TYLKO PROSZĘ MNIE NIE CYTOWAĆ

Tytuł niniejszego felietonu nie dotyczy osobiście niżej podpisanego, lecz jest cytatem z felietonu niezłego quebeckiego publicysty Richarda Martineau, który przed trzema tygodniami w dosadny sposób opisał stan ducha wielu obywateli (a tak naprawdę ich poziom edukacji obywatelskiej) w państwie demokratycznym, jakim jest ta  nasza bardzo specyficzna cząstka Kanady zwana Quebekiem. Wbrew temu co myśleć mogliby naiwni, panu Martineau nie chodziło bynajmniej o zamaskowanych siedemnastolatków rzucających kamieniami w wystawy czy butelkami z benzyną w policję. To nie oni przytykają ostrożnie palce do ust. To nie oni mrużą oko szepcąc koledze po piórze: "Pan ma rację w swoich artykułach. Tego się już dłużej nie da wytrzymać! - tylko proszę mnie przypadkiem nie cytować."
 
Autorami powyższej (i setek podobnych) wypowiedzi są najczęściej ludzie w miarę wykształceni i "ustawieni" w strukturze społecznej naszej prowincji.  Od adwokatów, poprzez urzedników państwowych i miejskich, profesorów, nauczycieli, aż do ponoć kochających wolność dziennikarzy i artystów - większość tych ludzi przemyka się bezszelestnie pod ścianami urzędów, lepszych domów towarowych, restauracji czy sal koncertowych aby tylko nie być zmuszonymi do krytyki. KOGO? - zapytają naiwni. Czyżby rządu premiera Charest i jego nieudacznych ministrów? Ależ nie. Tych na szczytach władzy wolno krytykować do woli. Prawdziwymi świętymi krowami są  rycerze postępu i - kto wie - być może przyszli quebeccy liderzy i "inżynierowie dusz." Na pewno za takich chcą się uwazać szefowie i aktywiści lewackich i anarchistycznych ruchów studenckich i młodzieżowych  Kilka jest przyczyn tego, iż tutejszej klasie średniej (zwłaszcza tej jej cześci na garnuszku rzadowym ...i związkowym) trudno jest wykrztusić, że CZARNE JEST CZARNE, A BIAŁE JEST BIAŁE. Być może najważniejszy jest w tym wypadku tutejszy, swoisty "odruch Pawłowa" bardzo silny po pół wieku wiary w nieograniczony "postęp" i traktowaniu państwa quebeckiego jako świeckiego wydania Trójcy Świętej wiodącej ku szczęściu... tu na ziemi. Tak właśnie opisują ten temat niektórzy pozasystemowi (t.zn. z lekka prawicowi) tutejsi socjologowie (m.in Johanne Marcotte w książce "Illusion Tranquille" (Cicha iluzja). Ta nieświęta trójca to: socjaldemokratyczny rząd, związki zawodowe i organizacje społeczne wspólnie wychowujące nowego "człowieka quebeckiego". Skąd tu teraz w lecie roku 2012 zdobyć się na odwagę i zacząć iść pod prąd niekiedy wbrew poprawności politycznej? 
 
Nie każdy tutejszy "wykształciuch" wie jak się zachować, jeśli tego lata: a). rząd nie jest dość socjaldemokratyczny,  b). związki zawodowe nie unikają relacji z mafią /ściślej, z kilkoma mafiami/, c). spora część organizacji społecznych nie jest zainteresowana działaniami oddolnymi, lecz woli anarchistyczne "przyspieszenie" t.j. w istocie działalność wywrotową przeciw systemowi, który nie chce lub nie może bez przerwy dalej "dawać" za darmo? Oczywiście, już dawno nie chodzi o pół dolara dziennie, o które miałaby powiększyć się opłata za studia w Quebeku? Przedmiotem ataku stają się prawdziwe i rażące dysproporcje społeczne, które ujawniły się z całą mocą trzy dni przed dorocznym wyścigiem o Grand Prix Kanady. Wielu z nas, jeśli chciało, mogło zobaczyć na ekranie telewizorów i komputerów atmosferę z rogu ulic Notre Dame oraz des Seigneurs, w Griffintown dawnej irlandzkiej dzielnicy starego Montrealu. To właśnie tam od około 10 lat sąsiadują ze sobą kondominia i luksusowe apartamenty nowobogackich i złotej młodzieży z tanimi blokami komunalnymi, w których żyją różni rozbitkowie życiowi, sporo imigrantów oraz samotne matki żyjące na zasiłku. To w tej okolicy, w lokalu zwanym  Arsenał organizatorzy Grand Prix de Montreal zorganizowali wystawny obiad z okazji inuguracji zawodów. Cel imprezy był dobroczynny, przy czym wpłaty na rzecz Szpitala Dziecięcego Ste-Justine nierzadko osiągały w tym roku wysokość 35 tys dolarów od osoby. Dla osób nieco "biedniejszych" pozostała opcja wykupienia jednego obiadku za tysiąc dolarów. Były tam obecne szereg osobistości świata biznesu oraz polityki -  m.in. główny organizator wyścigów montrealskich Bernie Ecclestone, dawny mistrz kierownicy Jacques Villeneuve, a nawet dawna brazylijska gwiazda Emerson Fitipaldi. Takie kontrasty rzeczywiście rażą większość z nas - z tym jednak, że z tej samej sytuacji nie każdy wyciąga te same wnioski. 
 
W tym to miejscu wyłania sie następny i nader dokuczliwy problem, który będzie towarzyszył nam i chyba też naszym dzieciom. Jest on związany ze zjawiskiem traktowania swobody  wypowiedzi w prasie, a szczególnie na łamach portali społecznościowych typu Facebook czy Twitter. Prawda, że nie ma tu już barier granicznych, ale tym wyraźniejsze są bariery w głowach internautów. Coraz bardziej daje się odczuć, że duża część wypowiedzi jest tak zaangażowana w sprawę, której broni, że wbrew (być może) początkowym zamiarom nie jest to żadna dyskusja, czy nawet polemika. Z dyskutanta strony przeciwnej nader łatwo robi się przeciwnika, a niekiedy nawet - obmierzłego wroga. Sypią się wyzwiska, potem niekiedy groźby karalne. Na świecie do szantażu, wyzwisk i gróźb uciekają się rozmaite "wojujące strony" internautów z prawa jak też z lewa. W Quebeku celują w tym grupy uważające się za "postępowe" (alterglobaliści, anarchiści, ruchy antykapitalistyczne, a nawet czasem ekolodzy. To tego typu "dyskutanci" grozili pobiciem studentom uczelni domagających się wstepu na teren. Podobni ludzie grozili w internecie śmiercią wspomnianemu red. Martineau oraz pilotowi montrealskiej Grand Prix Jacquesowi Villeneuve, który nazwał studenckich aktywistów (bo przecież nie wszystkich studentów) rozpuszczonymi dzieciakami,  które nigdy przedtem nie usłyszały słowa "nie" - ani w domu, ani w szkole. Richard Martineau skarżył się także, że jakieś skrajne grupki posuwały się nawet do wulgarnych uwag wobec jego żony mimo, że nie wypowiada się ona na temat konfliktu studenckiego. Jedna ze słuchaczek radia 98.5 FM ze zgrozą stwierdza: "Przecież ci młodzi ludzie zachowują się jak fanatyczna sekta." 
 
To nieprawda, że wolności zagrażają tylko molochy wielkich korporacji czy kompleksy wojskowo przemysłowe. Druga strona - a jest to szeroki front od Wikileaks do Greenpeace  -  też dawno temu zrzuciła białe rękawiczki.  Smutne to, że jeśli ktoś reprezentuje pogląd, iż przeciwnikowi należy się jakaś minimalna forma szacunku to skazuje się na ziewnięcie lub przemilczenie. Bycie fair, tolerancja, nie są  "sexy" w naszej zapędzonej epoce, kiedy coraz więcej ludzi nie rozumie zdań dłuższych niż dwie linijki i nie widzi przyjemności w wymianie myśli, lecz uwielbia za to ubliżanie przeciwnikowi. Tak jest niestety prawie wszędzie - w Quebeku, Australii, Rosji czy Polsce.  Internet, ów nośnik rzekomo nieograniczonej wolności, ukazuje w tych miesiącach swoje drugie oblicze podobne do ironicznej maski Anonimusa. Z jednej strony - aż za wiele powierzchownej swobody, a z drugiej brutalne zakrzykiwanie wszystkich, którzy nie są dość (proszę sobie podkreślić samemu): postępowi,  patriotyczni,  muzułmańscy,  katoliccy,  prawosławni,  socjalistyczni, wolnorynkowi, moralni, konserwatywni, antyamerykańscy, itd. itp. 

Jeśli powyższy artykuł z jakichś względów podobał się Państwu - jest mi bardzo miło. TYLKO PROSZĘ MNIE NIE CYTOWAĆ. 
 
 
 
. Michał Stefański
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.