CZEGO CHCIAŁ KRÓL SOBIESKI
Na rozległych obszarach wschodniej
połowy starego kontynentu (idąc z północy na południe) między Finlandią,
a granicą turecką oraz (patrząc z zachodu na wschód) od Wiednia aż do wybrzeży
Krymu zamieszkuje od wieków 19 (a może 20) narodów z natury pamiętliwych
albowiem ciężko doświadczanych przez ostatnie 600 lat historii. Jednym
z ulubionych tematów tamtejszych spotkań towarzyskich (przy śliwowicy,
piwie czy przy "czystej") wśród jako tako wykształconych sfer jest ciągłe
zgadywanie co by mogło się stać gdyby historia potoczyła się inaczej niż
się w istocie potoczyła. W dolnych strefach tej skali pamiętliwości
i wyczulenia na wszelkie narodowe imponderabilia (symbole, tradycję, rozliczne
bibeloty z patriotycznej szkatułki) znajdują się chyba tylko przyziemni
Czesi. Pierwszym miejscem na samej górze owej skali temperatury uczuć narodowych
dzielą się równo Serbowie, Węgrzy oraz naród naszych ojców - Polska. Można
mieć wrażenie, że Serbowie wyprzedzają Węgrów oraz nas Lechitów o przysłowiową
pierś. Wszak tam pamięć zbiorowa sięga z górą 600 lat wstecz, aż do tragedii
narodowej t.j. bitwy na Kosowym Polu przegranej z Imperium Tureckim. Patriotyczna
część Węgrów - a jest to bardzo duży procent - do dziś nie może się pogodzić
z bezwzględym potraktowaniem ich kraju przez zachodnie mocarstwa w roku
1920 kiedy z roku na rok w przeszłość odpłynęły marzenia o (pół)mocarstwowości
kraju korony św. Stefana, ktorego 3/4 znalazło się dość nagle poza tysiącletnią
"macierzą". Polska świadomość historyczna sięga ok 250 lat wstecz do epoki
króla Stasia, dla jednych światłego choć pechowego monarchy, a dla innych
masona i rozpustnika. Jest to niestety najczęściej świadomość porażki,
niewykorzystanej szansy, walki "z przeważającą nawałą" i ...zasłużonej
z tego tytułu palmy męczeństwa. Od tamtych czasów owa huśtawka nastrojów
była dobrze znana naszym dziadom i ojcom - od ściany do ściany; od
poczucia niższości do wyniosłego patrzenia na inne okoliczne nacje pełne
w najlepszym razie groszorobów i heretyków, a w najgorszym azjatyckiej
dziczy. Takie poglądy stanowią i do dziś dla połowy nas Polaków coś w rodzaju
piątej Ewangelii. Prawie wszystko to co było przed osiemnastym wiekiem
jawi się większości naszych cioć, wujków, nauczycieli i polityków jako
wspaniały złoty okres chwały Rzeczypospolitej bez żadnych cieni i wad.
Wspominając imieniny czy
inne rodzinne okazji, przyznam, że nikt u nas prawie nie wątpił, że zło
przychodzi jedynie z zewnątrz. Najpierw byli to Tatarzy, ewentualnie Krzyżacy,
potem nastał czas "nowinek" religijnych rozbijających ową i tak rzadko
widywaną "jedność narodu". Potem zdemoralizowani magnaci (dobrze, że tylko
niektórzy) nie wahali się w razie sporów z sąsiadem wołać na pomoc kogokolwiek,
kto był pod ręką: Szwedów, Austriaków, a nawet ... wojska rosyjskie - i
to jeszcze sporo przed trzecim rozbiorem. W środku osiemnastego wieku,
jak głoszono z niektórych ambon, zaczęli Rzeczypospolitej zagrażać masoni,
a ponieważ paskudny i podstępny był to wróg nie dziwota, że części rodaków
nie przeszkadzała nawet obecność obcych wojsk byle tylko jaki taki porządek
moralny był. No, i byle by tylko ceny zboża utrzymywały się na poziomie.
Nastroje były takie, że nawet reformistyczna i postępowa Konstytucja 3
Maja (choć też po części dzieło masońskie) za odstępstwo od wiary katolickiej
przewidywała...tak, tak, najwyższy wymiar kary (nigdy zresztą nie wykonanej).
W wieku XIX do dawnych zagrożeń doszły te najnowsze. Wraz z rozwojem handlu
i przemysłu Żydzi i Niemcy zyskali na ziemiach polskich duże wpływy - a
wraz z tym także tysiące zaprzysięgłych wrogów. Wiadomo - nikt nie lubi
konkurencji. Na progu XX wieku do owego orszaku zaciskającego pętlę na
szyi polskiego ziemianina i chłopa dołączyli socjaliści, a w tym czasie
w mieszczańskich domach zaczynano poszeptywać o jakichś dwóch świntuchach
- Darwinie i Freudzie. Po pełnych nadziei, zawodu, a zwłaszcza okrucieństwa
trzydziestu latach (1914 - 1945) nastała w Polsce pół-okupacja, w której
tłamszony przez czerwoną nomenklaturę naród postanowił wszystko co państwowe
(jako niczyje) rozkraść. W sporej części mu się to udało. Taki ot, jakby
swoisty rewanż za utratę suwerenności. Nadal jednak nie było czasu aby
obywatel zajął się swoim t.zw. "wnętrzem". Zamiast tego wyznawano
raz w tygodniu swoje własne grzechy w kościele aby móc przez pozostałe
6 dni z lubością obwiniać całą resztę świata. Co prawda już Tatarów do
straszenia nie było, ale za to rewizjonistów niemieckich czyhajacych na
Ziemie Zachodnie - i owszem. Tym tematem wkupywał się w łaski rozgoryczonego
narodu niejaki Władysław Gomułka. Podobnie jak też (prawdziwym lub zmyślonym)
zagrożeniem syjonistycznym. Dopiero tow. Gierek postawił na konsumpcję
czyniąc z niej przedmiot marzeń jak też i narzędzie propagandy. Było to
jednak za mało i za późno. Ponieważ straszenie Polaków agenturą CIA i wujem
Samem było zbyt komiczne polska ubecja sięgnęła po straszak syjonistów,
którzy zdaniem bezpieki aby odebrać co swoje założyli Ruch "Solidarności".
Niedużo ich kosztowało - trochę dolarów i owa mityczna motorówka dla robotniczego
trybuna z Gdańska. Proszę się nie śmiać. Tak wierzy spora część narodu.
I oto, jak piszą hiper-narodowe media, przed totalnym krachem ratuje komunę
lewe skrzydło dawnej Solidarności. Wobec tego "prawdziwi Polacy" nie mogą
jeszcze spać spokojnie. Granie larum (jak w "Trylogii" Sienkiewicza) staje
się ich drugą naturą. Nadchodzą dwa lata rządów PISu i jest to, jak wierzy
wielu, jedyny jaśniejszy okres postkomunistycznej Rzeczypospolitej. Ale
wróg nie śpi. Po latach lewacko-masońskiej propagandy Europa już jest doszczętnie
zdemoralizowana (może jedynie Węgry i Polska mają w sobie tego ducha).
W tą moralna pustkę wlewa się szerokim strumieniem przez otwarte wrota
nawała barbarzyńców: głównie z krajów Islamu i z Dalekiego Wschodu. Co
zatem wypada robić? Samo wskazywanie rodzimych "zdrajców" trwałoby za długo
albowiem prawie w każdej polskiej rodzinie jest ich kilkoro. Jakiś pan
z lubością czytuje Gazetę Wyborczą, inny woli biskupa Pieronka od o. Rydzyka,
jakaś pani już od maja paraduje w krótkiej bluzce z pępkiem na wierzchu,
a jej siostra wyszła za mąż za... Araba - słyszane to rzeczy? Coś
przecież trzeba zrobić. Coś zdecydowanego i szokującego. Wszak ginie na
naszych oczach cywilizacja europejska!
Otóż tak się składa, że niedaleko
Polski w Oslo stolicy pacyfistycznej jakby się zdawało Norwegii aktualnie
rozpoczął się proces samozwańczego i ekstremalnego obrońcy "wartości europejskich".
Przed sądem staje Anders Behring Breivik w szaleńczy sposób nienawidzący
różnorodności kulturowej, a szczególnie tych jego rodaków, którzy ją popierają.
Z jego ręki w lipcu zginęło 77 niewinnych ludzi, o których nawet nie da
się powiedzieć, że byli komunistami czy terrorystami. Pewno nie każdy z
nas wie, że jak wynika z pamiętników owego potwora, niezbyt dawno temu
stawiał on sobie za wzór do naśladowania ...króla Polski Jana Sobieskiego
za to, że ów kilkakrotnie przeciwstawił się siłą Islamowi i Turkom - szczegolnie
w roku 1683 pod Wiedniem. Jak wiadomo, zmarli nie mają się jak bronić,
a już w szczególności zmarli cesarze, królowie, generałowie i prezydenci.
Byle kto, byle zero dążące do władzy i zaspokojenia swojej chorej ambicji
przypisuje tym, którzy odeszli słowa i czyny, o których tamci nie mieliby
pojęcia. Morał z tej smutnej lekcji historii jest jeden: nie chodźmy na
łatwiznę. Zanim zaczniemy zła szukać NA ZEWNĄTRZ wejrzyjmy uważnie W SAMEGO
SIEBIE.
|