MAŁPA Z BRZYTWĄ
Istnieje w słowniku amerykańskiego
dziennikarstwa termin "Gonzo journalism" inaczej "dziennikarstwo w stylu
Gonzo"; (aluzja do postaci z Muppetów). Ten typ pisarstwa i publicystyki
traktuje prawdziwe wydarzenia jedynie jako kanwę, na której można wyplatać
różne, często bzdurne, opowieści. Albowiem nie o prawdę w takim wypadku
chodziłoby, lecz o efekt literacki lub przynajmniej rozrywkę. To fakt,
że takie podejście denerwuje licznych odbiorców, których dziadkowie i ojcowie
święcie wierzyli w moc i powagę słowa drukowanego. Do tego, dawniej mniej
widocznego, zjawiska należy dodać tendencję nie tylko polskich czytelników
do wpadania w skrajności. Nasze nastroje wahają sie od ściany do ściany.
Albo z namaszczeniem wycinamy i przechowujemy sobie co lepsze artykuły
z prasy - zwłaszcza te pokrywające się z naszymi, własnymi poglądami -
ALBO na odwrót - nie wierzymy w nic co media przekazują uważając wszystko
za wyssaną z palca propagandę tworzoną dla kariery lub pieniedzy. To co
istotne - bardzo często umyka naszej uwadze.
Prawdą jest, że i w przeszłości
byli pisarze, którzy nie wstydzili się opisywać przygody fantastyczne,
a nawet groteskowe. Już w XVIII-ym wieku kto chciał i umiał czytać mógł
sięgnąć po "Przygody Guliwera" oraz do niezapomnianych w swym absurdzie
scen z "Przygód Barona Muenhausena". (n.p. przelot na wystrzelonej kuli
armatniej, wyciąganie się samemu za włosy z bagna itp ewenementy).
Jednakże mało komu przyszłoby do głowy pisanie zmyślonej historii Fryderyka
Wielkiego czy Napoleona. Pamiętnik przygód słynnego rozpustnika włoskiego
Casanowy na dworze króla Stasia w Warszawie nie zahacza nic a nic o kwestie
polityczne. Inaczej jest w naszych czasach kiedy granice pomiedzy
prywatnością, a sprawami publicznymi są coraz częściej obalane. Mnożą
się przykłady traktowania rzeczywistych wypadków dziejących się na świecie
tylko jako plasteliny, z której lepimy jakąś tam rzeczywistość. Sprzyja
temu w sposób idealny Internet - ten wynalazek końca XX wieku. Tysiące
ludzi, dawniej skazanych na przeżywanie swoich frustracji prywatnie - teraz
nareszcie może wyjść z nimi na szerokie forum i w ten sposób przejść auto-psychoterapię.
Wszystko jednak ma swoją cenę - coś za coś - a bilans nie zawsze wyjdzie
na zero. Polepszając swoją własną równowagę psychiczną jednodniowi bohaterowie
neo-strady dość często psują nerwy i pogarszają stan psychiczny swoim czytelnikom
(a niekiedy też słuchaczom lub widzom).
Takim bohaterem jest od
ubiegłej niedzieli niejaki Tom McMasters, amerykański student czasowo mieszkający
w szkockim Edynburgu. Skandal, którego ten młody człowiek stał się przyczyną
dotkął szczegolnie środowiska homoseksualne, a w szerszym sensie także
obraził uczucia Syryjczyków (z kraju i emigracji) zmagajacych się z (nie
bójmy się tego słowa) z nazistowską dyktaturą Baszara Assada. N.b. partia,
która tam rządzi nazywa się zresztą dziwnie znajomo: Narodowo-Socjalistyczna
Partia Syrii. Otóż, jak podaje poważny dziennik londyński Guardian, w lutym
pojawił się w Internecie blog poświęcony tematowi pionierskiemu tj. lesbijkom
z Bliskiego Wschodu, a konkretnie właśnie z Syrii. Autorem blogu
była (jak sądzono wtedy) niejaka Amina Abdullah Araf 35-letnia Syryjka
mieszkająca w Damaszku. Jej zwierzenia romantycznych przygód, jej konflikt
z ojcem-tyranem, nachodzenie przez tamtejsze UB oraz opisy jej udziału
w demonstracjach antyrządowych, które przerodziły się później w rozruchy
- wszystko to przyciągnęło uwage licznych czytelniczek i czytelników przede
wszystkim na Zachodzie, choć także i w krajach tamtego regionu. Kiedy w
maju na blogu pojawiła się wieść, że Amina przerywa swój dziennik postępowej
blogerki gdyż została porwana na ulicy przez uzbrojonych cywilów (najpewniej
tamtejszą tajną policję) wówczas na podobnych portalach internetowych i
blogach zawrzało. Zaczeto organizować pomoc, zbierać jakieś fundusze i
alarmować międzynarodowe organizacje obrony praw ludzkich. Przynajmniej
aż do chwili kiedy dziennikarka pisma " Guardian" Kira Cochrane wykryła
na początku czerwca, że nieszczęsna Amina ofiara reżimu nie istnieje,
a jej postać i wszelkie perypetie zostały wymyślone przez zręcznego blogera-kawalarza,
wprawnego w piórze młodzieńca z Edynburga p. MacMastersa. On też - w sposób
nieco buńczuczny - przyznał się do tworzenia przez 3 miesiące fałszywki
na temat uciemiężonej lesbijki walczącej z jedną z najgorszych dyktatur
krajów arabskich. Kiedy jednak po paru dniach nie milkły głosy oburzenia
i odrazy gejów i lesbijek oraz społeczności arabskich (w szczególności
Syryjczyków na Zachodzie) niefortunny bloger opublikował swoje przeprosiny
mówiąc, iż nie zdawał sobie sprawy z rozmiaru szkód jakie jego fantazja
mogła wyrządzić. Jeden z korespondentów blogu napisał, iż po takim cynicznym
występie "większość z tego co ludzie piszą w internecie traci swoją moralną
legitymację." Inny internauta zarzucił autorowi fałszywki nieświadomą chęć
pomocy dyktaturze syryjskiej, której teraz jeszcze łatwiej będzie zarzucać
wszystkim komentatorom wydarzeń w Syrii rozpowszechnianie kłamstw.
Dla uzupełnienia obrazka należy jeszcze dodać, że zmyślona Amina poza działalnością
podziemną romansowała sobie publicznie w internecie z niejaką Paulą Brooks,
ponoć głuchoniemą Amerykanką, która się w niej zakochała po uszy. Nie trzeba
było wielu dni śledztwa dziennikarskiego aby dojść do drugiego fałszerstwa:
Otóż Paula Brooks także była postacią wymyśloną - tym razem przez nudzącego
się emerytowanego wojskowego ze Stanów niejakiego Billa Grabera. W ślad
za tym zaczęły się ukazywać artykuły dowodzące, iż liczba mężczyzn w średnim
wieku udających w internecie: dzieci, kobiety, gejów i ...lesbijki
jest daleko większa niżby się mogło wydawać. W opinii co przytomniejszych
działaczy i znawców tematu - to właśnie z tej strony może grozic internetowym
aktywistom kompletna kompromitacja. Już nawet nie mówiąc o złości podziemnej
opozycji w Syrii i w innych krajach muzułmanskich. Wielu mogłoby zapytać
- i komu to jest potrzebne?
Zdaniem mówiącego te słowa
komentatora. nakładanie na siebie tematu erotyzmu, rozruchów, przesłuchań
policyjnych i romansu na obraz prawdziwej, krwawej wojny domowej ma tyleż
smaku i wdzięku co nałożenie sobie na twarz czerwonego nosa klauna w środku
stypy. Ludzie tacy jak Tom MacMasters postępują z internetem niczym przysłowiowa
MAŁPA Z BRZYTWĄ. Czasy, w których jedni walczą z nędzą o jakie takie godne
życie, a drudzy korzystając z względnego dostatku nudzą się wymyślając
coraz to nowe idiotyczne zabawy - takie czasy niestety nie wróżą niczego
innego prócz dalszego zapadania się w bagno moralne lub w przyszłości całkiem
wyobrażalnej dyktatury. Dla pozbawionych skrupułów ludzi pokroju blogera
z Edynburga każdy pretekst jest dobry aby mieć chwilę "rozrywki". Ale w
takich razach internauci winni reagować stanowczo i nie umożliwiać takim
hienom żadnych dochodów, nie dawać żadnych reklam i nie przyjmować żadnych
pokrętnych tłumaczeń. Nawet w XXI wieku nie wszystko co jest technicznie
możliwe, należy robić.
|