CO SIĘ STAŁO W POLSCE?
Przed około 20 laty tuż po
zmianie ustroju krążył po kraju taki dowcip. "Są tylko dwa pewne sposoby
na poprawę sytuacji w Polsce. Ten zwyczajny, codzienny i jak zwykle w naszej
kulturze ten cudowny. Ten pierwszy sposób polega na tym, że pewnego dnia
na niebie pojawi się Matka Boska, na polską ziemię zstąpi Pan Jezus i razem
zrobią w Ojczyźnie porządek. Ten drugi, cudowny, polega na tym, że pewnego
dnia my Polacy przestaniemy kombinować, kręcić itp, a zamiast tego weźmiemy
się z energią do roboty."
Choć zamierzona złośliwość
tej ironicznej anegdoty nie ulega wątpliwości, to jednak kryje się za nią
zupełnie zrozumiałe rozczarowanie. Wszak to, co by się wydawało najprostsze,
u nas graniczy z cudem. Z tym, że jakąkolwiek prawdę (religijną czy świecką)
napotkamy na naszej drodze życia, to jednak już jej zrozumienie zależy
od czasów, w których żyjemy, czyli od kontekstu sytuacji. Inaczej pojmowaliśmy
wiele spraw z końcem lat osiemdziesiątych, inaczej w pierwszych latach
III Rzeczypospolitej, a zupełnie inaczej teraz, po 22 latach od zakończenia
w Polsce dyktatury PZPR. W czasach triumfującego dzikiego kapitalizmu wydawało
się wielu, że Polsce nic już nie grozi i, co najwyżej, należy odsiać ziarno
od plew. Starsza połowa społeczeństwa podzieliła się na dwie niekoniecznie
równe części: Jedni oddali się bez reszty lustrowaniu przeszłości ich rodaków,
drudzy z równym zapałem wzięli się do robienia pieniędzy, a byli też trzeci,
totalnie bezradni, którzy teraz robią co mogą aby dożyć do najbliższej
renty czy pensji. Młodsi Polacy poszli najczęściej w zupełnie inną stronę
i postanowili wymyśleć swoją przyszłość sami, nierzadko z dala od utartych
prawd ich rodziców i dziadków. Wessała ich nowoczesność, z całym swoim
zgiełkiem, atrakcjami lecz także kultem sukcesu i skuteczności za wszelką
cenę. Dla większości tych ludzi cud Pierwszej "Solidarności" z roku 1980
nie znaczy więcej niż n.p. Powstanie Listopadowe. Odejście Polskiego Papieża
w wielu środowiskach tradycyjnie laickich symbolicznie zakończyło okres
bezkrytycznej aprobaty dla specjalnego statusu Kościoła w Polsce. Właśnie
wtedy politycy polskiej prawicy mieli niepowtarzalną szansę, aby przyciągnąć
do siebie wielu z tych, którzy określali siebie z dumą jako Pokolenie JP2.
Pytanie dlaczego tej szansy nie wykorzystano pozostaje bez odpowiedzi.
Prawdopodobnie zawiniła krótkowzroczność.
Przed rokiem prezes Jarosław
ostrzegał i wróżył na jednym ze zjazdów PISu nadejście do Polski fali (jak
to ujął) "zapateryzmu". Tym razem miał rację. W Hiszpanii socjalista premier
Zapatero niebawem odejdzie ze sceny, ale jego naśladowcy są widoczni w
Europie, zatem i w Polsce. Dzieje się to w okresie, kiedy w naszym starym
kraju większość przestała się interesować ciągłymi utarczkami między "Solidarnością
pobożną" (PIS) i "Solidarnością bezbożną (PO)". Centrum i lewica wracają
do łask wyborców. Okazało się, że nawet chwiejny i pełen potknięć styl
rządzenia ekipy premiera Tuska wydaje się Polakom lepszy niż kurs narodowo
katolicki Jarosława Kaczyńskiego. Kto wie? Może nawet 1.5 roku głośnych
zmagań o prawdę smoleńską tylko pogorszyło szanse Prawa i Sprawiedliwości!!
A może aby odzyskać wiarygodność jako konserwatysta prezes PISu powinien
sam dopuścić (a może nawet sponsorować) INNY ruch skrajnie prawicowy zaspokajający
potrzeby uczuciowo patriotyczne jednej czwartej Polaków - choćby tylko
po to, aby ryzykowne przegięcia, dziwactwa i pomysły "nawiedzonych" działaczy
przyklejały się jedynie do skrajnej prawicy jako dyżurnych oszołomów? PIS
pozostałby liderem i arbitrem prawicy gotowym do walki, ale i do kompromisu.
Być może to jest ostatni sposób aby przekonać 70% prawie całkowicie zeświecczonych
Polaków, że za dwa czy 4 lata opozycja może mieć coś do zaoferowania. Rok
po roku ubywa chętnych na bawienie się w państwo podziemne, chodzenie z
pochodniami i romantyczny, hura-patriotyczny mesjanizm. O ile nie zdarzy
się spektakularna katastrofa narodowa ten trend będzie trwał. Polacy -
nawet jeśli mają do rządu pretensje o to czy tamto - to jednak zżyli
się z liberalnym stylem Donalda Tuska, w czym pomogły także owładnięte
lewicowo-liberalną "poprawnością polityczną" media. Z drugiej strony, gwoli
sprawiedliwości, wielu ludzi zrażał nadęty, nieustepliwy język przywódców
PISu. Chociaż w wielu polskich rodzinach ten styl mówienia o sprawach publicznych
trafia do pokolenia dziadków, to już wielu ojców usypia, a wnuki te wzniosłe
mowy zaczynają śmieszyć. PIS miał teraz niezłą kampanię wyborczą - jak
ulał pasującą do... roku 2001 czy 2005. Przegrali z PO tylko dlatego, że
Polacy w ostatnich latach bardzo się zmienili. Wszak 70% narodu trudno
jest nazwać zdrajcami.
Z tych wszystkich powodów
ekipa Jarosława Kaczyńskiego nie tylko zaprzepaściła następną szansę
na misję ratowania Ojczyzny przed wrogami zewnętrznymi i wewnętrznymi.
Stało się jeszcze gorzej. Swoją bogo-ojczyźnianą retoryką (łagodzoną ostatnio
aby nie drażnić wyborców z centrum) PIS przyczynił się niechcący do zdmuchnięcia
z polskiej sceny chyba jedynej rozsądnej i przewidywalnej lewicy t.j. Sojuszu
Lewicy Demokratycznej. W tych tygodniach najbardziej pobici czują
się polscy socjaldemokraci starszej i średniej generacji, którzy choć za
młodu studiowali w Moskwie, to jednak służyli wiernie Ameryce w Iraku.
Uznawali też od lat wyjątkową rolę Kościoła katolickiego w Polsce zwracając
bez mrugnięcia okiem przedwojenne mienie kościelne i patrząc podejrzliwie
na "nową lewicę" (gejów, lesbijki, transseksualistów, zielonych, feministki).
Obecnie ci nowi ludzie chcą zepchnąć w przepaść zasłużonych konformistów,
co daje się wyraźnie odczytać z ich wypowiedzi. N.p. jedna z feministycznych
pisarek Agnieszka Graff zapytana kilka dni przed wyborami o czym marzy
odpowiedziała zdecydowanie, że prezes Kaczyński jest jej obojętny, a kciuki
trzyma tylko za to aby "wreszcie ta tchórzliwa partia SLD, która wielokrotnie
zdradzała prawdziwych lewicowców znikła z powierzchni ziemi." Aktualnie
ta "nowa lewica" wymodelowana na wzór zachodnich alterglobalistów, przejmuje
od SLD rząd dusz po lewej stronie polskiej areny. Można oczywiście nazwać
antyklerykalny Ruch Janusza Palikota, na którego głosował co dziesiąty
wyborca, ukrytą bronią Donalda Tuska albo miejską odmianą dawnej Samoobrony,
lecz już po chwili nasuwa się pytanie - cóż takiego stało się w Polsce
przez te 22 lata, że tego pokroju postaci stały się atrakcyjne w kraju
nad Wisłą i Odrą?
Ci z naszych rodaków, którzy
obudzili się 10 października w innej rzeczywistości niż myśleli szukają
teraz gorączkowo odpowiedzi na owo istotne pytanie: Co się
stało w Polsce? Jak zwykle w Rzeczypospolitej w momentach historycznie
ważnych wyjaśnienia są tylko dwa. To pierwsze jest zwyczajne i wręcz banalne.
"Oto
szatan spłynął na polską krainę i pomieszał ludziom w głowach." Jest
jeszcze to drugie, oczywiście cudowne: "W ostatnich czasach Polacy zaczęli
patrzeć na świat racjonalnie i przyziemnie. Tak jak ich bliźni na zachodzie
Europy."
|