DWA ŚWIATY - DWÓCH DONALDÓW
Nie jestem pewien daty wygłoszenia
tej myśli, której autorem jest popularny na Śląsku (jednakowo u Polaków,
Niemców czy tych, którzy chcą być tylko Ślązakami) ks. abp. Alfons Nossol.
Było to wczesną wiosną tego roku. Pytany czy to będzie wstyd, kiedy w 1050-tą
rocznicę chrztu Polski nasz stary kraj wejdzie podzielony jak nigdy od
prawie 30 lat, arcybiskup Nossol odpowiada - "To nie będzie wstyd. To już
jest wstyd."
Ci z nas, którzy zachowali
zdolność wstydu, przyznają na pewno rację śląskiemu arcy-pasterzowi, ale
warto też zdać sobie sprawę, z czego ten wstyd się bierze. Wygląda na to,
że dwie części jednego narodu - dwie ogromne grupy Polaków - przeżyły ostatnie
70 lat w różnych krajach, ew. w dwóch równoległych rzeczywistościach. Żyliśmy
obok siebie - a jednak czytaliśmy inne książki, podobały nam się inne kazania
w kościele. Inne filmy (lub inne z nich sceny) wryły nam się w pamięć,
inne anegdoty i kawały opowiadaliśmy sobie na imieninach. To rzeczywiście
spora przepaść. Niby ten sam język, a jakaż różnica w widzeniu świata.
Coś jakby NRD contra RFN, tyle, ze bez formalnej granicy. Wszystko to narastało
w większości z nas jakoś podskórnie, od środka - bo na zewnątrz była narzucona
obca dyktatura i to nas wstrzymywało przed wykrzyczeniem 100% tego, co
w duszy nam gra. A w tej polskiej duszy, jak teraz się okazuje, nie wszystko
jest piękne. Może to nienaukowe, ale proponuję w trakcie przyszłych spotkań
towarzyskich zrobić taki oto nieformalny test psychosomatyczny. Należy
w pewnej chwili (n.p. w trakcie grilla, czy imienin) rzucić z nagła głośno,
beznamiętnie trzy t.zw. obiegowe "prawdy" funkcjonujące wśród narodowo-katolickiej
prawicy i również trzy "prawdy" liberalne (ktoś powie lewicowo-liberalne)
prezentujące to drugie widzenie otaczającego nas świata. A oto ich próbki:
PRAWDA "A" - KRAJ MUSI WRÓCIĆ DO SWOICH KORZENI, BO OBCY NIE MOGĄ NIM STEROWAĆ
BEZ KOŃCA. A teraz PRAWDA "B" - KRAJ NIE MOŻE WIECZNIE UDAWAĆ NIEWINNEGO
MĘCZENNIKA, BO TO NAS ODCINA OD RESZTY ŚWIATA I PRZYSZŁOŚCI. Pomijam fakt
ew. prawdziwości (lub nieprawdziwości) tych stwierdzeń. To mnie teraz nie
interesuje. Ważny jest tylko poziom adrenaliny wywołany tymi stwierdzeniami
w organizmie przeciwnika. Ktoś powiedział, że nastawionych na wartości
zachodnie liberałów (częstokroć agnostyków) trudniej jest czymkolwiek obrazić
niż żarliwych Kato narodowców, wszędzie wkoło mających dziesiątki różnych
tabu, zakazów i nakazów. Dla jednej strony, pełniejszym i bardziej wartościowym,
jest człowiek z bardzo rozwiniętym poczuciem honoru, solidarności grupowej,
wierzący w bezdyskusyjne absoluty i nawykły do rozliczania swoich bliźnich
z ich potknięć. Druga strona (liberalna) kładąc nacisk na ludzki
indywidualizm, nie ma wielkiego wyboru prawd absolutnych - może poza jedną
- "nie krzywdź drugiego człowieka narzucając mu swoje poglądy". Innymi
słowy - "Żyj i daj żyć innym". Ich ambicja bywa często skierowana do wewnątrz
- na naprawianie siebie samych.
W czasach kultury masowej,
należy częściej sięgać do tłumaczenia świata, na przykładach różnego odbioru
tych samych wydarzeń kulturalnych przez różne typy Polaków. Weźmy choćby
przykład filmu "Sami swoi"; faktem jest, że w latach 70-ch podobał się
on wszystkim - z tym, że z dwóch różnych powodów. Jedni z pobłażliwym uśmiechem
załamywali ręce nad mentalnością dwóch wojujących klanów, których nawet
straszliwa wojna i wysiedlenie na zachód niczego nie nauczyło. Inni ryczeli
ze śmiechu, gdyż ten typ rubasznej, ale i kłótliwej polskości bardzo im
się podobał. Pazerność, zawziętość, pieniactwo głównych postaci z tego
filmu nie różnią się wiele od typów z "Zemsty" Aleksandra hr. Fredry. Mam
też żywo w pamięci aktora Wiesława Gołasa śpiewającego w Opolu piosenkę
"W Polskę idziemy". I znowu ten sam dysonans dwóch Polsk. Jedni z nas czuli
ciarki na plecach, a drudzy - chyba większość - uznała utwór za nową pieśń
biesiadną (czytaj: pijacką). Dalsze przykłady tego podwójnego widzenia
idą w setki, o ile nie w tysiące małych, choć istotnych, szczegółów. Nie
jest prawdą, że ignorowanie owej istotnej różnicy nie pociąga za sobą konsekwencji
- często negatywnych. Przekonali się o tym zarówno powstańcy styczniowi,
jak też legioniści Piłsudskiego, którzy swoje rozczarowanie do ludowych
sceptyków wyrazili słowami "Pierwszej Brygady". Wszystko świadczy
o tym, że wyznawcy "etosu solidarnościowego" (w jego liberalnej wersji)
popełnili ten sam spory błąd, co ich sławni i naiwni poprzednicy. Czy forsowana
teraz inna wizja rozwoju przyjmie się w starym kraju na dłużej - zobaczymy.
W każdym razie nie ma już wątpliwości, że wolność nie oznacza (i chyba
nigdy nie oznaczała) tego samego dla wszystkich Polaków i Polek.
Przeszło rok po wyborach
w Polsce, do urn wyborczych pójdą Amerykanie, w tym wielu Polonusów mieszkających
za południową granicą. Wspólnym motywem łączącym oba kraje w przedwyborczym
październiku był i jest bunt klas pracujących i części klasy średniej przeciw
dotychczasowemu lewicowo-liberalnemu establishmentowi, finansistom, bankom,
a także mediom. Posądzanie mediów liberalnych o stronniczość stało się
już typowym zagraniem propagandowym w wielu krajach - od Rosji czy Turcji
do Polski, Francji, a ostatnio do USA.
Dzieje się to przy ogromnej
aktywności wszelkich ugrupowań skrajnych na internetowym U-Tube oraz gdzie
się tylko da. W ten to sposób można grać biedniutkiego narodowo-konserwatywnego
Dawida stającego do nierównej walki z liberalno-lewicowym Goliatem, a jednocześnie
zdobywać przewagę opanowując coraz więcej przyczółków wśród setek tysięcy
rozczarowanych mieszkańców świata zachodniego. W Ameryce tamtejszy "enfant
terrible" polityki, kandydat Donald Trump zdobywa dodatkowe punkty krzycząc
donośnie, że media go nie lubią. W wielu aspektach treść wypowiedzi Trumpa,
(choć nie jego styl) przypomina Jarosława Kaczyńskiego. Mniej więcej równolegle
posypały sie oskarżenia i groźby represji obu dżentelmenów wobec swoich
przeciwników politycznych. Tyle, że Kaczyński przezornie nie wypowiadał
głośno swoich gróźb przed wyborami, a Mr. Trump robi to już na miesiąc
przed 8 listopada. Już teraz padają słowa: "ona pójdzie siedzieć". Chodzi
tu zapewne o wymazanie rządowych e-maili z osobistego komputera byłej szefowej
Departamentu Stanu USA, konkurentki Trumpa do władzy pani Hillary Clinton.
Z kolei, w mało zawoalowanej formie Prezes Kaczyński (w roli "pierwszego
sekretarza" PISu) ostrzegł państwa Unii, aby nie powoływały Donalda Tuska
na następną kadencję przewodniczącego Rady Europy, gdyż w Polsce może mu
grozić odpowiedzialność karna. Z rozbrajającą szczerością "naczelnik państwa"
przedstawił nawet wachlarz możliwych oskarżeń wobec b. premiera rządu Rzeczypospolitej;
na zasadzie - jak jest oskarżony, to i paragraf się znajdzie. Prawicowy
komentator Michał Szułdrzyński powiedział, że znając styl pana Jarosława,
nie jest zdziwiony takimi zamiarami (podobnie jak aprobatą dla przymusu
rodzenia dzieci z ciężkimi wadami genetycznymi) - "tyle, że wciąż ciśnie
mi się na usta pytanie - po co to głośno mówić?" Tyle zdziwiony redaktor
z "Rzeczypospolitej". Inny znawca Unii Janusz Lewandowski ocenia, że może
właśnie taka zaczepna wypowiedź politycznego wroga u władzy w Warszawie,
pomoże Donaldowi Tuskowi uzyskać nominację unijną na następne trzy lata.
Jak będzie - zobaczymy.
Jest jeszcze jedna sfera
polityczności, która ani w Polsce, ani w Stanach nie przedstawia się zachęcająco.
Chodzi już nie o chamienie języka, ale wręcz o jego niebywałą wulgaryzację.
W Polsce w tej dziedzinie około połowy października padł rekord w wykonaniu
Larrego Flinta polskich narodowców, skandalisty z TV Republika, red. Rafała
Ziemkiewicza. Styl jego napaści słownej na jedną z kobiet demonstrujących
przed domem Nad-Prezesa, a zwłaszcza dobór słownictwa powinny zaniepokoić
tę część rodaków, która nadal wierzy, że pod nowym kierownictwem rozkwitnie
moralność ufundowana na wartościach chrześcijańskich. W USA otoczenie Trumpa
oraz jego wielbiciele nie udają nawet tego. W związku z terminologią quasi-ginekologiczną,
jak też pospolitymi przekleństwami używanymi czasem przez obie strony w
kampanii prezydenckiej, kanał CNN przed każdą "dyskusją" pani Clinton z
Donaldem Trumpem od pewego czasu zamieszcza ostrzeżenie, iż "program jest
przeznaczony dla widzów od 18 lat". Czy to już idzie odnowa, czy
może tylko demokracja sięgnęła bruku?
|