieokiełznaną, nieograniczoną wolność
bo nadarzyła się okazja zyskania silnego sojusznika. Nie będą to tym razem
pielgrzymi
z oaz, weterani WINu lub rozmodlone starsze panie. Nowy potencjalny sojusznik
PISu wiekiem nie przekracza 25 lat, a w kościele nie bywa zbyt często.
Nie dlatego, że jest ateistą, ale dlatego, że po prostu woli spędzać czas
przed ekranem komputera. Być może w taki sposób tworzy się krok po kroku
nowe "anty-tuskowe" przymierze. Przez cały luty premier Donald tracił punkty
nawet u młodzieży i w wielu liberalnych mediach. Jak widać, teraz
na niego przyszła kolej.
Być może ktoś chciał westchnąć
sobie i powiedzieć od serca: "Bo u nas to zawsze tak." Radzę mu szczerze
aby tego nie robił. Przecież obecnie największe kraje i ich elity też przeżywają
rozliczne wstrząsy, a zaufanie do wszystkich polityków pełza gdzieś na
poziomie 20%. Są nawet głosy, że system demokracji parlamentarnej (ustalony
w XIX wieku) nie przewidział wynalazku internetu i w związku z tym u wielu
rodzi to poczucie niesprawiedliwości, a przynajmniej niedopasowania do
nowych czasów. Problem jest tylko taki: czy my TO uporządkujemy,
czy TO COŚ nas uporządkuje?
|