WYMIENIĆ NARÓD NA INNY?
 
Co zrobić ze społeczeństwem, które nie chce żyć w ciągłym poczuciu niedowartościowania, a niekiedy nawet upokorzenia? Co zrobić z ludźmi, którym do życia nie wystarcza sama tradycja i kultura, lecz chcieliby także zakosztować materialnego sukcesu? Co uczynić z narodem, którego znaczna większość nie biegnie na barykady, która nie pragnie ponoszenia ofiar aby, jak to się kiedyś śpiewało, "na stos rzucić życia los"? Przecież gołym okiem widać, że dla takiego narodu ważniejszy jest dobrobyt, a choćby nawet i codzienna wygoda niż abstrakcyjna wielkość. Co z tym wszystkim zrobić, kiedy po klęsce wyborczej zwolennicy najbardziej głośnej i niewątpliwie patriotycznej partii widzą, że tak naprawdę nie tylko znajdują się w defensywie, ale, że zostali zepchnięci na margines.
 
Wbrew temu co Szanowni Czytelnicy mogliby sobie pomyśleć, powyższe pytania i myśli wcale nie dotyczą naszego starego kraju nad Wisłą i Odrą i jej opozycji o orientacji narodowej. Choć każdy ruch narodowy w krajach rozwiniętego Zachodu może być już niebawem zmuszony do odpowiedzi na te pytania - tym razem mówiący te słowa ma na myśli Quebec i jego ludność, a szczególnie formację o orientacji narodowo-lewicowej występującą pod nazwą Parti Quebecois. W kilka dni po porażającej klęsce wyborczej rządząca przez 18 miesięcy Parti Quebecois, która z własnej woli skróciła sobie kadencję, przystępuje zwolna do analizy przyczyn tego co się wydarzyło. A bedzie to niełatwy rachunek sumienia. W przeciwieństwie do roku 1995 nie da się tym razem powiedzieć, że zeszłotygodniowa porażka wyborcza została zawiniona przez Anglików, "pieniądze oraz głosy etniczne". 30 miejsc do 70; tak brzmi werdykt. Tak kolosalna dysproporcja - ok DWA i pół do jednego - ma jednak w sobie posmak jakiegoś plebiscytu popularności, czy tego okropnego słowa na literę R .... referendum. Tak istotnie można było pomyśleć - referendum przeciwko referendum. Klamka zapadła - quebeccy liberałowie wracają do władzy.  Parti Quebecois musi przemyśleć swoją rolę. 
 
Szef trzeciej partii (CAQ) Francois Legeault, który już kilka lat temu katapultował się z pequistowskiego aeroplanu, a teraz otrzymał zaledwie o osiem mandatów mniej niż jego dawni koledzy stwierdza brutalnie, że obywatele Quebeku nie życzą sobie referendum w żadnej postaci, a obecny autonomiczny status Quebeku nic, a nic im nie przeszkadza, przy czym główną ich bolączką jest zbytnio zbiurokratyzowana administracja prowincjonalna przyczyniająca się do zastoju gospodarczego. Monsieur Legeault wystosował także zaproszenie do trzech kandydatów na stanowisko nowego szefa PQ panów Peladeau, Lisee oraz Drainville abu zeszli z pokładu swego Titanica i przyłączyli się do jego partii.
 
Philippe Couillard nowy premier-elekt Quebeku w oświadczeniu złożonym po ogłoszeniu zwycięstwa przyrzekł rozwiązywanie palących problemów naszej prowincji. Znając realia polityki wypada mu życzyć aby chociaż połowa z nich uległa poprawie. Nie wiadomo, czy nowy szef rządu odważy sie pójść śladem dawnego prez. USA Ronalda Reagana i osłabić władzę związków zawodowych i tym samym odblokować dziesiątki tysięcy miejsc pracy. W samym tylko zawodzie nauczycielskim sytuacja taka wpuściłaby do systemu dużą grupę ludzi, która z różnych względów utrzymywana jest na kontraktach rocznych lub nie uprawia swego zawodu niezależnie od często wysokich kwalifikacji. Podobnie wielu marzy o końcu blokady stanowisk dla absolwentów medycyny oraz lekarzy-imigrantów. Należałoby też skończyć z szeregiem ograniczeń co do ilości pacjentów, co sprawiłoby, że medycy przestaną z Quebeku uciekać do Ontario lub do USA. Gdyby Couillard zdecydował się na takie przebudowanie korporacyjnej struktury naszej prowincji trwającej już bez mała 50 lat jego nazwisko stanęłoby obok takich mężów stanu jak Maurice Duplessis z prawa czy Rene Levesque z lewa. Nie wiadomo jednak czy się odważy. Wszak nie jest tajemnicą, że bardzo duży procent osób oddało swe głosy na Partię Liberalną tylko po to aby przekreślić marzenia separatystów o referendum. Na pewno jest wiele spraw do przemyślenia.
 
Chociaż dzień po wyborczej katastrofie ze strony twardogłowych pequistów posypały się pełne żalu oskarżenia o spisek sił wrogich Quebekowi czy o stronniczość mediów, jednakże przeważył pogląd o źle prowadzonej kampanii i niedopasowaniu PQ do aktualnych potrzeb narodu. Ilustracją tej ostatniej tezy mogą być dwa wywiady z dawnymi działaczami strony separatystycznej. Dawny quebecki  polityk i działacz związkowy, jeden z twórców "cichej rewolucji" z lat 60-tych (obecnie emeryt) Jean Garon daje swoim młodszym kolegom wg. niego jedyną receptę na przyszły sukces: uczyć młodzież,  krzewić, wpajać, wychowywać w duchu wielkości narodu pokrzywdzonego, lecz nadal mającego aspiracje do pełnej niezależnosci od Kanady. Kiedy jego rozmówca zwraca uwagę, że przecież skomputeryzowana młodzież siedząca nad tabletami nie ma takiego poczucia krzywdy jak jej rodzice czy dziadkowie - weteran powtarza raz jeszcze - wychowywać, wpajać,  krzewić. Niedaleko od zasłużonego aktywisty Garona plasują się poglądy byłego premiera Quebeku Bernarda Landry. W jednym punkcie idzie on dalej nawołując do zaprzestania używania terminu "suwerenność", a postawienia przy najbliższej okazji na hasło "niepodległość". Czy koledzy partyjni p. Landry zarzucą mu skłonności samobójcze - tego jeszcze nie wiemy.
 
W sumie wydaje się iż wszelkie ruchy czy partie narodowe zarówno z lewa jak też z prawa rosną w siłę wówczas kiedy obywatele danego kraju czy regionu utwierdzają się w przeświadczeniu, że neoliberalne elity nie biorą ich na serio, a co najmniej połowa sytego społeczeństwa nie podziela poczucia upokorzenia narodowców i zadawala ich całkowicie ta osławiona "ciepła woda w kranie." Stąd tak silne przekonanie o konieczności przygotowywania młodszych pokoleń do nowych zadań albowiem (jak się mawia) "walka nadal trwa". W tym jednak punkcie warto może zadać pytanie - istotne nie tylko dla Quebeku w Ameryce Płn czy dla Polski w Europie: czy ciągłe rozdrapywanie krzywd prawdziwych, a czasem wyimaginowanych, może być podstawą budowy nowoczesnego państwa kultury zachodniej?  Innymi słowy - czy taktyka manipulacji przedwyborczej (gdzie prawie wszystkie chwyty są dozwolone) musi koniecznie być przekuta w oficjalną politykę po zwycięstwie. Jak dotychczas wszystkie rządy państw o systemach mniej lub więcej liberalnych po dojściu do władzy rozkladaja ręce dając do zrozumienia, iż wszystkich obietnic wyborczych i tak nie spełnią.  Prezydent Francji socjalista Holland zawiódł zarowno lewicę, jak i centrum pozwalając na zamykanie nierentownych fabryk i wchodząc jeszcze głębiej w struktury obronne NATO. Laureat pokojowej Nagrody Nobla lewicowy liberał prezydent Barack Obama uśmiercił za pomocą zdalnie sterowanych dronów więcej mieszkańców Afganistanu i Pakistanu niż jego "okropny" poprzednik (ponoć jastrząb) George W. Bush z prawicy. Zatem można sobie wyobrazić także rząd pequistowski, który za 4 czy 8 lat wbrew swoim obietnicom cofnie się przed ogłoszeniem referendum motywując to n.p. powodami gospodarczymi czy niepokojami na świecie. Na razie problem ewentualnego oderwania się naszej prowincji od Kanady zmienia się zwolna w abstrakcję, przy czym  - co ważne - fakt ten nie sprawia żadnego bólu większości frankofonów. Wśród aktywistów PQ jest jednak zupełnie odwrotnie. 
 
Dawno temu w roku 1953, niemiecki marksista i dramaturg Bertold Brecht widząc na ulicach Wschodniego Berlina antysowieckie rozruchy, w których wzięła głównie udział jego uwielbiana "klasa robotnicza" napisał takie zdanie przepojone gorzką ironią:  "Należy stwierdzić, iż naród zawiódł zaufanie rządzących. W takiej sytuacji będą oni musieli wyciągnąć z tego wnioski i..... wybrać sobie nowy naród." Ze wszystkich możliwych rad udzielanych tutejszej PQ - ta ostatnia wydaje mi się najlepsza.
 
 
. Michał Stefański
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.