BUNT "NIEPOTRZEBNYCH" 

Kiedy wkrótce po wielkim kryzysie finansowym z roku 2008 na ulice Seattle, a potem Toronto wyszły bojówki zakapturzonych antyglobalistów aby wykrzyczeć swoje pretensje do systemu oraz bić się z policją, cały establishment uznał je za tylną straż schodzącego ze sceny historii komunizmu. Panowała ogólna zgoda, że w tej kwestii, poza lepszym przygotowaniem policji i sił bezpieczeństwa, nie trzeba nic robić. Globalizacyjny trend, który miał niebawem podciąć szanse rozwoju milionów ludzi w krajach Zachodu, nie miał jeszcze tak zaszarganej opinii, jak obecnie - wiadomo, nowość. Z drugiej zaś strony, śmiało można dowodzić, że na globalizacji ludzkość skorzystała - t.zn. jeżeli za ludzkość uznać także narody kolorowe z Indiami i Chinami na czele. Oczywiście, myśląc na trzeźwo, "trzeci świat" też ma prawo do rozwoju. Tyle, że ceną będzie nieuchronnie (oby tylko czasowy) kryzys świata zachodniego, a w szczególności ustroju demokracji liberalnej. Dawni jego beneficjenci t.j. wąsko wykwalikowana klasa dolno-średnia ostatnio dają wyraźnie znać, że będzie szukać innych rozwiązań, aby choć częściowo przywrócić utraconą równowagę na rynku pracy. W ich mniemaniu, na globalizacji skorzystał nie tyle "trzeci świat", ile międzynarodowe konsorcja obracające dziesiątkami miliardów dolarów. Jak zawsze bywa w takich przypadkach, znaleźli się na  świecie politycy i działacze, którzy na fali niezadowolenia społecznego wyjechali na szczyty. Wszyscy znamy dobrze ich nazwiska - zarówno w Polsce, jak też poza nią. Ostatnim z nich, który odniósł sukces jest nowy amerykański prezydent-elekt Donald Trump. 

Zarówno nieco dziwaczny sposób zachowania kandydata Trumpa, a także jego aparycja przez długie miesiące dawały pożywkę prasie liberalnej głównego nurtu oraz mediom elektronicznym, do nieustannych ataków na jego niejasny program, jak też na jego osobę. Jeszcze we wrześniu odpowiedzieć w sondażu, że odda się głos na Trumpa - toż to był "obciach" dla wielu Amerykanów. Zatem sondażownie często uzyskiwały odpowiedzi, że wybory wygra pani Hillary Clinton. Ale gdzieś tam głęboko w sercu wielu wyborców był pokład nierozładowanej goryczy - i to on zadziałał w dniu wyborów. Dotychczasowi "inżynierowie dusz" i stróże politycznej poprawności dostali od współobywateli potężnego psztyczka w nos. Od 8 listopada chyba już wiedzą, że droga ludzkości ku postepowi nie jest bynajmniej linią ciągłą nieustannie wznoszącą się ku globalnej szczęśliwości; jest to raczej sinusoida. Na razie gorycz lewicy oraz części liberałów wyraża się w demonstracjach, ale z czasem, aby przetrwać na światowym targowisku idei, ludzie ci muszą zrozumieć, że obok nich żyją liczni sąsiedzi, którym też przysługują te same prawa. Tak się składa, że owi sąsiedzi nie wierzą w: globalne ocieplenie spowodowane działalnością człowieka, nadrzędną rolę ekologii, konieczność obrony homoseksualizmu jako równoprawnego modelu życia, a także w dyktat rachunku ekonomicznego w gospodarce - zwłaszcza w dużych przedsiębiorstwach. Niektórzy z nich nawet bywają... rasistami. Ciekawe jak oceniają teraz prezydenta-elekta Trumpa mówiącego już innym, łagodnym glosem, że wszystkich obietnic spełnić nie zamierza. Zamiast muru, na granicy z Meksykiem będzie tylko płot. Wydalić trzeba nie 11 milionów nielegalnych imigrantów tylko trzy (n.b. rząd Obamy wydalil dwa miliony - tyle, że bez rozgłosu).  Pani Hillary z pewnością nie pójdzie za kratki, zwłaszcza po tym jak jeden z poważanych uniwersyteckich jajogłowych zaczął domagać się od obu partii w Kongresie otwarcia wobec prez. Trumpa procedury "impeachment"  prowadzącej do ew. zdjęcia z urzędu. A już na pewno nowa administracja nie zacznie budować setek fabryk aby przywrócić rodzimą produkcję i krajobraz Ameryki z lat 60-tych; wszak dotychczas republikanie zawsze popierali deregulację gospodarki i wolny rynek interweniując weń w ostateczności - tak jak pod koniec kadencji Busha. N.b. nowy Sekretarz Skarbu z nominacji Trumpa Steven Mnuchin spędził długie lata robiąc karierę w "umoczonej" w roku 2007 firmie finansowej Goldman Sachs. Wielu z bezrobotnych głosujących na Trumpa chciałoby spytać swego idola: "panie prezydencie - po co panu tacy doradcy?" 
 
Gorzką ironią losu jest fakt, że przeciętny mieszkaniec Unii Europejskiej (także Polak)  ma zagwarantowane wszystkie możliwe wolności i prawa - niestety za wyjątkiem tego jednego prawa, na którym milionom ludzi zależy. Prawa do w miarę stabilnego dochodu i możliwości utrzymania rodziny. A tymczasem postęp (czy tego chcemy, czy nie) idzie coraz dalej. Naukowcy w zaciszu laboratoriów i gabinetów dopatrzyli się minimum osiem rodzajów płci (!), oraz postawili tezę, iż oryginalną rasą ludzkości nie jest biała, której przedstawiciele przez setki tysięcy lat "zciemnieli", ale na odwrót - wg. nich, pierwotny człowiek był rasy czarnej, a potem jego potomkowie "wybielili się".  Neurochirurgia, genetyka i sto innych dziedzin przeżywa złoty okres. Jednakże wielu spyta z gryzącą ironią:  Jeżeli wyjaśniono praktycznie już wszystko - to czemu nie wyjaśniono obywatelom Europy czy Ameryki Pólnocnej jak ma wyglądać "tydzień pracy" człowieka niepotrzebnego, z kwalifikacjami nieprzydatnymi na rynku. Tysiące jest przykładów zawodów wygasłych, takich jak n.p. zecer w drukarni, który padł ofiarą totalnej komputeryzacji. Jeżeli nawet najbardziej energiczna część z tych pechowców odniesie umiarkowany sukces w sektorze usług (powyżej pracy w McDonaldzie), to i tak - wbrew nadziejom socjologów i psychologów - ci ludzie po pracy raczej nie wezmą się do czytania broszurek o równouprawnieniu płci czy homofobii, lecz pójdą na piwo z kolegami, aby rozpamiętywać dawne czasy dymiących hut i pracujących na 3 zmiany hal produkcyjnych.  Wiemy, że ten elektorat nie zejdzie szybko ze sceny. A jeśliby zapragnął wyjaśnienia rzeczywistości w inny sposób, to rynek (oraz internet) zapewni sprawną dostawę odpowiednich publikacji na zasadzie, nasz klient nasz pan. 

Patrząc na sytuację w poszczególnych krajach Europy i Ameryki Płn., staje się pewne, że jesteśmy świadkami stopniowego tworzenia się swoistej "międzynarodówki populistów", którzy aby osiągnąc swój cel nadrzędny nie zawahają się pójść na skróty i - zgodnie z pomysłami quasi-nazistowskiego filozofa Carla Schmidta - uznać pierwszeństwo woli narodu nad literą prawa. To oni chcą wykorzystać rozgoryczenie i poczucie zawodu szerokich mas pracowniczych, a także sami zinterpretować czego ich narody naprawdę chcą.  Tą drogą idą od pewnego czasu węgierski Orban, polski Kaczyński, a ostatnio Donald Trump w USA. W roku 2017 będzie calkiem realna możliwość, że dołączą do nich francuska Marine Le Pen, a także ruchy nacjonalistyczne w Holandii, Austrii i Niemczech.  Czasu jest niewiele. Przed dotychczasowymi elitami Zachodu stoi niełatwe zadanie przyhamowania apetytów mniejszosci na "postepowość" obyczajową, a zajęcia się więcej (dawniej milczącą, dziś wzburzoną) większością. Tak twierdzi polski socjolog, bynajmniej nie prawicowiec, prof. Wiktor Osiatyński. I jedni i drudzy eksperci - zarówno lewicowi liberałowie, jak też populiści wszelkich odcieni - czują na sobie gorący oddech swoich narodów. Ani ludzie Kaczyńskiego, ani brytyjscy eksperci od "Brexitu" nie mogą liczyć na spokojne osiem lat urzędowania na starych zasadach. Z samej logiki wynika, iż  niektórzy z nich  - tak jak ostatnio w Polsce - spróbują się zabezpieczyć zmieniając podstawy ustrojowe. Ciekawe, czy po 20 stycznia nowy przydent USA także pójdzie tą drogą, czy też dotrzyma konstytucyjnych zobowiązań, tak jak je niegdyś rozumieli Waszyngton i Jefferson.  Nie jest też wykluczone, że za jakiś czas zawiedzeni wyborcy strącą aktualnych "mężów opatrznościowych" w niebyt, a kto inny zastąpi ich za sterami nawy państwowej. Tak czy owak, problem nie zniknie wraz z nimi. 
 
Wiadomość (prawie) z ostatniej chwili: Agencje prasowe podały, że we wrześniu w stanie Colorado przeprowadzono pierwszy na świecie test ciężarówki osiemnastokołowej BEZ KIEROWCY. Otóż taki ogromny kontenerowiec  (n.b. znany świetnie każdemu, kto porusza się po szosach i autostradach) przebył dystans 300 mil wykorzystując jedynie GPS, radar oraz czujniki podczerwieni. Po drodze przejechał bez wypadku przez śródmieście miasta Denver. Raz jeszcze w półwieczu, to właśnie człowiek okazał się elementem niekoniecznym, zbędnym (ang. expendable).  Jeśli nie jest to kłopot dla nas, to dla naszych dzieci, zdecydowanie tak. 
 
 
. Michał Stefański
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 3T3, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.