BYĆ CZŁOWIEKIEM

W zeszłym roku na ekrany kin, w niektórych krajach, wszedł całkiem niezły film amerykańsko-meksykański  p.t.: "Na większą chwałę" (For Greater Glory), w którym rolę główną zagrał znany aktor z Hollywoodu Andy Garcia. Choć pełen akcji, obraz ten, idzie w swoich ambicjach znacznie dalej niż typowy western. Nieprzychylne recenzje lewicowo-liberalnych krytyków na jego temat przypominają z grubsza ataki przeciw głośnemu filmowi Mela Gibsona "Pasja". Jak się można było spodziewać, głównym oskarżeniem i tu i tam jest przedstawienie konkretnego wydarzenia jedynie z pozycji konserwatywnych. Tym wydarzeniem w przypadku filmu "Na większą chwałę" jest mało znane poza Meksykiem zbrojne powstanie ludowe w obronie wolności praktykowania wiary katolickiej. Wydany w roku 1926 przez ateistyczny rząd zakaz odprawiania mszy świętych napotkał na opór wiejskich powstańców nazwanych wkrótce "Chrystusowcami" (Cristeros). Krwawe walki zakończyły się dopiero po trzech latach częściowym przywróceniem wolności religijnych. Wygląda na to, iż dzieło to nakręcone niejako pod prąd komercjalno-lewicowych uprzedzeń potężnego filmowego lobby trafiło w swój czas. Daje ono widzom okazję spojrzeć na historię XX wieku inaczej. Ponadto - i to jest ważniejsze - poznajemy niełatwą do zaszufladkowania postać dowódcy "Cristeros" zawodowego wojskowego, gen. Enrique Gorostieta. Jest historycznym faktem, że człowiek, który prowadził swoje oddziały do natarcia z okrzykiem "Niech żyje Chrystus Król" (Viva Cristo Rey) sam praktykującym katolikiem nie był już od dawna. Podobnie jak liczni członkowie swojej kasty oraz inteligencji miejskiej, generał Gorostieta był co najmniej agnostykiem, a w kościele bywał z rzadka. Może to kunszt aktorski Andy’ego Garcia sprawił, że powody przystąpienia generała do powstania są dla widzów przekonywujące. Zdaniem bohatera filmu, nie ma postępu tam, gdzie ludziom siłą odbiera się wybór jak żyć i jaką busolą moralną się kierować. W tamtej tragicznej, meksykańskiej sytuacji chaosu i terroru lat dwudziestych XX wieku okrzyk "Viva Cristo Rey" oznaczał z grubsza tyle co "Niech żyje wolność" - oczywiście wolność własnego wyboru. 
 
Europa także obfituje w przykłady ludzi wyznających różne ideologie, a jednak mimo wszystko zdolnych do własnych ludzkich odruchów. Nie jest to nigdy, rzecz jasna,  większość, która niczym łan zboża chyli się raz w lewo, raz w prawo zależnie od kierunku wiatru. Gdyby nie reżyser Steven Spielberg mało ludzi wiedziałoby o niejakim Oskarze Schindlerze, Niemcu sudeckim, który postanowił  Żydow  pracujących w jego fabryce przeprowadzić bezpiecznie przez piekło Holokaustu. Swastyka, którą zawsze miał wpiętą w klapie była mu najwyraźniej do czegoś potrzebna: może jako wspomnienie dawnych lat idealizmu młodzieńczego, a może jedynie dla zmylenia czujności władz, co mu się zresztą udało. Właściwie trudno ocenić czy większym bohaterstwem wykazał się n.p. szeregowy Wehrmachtu Horst Bieneck rozstrzelany w roku 1942 za odmowę wzięcia udziału w egzekucji Polaków z okolic Tarnowa, czy może właśnie ludzie tacy jak Schindler, dzień po dniu starający się po prostu "być ludźmi". Do tej kategorii zdecydowanie należała też hrabina Marion von Doenhoff, Prusaczka, dziedziczka ogromnego majątku na Mazurach. Już wtedy wybrała ona lepszą cząstkę bycia człowiekiem i jeszcze na starość pomagała Polsce w stanie wojennym. W naszym starym kraju setki tysięcy naszych rodaków pokazywało na codzień, że w potrzebie słowo "dobry Polak"  jest tym samym co określenie "dobry człowiek". Świadczy o tym zarówno ich zachowanie w czasie okupacji, jak też i po t.zw. "wyzwoleniu".  To prawda, że wedle kryteriów przedwojennej lewicy, zarówno polska pisarka Zofia Kossak-Szczucka jak i polski zakonnik (dzisiaj święty) o. Maksymilian Kolbe byli dla wielu antysemitami, z powodu swoich wcześniejszych publikacji. A jednak, kiedy Polska padła pod ciosami Hitlera i Stalina Zofia Kossak-Szczucka wzięła udział w akowskiej akcji pomocy Żydom "Żegota", a o. Kolbe powędrował do obozu Auschwitz, gdzie niczym dobry chrześcijanin z czasów rzymskich oddał życie za bliźniego swego. Zatem, pozory mogą mylić. 
 
Wracając na egzotyczny dla wielu z nas grunt świata kultury hiszpańskiej warto przypomnieć jeszcze jedną nietuzinkową postać historyczną pamiętaną do dzisiaj w tysiącach rodzin w Hiszpanii jako "czerwony anioł". Na taki przydomek zasłużył sobie zdaniem wielu, Melchior Rodriguez ideowy anarchista z południa Hiszpanii, a także działacz związkowy i przez jakiś czas republikański dyrektor więzień w Madrycie w najgorszym okresie wojny domowej (przełom lat 1936 -37). Z jednej strony stolica była oblężona i bombardowana przez nacjonalistów generała Franco, a z drugiej - na tyłach - komunistyczna bezpieka z rozkazu Stalina prowadziła podskórną, a niekiedy otwartą walkę z hiszpańskimi anarchistami, którzy byli stopniowo wypierani z władz i administracji republiki. Wtedy też, pod pozorem "ewakuacji" zaczęto opróżniać więzienia madryckie i po cichu likwidować t.zw. "wrogów ludu" t.j. rodziny oficerów, działaczy prawicy, arystokratów oraz księży i zakonnice. Na przedmieściach Madrytu w miejscowości Paracuellos można do dziś zobaczyć ów hiszpański Katyń gdzie zgładzono i pochowano około 4000 osób. A jednak, tryby machiny zagłady zaczęły się zacierać. Nowy szef więzień Rodriguez widząc co się święci zwolnił tempo urzędowania, żądał podpisów ministra, premiera, sabotował wywózki tak długo, jak mógł. W końcu zdjęto go ze stanowiska, popadł w niełaskę u stalinowców, ale w międzyczasie rozkazy się zmieniły, a po dwóch latach "czerwony Madryt" upadł. Kiedy w roku 1940 tow. Rodriguez stanął przed trybunałem wojskowym, w jego obronie pojawiło się szereg wysoko postawionych świadków z prawicy. Wyszło na jaw, że kunktatorstwo Rodrigueza  uratowało życie  ok.  3000 osób. Sąd skazał go dla formalności na 2 lata więzienia, a po kilku miesiącach tow. Melchior wyszedł na wolność. Poglądów nie zmienił i kilkakrotnie bywał aresztowany za roznoszenie bibuły, ale parasol rozpięty nad nim przez konserwatywne elity był dość szczelny. Kiedy starość przyniosła choroby był leczony w rządowej klinice im. gen. Franco. Pogrzeb "czerwonego anioła" był niezwyklą uroczystością: słychać było katolickie modlitwy za zmarłych oraz hymn anarchistyczny. Grób pokryły kwiaty i czerwono czarna flaga zdelegalizowanego związku CNT.  Po szlachetnym anarchiście Melchiorze Rodriguezie, zostanie w kulturze europejskiej takie  powiedzenie: "Dla sprawy, w którą wierzę jestem gotów umrzeć, ale nie ma takiej sprawy, dla której mógłbym zabijać." 
 
Bywa, że w różnych pismach i książkach czytamy o trwałych granicach między narodami, religiami i kulturami. Bywa, że na jakichś imieninach usłyszymy powiedzonka typu "Jak świat światem nie będzie Niemiec Polakowi bratem". Pomyślmy - to przecież tylko słowa. Tamci ludzie dowiedli, że można widzieć świat inaczej. Na progu nowego roku proponuję złożyć sobie postanowienie: "Będę człowiekiem".  Wtedy też - niejako automatycznie - bycie dobrym Polakiem stanie się łatwiejsze.
 
 
. Michał Stefański
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.