MYŚLI W PRZECIĄGU

Czy wolimy czuć ograniczenia swobód obywatelskich, ale w zamian za to mieć poczucie stabilności i ogólnie biorąc - porządek? Czy może raczej podoba nam się ochrona rozleglych praw jednostki, przy ciągłych zmianach i reformach w atmosferze twórczego chaosu, wyglądającego dla wielu na bałagan? Fakt, że w tych czasach w dość wielu środowiskach trzeba mieć dużo odwagi, aby z dumą wybrać tę drugą opcję, czyli liberalizm. Ustrój liberalny przestał mieć w wielu miejscach świata dobrą prasę. Takim miejscem są chociażby Węgry. Można przyjąć za pewnik, iż co najmniej połowa tamtejszej ludnośći zgodziłaby się na najrozmaitsze ograniczenia wolności osobistych, byle tylko na mapę Europy powróciły wielkie Węgry od Tatr do Adriatyku - w całej swojej chwale, sprzed I Wojny Światowej. 
 
Kiedy pewnego lutowego dnia, samolot unoszący premiera Węgier Victora Orbana opuszczał przestrzeń powietrzną Rzeczypospolitej, nawet najmniej rozgarnięty działacz polskiej czołowej opozycji zrozumiał, że jednak projekt prezesa Jarosława nazwany roboczo "Budapeszt w Warszawie" należy odłożyć do lamusa, albowiem szef państwa węgierskiego zaprzyjaźnił się nagle z prezydentem Rosji Putinem, kupując od niego cały pakiet usług energetycznych - wraz z ropą, gazem i odremontowaniem elektrowni atomowej (niegdyś postawionej tam jeszcze przez towarzyszy radzieckich). W związku z tymi świeżymi wydarzeniami większość polskiej prawicy już nie wynosi pod niebiosa człowieka, który, mało, że uzależnia się energetycznie od Rosji, to nawet nie ma hamulców moralnych składając kwiaty na grobach żołnierzy Armii Czerwonej; nie - nie tych pierwszych z roku 1944, lecz tych z czasów brutalnego tłumienia Powstania Węgierskiego w roku 1956. Decyzja prezesa Kaczyńskiego, aby nie spotykać się z Orbanem była w kontekście sytuacji tyleż słuszna, co jedynie możliwa. Zaledwie kilku polityków ścisłego kierownictwa PISu dalej półgębkiem broni polityki premiera Wegier, lecz już tylko tej wewnętrznej. N.b. z okazji lutowej wizyty, pani premier Kopacz zaliczyła tygodniową, rutynową porcję krytyki - tym razem za pouczanie Orbana na temat trafności kursu, który wybrał. Gdyby nie mówiła nic - to dostałoby się jej za bierność i uległość. Komu? Najpewniej Moskwie. Jak widać - tak źle i tak niedobrze.
 
Jest jednak o wiele szerszy aspekt całej sprawy. Wypada wielu Europejczykom, a w tym naszym szanownym rodakom zadać jedno pytanie kontrolne: kto jest przez Pana/Panią uważany za większe zagrożenie?  Czy jest nim neoliberalna (a jednocześnie zbytnio zbiurokratyzowana) Unia Europejska wraz z całym jej "pakietem" praw człowieka - przysługujących nie tylko muzułmańskim fundamentalistom, lecz także gejom, trans-seksualistom i jeszcze kilku innym mniejszościom? A może większą groźbą jawi się nam Rosja pod rządami Putina, co chwila demonstrującego jednakowe lekceważenie dla granic starego kontynentu po roku 1989, jak też dla wartości cywilizacji zachodniej, które uważa on za niemoralne i dekadenckie? Ponieważ sporo elementów moskiewskiej oceny świata nieźle pasuje do narodowo-konserwatywnej układanki, jest prawdopobne, że dyktator Putin spodoba się gniecionym przez unijne zarządzenia Grekom, Włochom, Węgrom, a nawet - niektórym Polakom. Francuscy narodowcy już dawno za największego przeciwnika uważają Unię Europejską. Wybitny hungarysta, politolog oraz bezwzględny krytyk panującej na Węgrzech t.zw. "demokracji suwerennej" prof. Bogdan Góralczyk ma niebawem wydać książkę po angielsku zatytulowaną "Europe - Unified or Irrelevant" ("Europa - zjednoczona, albo bez znaczenia"). Jest to niedwuznaczna przestroga przed antyliberalnym trendem wyczuwalnym na starym kontynencie.  Ostatnio - jakby na ilustrację słów profesora - Czechy, Słowacja i Austria podpisały porozumienie o popieraniu swoich wzajemnych interesów. Nie można wykluczyć, że zwolna powstaje coś, co można prowizorycznie nazwać "Europą Równoległą" - czasem lewicową, innym razem prawicową, ale zawsze źle nastawioną do brukselskich elit i z reguły antyamerykańską. Istotną osobliwością wyłaniającej się sytuacji jest fakt, że o tym gdzie Europa się kończy w sensie politycznym bardzo chciałby decydować prezydent Rosji Władymir Putin. Widać, że pewien procent unijnych liderów chce mu na to pozwolić zachowując się tak, jak gdyby na wschodzie Ukrainy nic się nie działo. Wiemy, że w historii Europy zdarzało się, iż wpuszczano jakiegoś szantażystę i maniaka na salony, ale nigdy dobrze się to nie kończyło. 
 
Tymczasem w Polsce rozwija się debata dotycząca postawy, jaką winien przyjąć rząd wobec rozwoju sytuacji na wschodzie Ukrainy.  Debata jest oczywiście skażona palącymi potrzebami kampanii wyborczej. Faktem jest, iż ok. połowa naszych rodaków wolałaby trzymać się z daleka od tego nieprzewidywalnego konfliktu - z różnych zresztą powodów. Równolegle zbliża się wysłanie na Ukrainę przeszło setki instruktorów wojskowych - na początek brytyjskich, amerykańskich i polskich. Na Łotwie od miesiąca już stacjonuje czasowo trzy tysiące żołnierzy USA. Nie zmieni to dysproporcji sił między Moskwą i Kijowem, ale przynajmniej da czytelny sygnał, że sojusz NATO nie lekceważy zagrożenia oraz, że dziwna zabawa Putina w wytyczanie granic nowych stref wpływów nie prowadzi do niczego dobrego. Trochę szkoda, że w naszym starym kraju PIS (t.j. partia szykująca się do objęcia na jesieni władzy) miała trudności z wyrobieniem sobie klarownego stanowiska na ten temat. Nie można tego powiedzieć o kandydatach na urząd prezydenta RP Adamie Jarubasie z PSLu, Leszku Millerze z SLD oraz Januszu Korwin-Mikke, Wszystkie te partie (oraz kilka mniejszych) wydają sie być raczej prorosyjskie. Nie ma się czemu dziwić. Propaganda moskiewska - także ta w języku polskim - działa. Ukrainie odmawia się tytułu do bycia niezależnym państwem, a nawet - osobnym narodem. Oczywiście moskiewscy fachowcy wiedzą dobrze, jakie czułe struny w duszy polskiej poruszyć. Wystarczy tylko pokazać w sieci defiladę ukraińskich ochotników-nacjonalistów. N.b. już wiadomo, że ochotnicy z Polski walczą w tym konflikcie po obu stronach. 
 
Faszyzm i nacjonalistyczny ekstremizm za wschodnią granicą naszego starego kraju to fakt. Z tym, że aktualnie jest go (w różnych postaciach) chyba więcej w Rosji niż na Ukrainie. Idee skrajnie nacjonalistyczne są coraz bardziej zauważalne w Federacji Rosyjskiej. Tamtejsze władze nie powstrzymują go - wręcz przeciwnie - wspierają. Rosyjska organizacja "Antymajdan" i kilka innych ugrupowań tego typu mają swoje bojówki pomagające policji i nierzadko same używające argumentu pięści. Stale obecna, zjadliwa propaganda pro-kremlowska na falach kilku stacji telewizyjnych nie przestaje mącić prostym Rosjanom w głowie. W tej atmosferze może się zdarzyć wszystko. Pod sam koniec lutego w centrum Moskwy (w okolicy Kremla) został zastrzelony chyba najbardziej charyzmatyczny, tchnący energią przywódca opozycji antyputinowskiej, były wicepremier za rządów Jelcyna, Borys Niemcow.  Domniemani sprawcy mordu pochodzą z Czeczenii i - jak można by się spodziewać - są muzułmanami. Tym niemniej, przyzwoici i sceptyczni Rosjanie wiedzą swoje, nie dowierzając starym zwyczajem putinowskiej sprawiedliwości. Podświadomie pamiętają, że carowie Rosji wybaczali rzadko swoim przeciwnikom, a Stalin i jego bezpieka - nigdy. W osobie obecnego władcy na Kremlu obie Rosje znalazły swoją niepokojącą syntezę. Grecy czy Hiszpanie mogą o tym zapomnieć. My Polacy - nigdy. Zbyt długo staliśmy w przeciągu historii.
 
 
. Michał Stefański
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.