CZY JEST POWRÓT DO WERSALU?
Czy polityk w naszych czasach powinien być błyskotliwy w swoich wypowiedziach,
czy raczej nie? Czy owa zdolność to dar losu, czy kula u nogi? Wygląda
na to, że coraz więcej polityków i działaczy decyduje sie na opis sytuacji
językiem swoich przeciętnych, niezbyt wykształconych, a często sfrustrowanych,
wyborców. "On mówi tak, jak jest naprawdę". Taką opinię mają miliony wyborców
amerykańskich o stylu bycia i wystąpieniach publicznych Donalda Trumpa.
W wolnej Polsce prekursorem mówienia w oczy nie zawsze przyjemnych (mniejszych
lub większych) "prawd" był Andrzej Lepper. To jego okrzyk w Sejmie będzie
zapamiętany na długo: "Wersalu się wam tu zachciało! Nie będziecie mieć
Wersalu!" Okazuje się, że założyciel Samoobrony miał wówczas w tej jednej
sekundzie dar proroczy. I to, jak widać, nie tylko w wymiarze polskim.
W minionym miesiącu uaktywnił się medialnie także były kanclerz Niemiec
Helmut Kohl. Z pozycji zasłużonego emeryta skrytykował bez litości politykę
Angeli Merkel popierającą - jego zdaniem - krótkowzroczną politykę w kwestii
imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, sprzeczną z interesem Europy.
Przy okazji określił premiera Węgier ciepłym terminem "mój przyjaciel Victor
Orban". Zatem - coś się rusza w polityce niemieckiej. Czy coś się ruszy
w polityce belgijskiej - nie wiadomo. Aktualny minister spraw wewnętrznych
tego niewielkiego, lecz mającego swoją wagę, kraju pan Jan Jambon patrząc
wstecz na ostatnie lata, poczuł potrzebę dokonania samokrytyki. Przyznając
się do licznych błedów - w tym do tolerowania niepisanej autonomii całych
dzielnic od reszty kraju - wyznał w wywiadzie dla prasy, iż pewna część
osiedlonych na stałe w Belgii muzułmanów "tańczyła z radości" po ostatnich
zamachach w Brukseli. Marine Le Pen, mająca spore szanse na zdobycie prezydentury
Francji za rok, zaimponowała wielu słuchaczom ognistym i dobrze skonstruowanym
przemówieniem, przysparzając pani kanclerz Merkel "bólu głowy". W zimę
nazwała przekornie prezydenta swojego kraju Francois Hollanda "wicekanclerzem
Unii". Teraz zwracając się do szefowej Republiki Federalnej użyła zdania
"Ja pani nie uznaję." Czy podobnym tonem przemówi za rok premier Rzeczypospolitej
pani Szydło? Trudno powiedzieć. Z kolei Anglicy wystartowali z kampanią
referendalną n.t. wyjścia z Unii Europejskiej. Premier Cameron ledwo wykaraskał
się z zarzutów o korzystanie z pieniędzy tatusia (podobno) niegdyś przepompowanych
do Panamy, a już za chwilę będzie musiał odpierać ataki szkockich nacjonalistów
grożących oderwaniem się od Wielkiej Brytanii, gdyby wynikła konieczność
opuszczenia unijnej Europy. Albowiem, nie jest tajemnicą, że Szkoci w strukturach
Unii chcą pozostać. Jeśli chodzi o doraźne skutki ujawnienia t.zw.
"Panama
papers" (t.j. "kwitów panamskich"), to na razie, pierwszą ich ofiarą
został premier Islandii Gunnlaugsson, który nie był tak dobrze kryty jak
n.p. elity Chin (zwanych z przyzwyczajenia "Ludowymi"), czy prezydent Federacji
Rosyjskiej. Owe głupie dwa miliardy dolarów, które mu wynaleziono to ponoć
zaledwie czubek góry lodowej. A przecież, nie jedna Panama zajmuje się
prowadzeniem rajów podatkowych.
Na tle zatroskanych min polityków, jedyną ostoją spokoju wydawał się w
środku kwietnia papież Franciszek. Nikt nie wie jaka roślina wzejdzie z
dobrego ziarna, które Ojciec Święty niedawno zasiał spotykając się z kandydatami
na uchodźców w Grecji. Przyjęcie przez Watykan czterech rodzin uchodźców
syryjskich jest, rzecz jasna, gestem symbolicznym. Przypomina nam o jednej
fundamentalnej prawdzie. Jeśli mamy swoje chrześcijaństwo traktować serio
- a nie jako patriotyczny ozdobnik - musimy nie tylko umieć przeciwstawiać
się złu, ale też czynić dobro.
Niestety, na scenie politycznej naszego starego kraju nie ma zgody czym
owo "dobro" jest. Może dlatego większości tamtejszych polityków żaden "Wersal"
nie jest w głowie. Za to pełno jest wokół rodzimych Trumpów, Ergoganów,
Orbanów i Le Penów itp. Nawet znani lewicowi liberałowie jak Frasyniuk,
Celiński czy Cimoszewicz zaostrzyli znacznie język swoich wypowiedzi. Najwidoczniej
socjologowie powiedzieli im, że nasi rodacy lubią się kłócić - nawet jeśli
część z nich w swojej naiwności nazywa ten wieczny jarmark "dyskusją".
Okazuje sie, że na chamstwo w polityce narzekamy rytualnie, jak na pogodę,
ale po chwili biegniemy do kiosku albo do komputera, aby sobie poczytać
kto komu "dołożył". Na dodatek chwieje się odwieczny argument, że na starym
Zachodzie tak sie zachowywać nie wypada. Paweł Kukiz po kilku niecenzuralnych
słowach, którymi obrzucił odchodzącego z partii sędziwego Kornela Morawieckiego
na pewno (niestety) zwiększył swoją domniemaną charyzmę wśród wyznawców.
Poza tym, liczni młodzi, nowoprzybyli do (pół)światka polityki i spraw
publicznych są codziennie zalewani potokami słowa pisanego i mówionego.
Nie dziwota, że trudno im rozeznać się co, kto (i w którym momencie) na
dany temat powiedział. Stwarza to nieraz przezabawne sytuacje. Publicysta
Piotr Witwicki z POLSAT NEWS w czasie dyskusji o przyjętej kwietniowej
rezolucji Parlamentu Europejskiego w kwestii Polski, zmyślnie zacytował
taką oto wypowiedź bez podania jej autora: "Będzie też akcja międzynarodowa
w OBWE i Parlamencie Europejskim. Będziemy tam stawiać sprawę tego, że
Polska przestała być państwem, które spełnia wymogi związane z członkostwem.
Bo demokracja jest wymogiem członkostwa w Unii Europejskiej". Kiedy poseł
PISu Marek Suski nazwał powyższą opinię "szkodzeniem Polsce", dziennikarz
ujawnił, że osobą która wypowiedziała te słowa był sam...Jarosław Kaczyński,
kilkanaście miesięcy temu komentujący wyniki wyborów samorządowych. Wniosek
jest jasny; to co może być świętą prawdą i patriotyzmem w listopadzie roku
2014, jest "szkodzeniem Polsce" wiosną roku 2016. Wszelkie luki w myśleniu
logicznym może w takich przypadkach pokonać jedynie wiara, która, jak mówią,
góry przenosi. Ha - tylko skąd tę wiarę (w tym przypadku, mało religijną)
brać? Chyba prawidłowo rozumujący rodak "pierwszego sortu" ma pomijać wszelkie
wątpliwości, a skupiać się na sukcesach rządu pani Szydło w sferze posunięć
prosocjalnych. Wydaje się, że to jest jedyna droga.
Mówiąc o języku PR (dawniej mówiono na to "propaganda") można by się przyjrzeć,
jak inni przywódcy kreują swój image. Nie wiem jak jest w Rosji na poziomie
guberni i powiatów, ale przynajmniej na salonach Kremla już dawno zaprzestano
raczyć słuchaczy typową post-sowiecką "mową-trawą". Dowodzą tego dość ciekawe,
a czasem nawet ekstrawaganckie, spotkania prezydenta Władymira Putina z
(wyselekcjonowanym skrupulatnie) narodem. Na ostatnim spotkaniu, padło
pytanie z sali: "Wiemy, jak dobrze pan pływa. Czy gdyby w pobliżu
pana zaczęli się równocześnie topić prezydent (Ukrainy) Poroszenko i prezydent
(Turcji) Erdogan - kogo pierwszego pan by ratował? Po namyśle Putin
odpowiada: "Cieżko ratować kogoś, kto sam robi wszystko aby pójść
na dno." Nie jestem entuzjastą ani Putina, ani praktycznego putinizmu (typu
"demokracja suwerenna"). Jednakowoż, tym razem trudno "batiuszce" prezydentowi
nie przyznać racji. Każdy zawodowy pływak oraz ...polityk powinien, w mojej
opinii, powiesić sobie tę złotą myśl nad drzwiami w eleganckiej łazience.
Oczywiście od wewnątrz.
|