KLIMAT SEZONOWY 

Właściwie nie wiadomo czy cieszyć się, czy też smucić obojętnym podejściem większości zagranicznych stacji telewizyjnych do tegorocznych obchodów dnia 11 listopada w starym kraju. Jest raczej pewne, iż gdyby nie doszło do znanych ekscesów na ulicach Warszawy - a zwłaszcza do podpalenia budki strażniczej przy ambasadzie Federacji Rosyjskiej - to przeciętny francuski czy włoski mieszczuch o pewnych ambicjach do wiedzy o świecie, dostałby jedynie wiadomość, że w mieście nad Wisłą otwarto Światową Konferencję n.t. Zmian Klimatycznych. I chyba niewiele poza tym. Zatem atmosfera podniosłej grozy unoszącej się wraz z dymem podpalanych samochodów i śmietników w ową "noc listopadową" nie udzieliła się innym narodom Europy Środkowej. Także atmosfera bliskiego końca świata (ew. upragnionego przebudzenia się Polaków do nowych zadań dziejowych), którą tak pragnie podtrzymywać na siłę część krajowej prawicy - ta atmosfera nie znajduje życzliwego widza na jak zawsze zgniłym Zachodzie, któremu, jak wiadomo, obce są wzniosłe cele, a pragnie jedynie spokojnego przeżuwania dóbr konsumpcyjnych. 

Mówiąc o przeżuwaniu, najblizsze miesiące i lata pokażą w jakim stopniu ograniczenie konsumpcji jest realną opcją dla krajów jeszcze do wczoraj walczących z nędzą. W przeciwieństwie do okresu heroicznego ekologii (1997 - 2007) - t.zn. wiary w sprawczą moc ratyfikacji protokołu z Kioto, który miał automatycznie ocalić naszą planetę - aktualnie na warszawskim szczycie klimatycznym panuje atmosfera liberalno-lewackiego cynizmu, a nawet z lekka zawoalowanej "eko-komercji". Na obecnym etapie wartość podpisów i protokołów oscyluje gdzieś w okolicy zera. Przecież nie trzeba być noblistą, aby nie dostrzec, że takie kolosy jak Indie, Indonezja, Brazylia, a nawet i wielkie Chiny nie palą się do przestawienia swoich gospodarek na energię odnawialną (słoneczną, wietrzną itp), bo jest dla nich za droga. Z kolei kraje Europy Zachodniej nie są skłonne rozdawać produkty swojej myśli technicznej za pół-darmo, jedynie w szlachetnym porywie uczuć, za jedyną nagrodę mając świadomość przysłużenia się dobrej sprawie. Ekologiczny idealizm trafia co najwyżej do 10% zachodnich społeczeństw. Poza tym w ostatnich latach nie tylko załamał się dawny sztywny podział na prawicę i lewicę. Inne podziały także nie odzwierciedlają trudnej rzeczywistości. Już nie bardzo wiadomo, czy Chiny to jeszcze jest zapyziały "trzeci świat", któremu trzeba dalej udzielać pomocy, kredytów, myśli technicznej itp., czy może jest to już supermocarstwo na dorobku, którego stopień rozwoju prześcignął Rosję i lada chwila dosięgnie USA. Jeśli by tak było - to czy leży w interesie Zachodu pomaganie swojemu przyszłemu przeciwnikowi?  To trochę tak jak z deklaracjami o potrzebie ostrych sankcji za wywoływanie skażenia środowiska. Jest dość łatwo wejść na mównicę (w Kioto, Warszawie czy gdzie indziej) i wygłaszać z niej same słuszne myśli. Trudniej jest ulżyć doli dziesiątków milionów wielorasowych proletariuszy zamieszkujących obrzeża takich metropolii jak miasto Meksyk, Sao Paulo, Bombaj, Kalkuta, Dżakarta czy Szanghaj. Większość z nich nie ma już powrotu na swoje plantacje bananów czy do dżungli.  Kto wie - może bliżej prawdy w tej konfrontacji między (na ogół) bogatą północą, a (na ogół) biednym południem, są takie kraje jak Polska, Wlk. Brytania,  Włochy czy USA niż sztywne przepisy Unii Europejskiej?  Ostatnie protesty kierowców ciężarówek we Francji przeciw podatkowi ekologicznemu powinny dać biurokratom z Paryża i Brukseli wiele do myślenia. 

Na tle niewyobrażalnych osiągnięć technicznych, dalekosiężnych perspektyw rozwojowych, jak też ryzyka z nimi związanego, propozycje aktualnych polskich DWÓCH opozycji (tej z lewa i tej z prawa) oraz osaczonej strony rządowej, nie odznaczają się błyskotliwością, a ich szczerość (poza nieubłaganą, szekspirowską waśnią dwóch wodzów) też pozostawia wiele do życzenia. Część lewicy zachowuje się tak jakby model "welfare state" (państwa opiekuńczego) uzupełniony o czuwanie nad prawami mniejszości seksualnych i feministek był absolutnym celem raz na zawsze i odzwierciedlał w pełni poglądy polskiego świata pracy. Millerowska część lewicy flirtuje z liberałami. Jednych i drugich może niebawem spotkać ciężki zawód. Z prawej strony, liderzy Prawa i Sprawiedliwości co miesiąc (a nawet co tydzień) budzą się jakby w innej rzeczywistości. Najpierw bierze się temat tygodnia, aby potem cisnąć go w niepamięć. Raz Prezes Kaczyński mówi o kondominium i wrogach zagranicznych, aby w mowie krakowskiej 11 listopada uwypuklić zagrożenie ze strony wroga wewnętrznego. I tak, aż do następnego meandru. Nic dziwnego, że wybitnemu pisowcowi Mariuszowi Kamińskiemu niechcący wypsnęło się w dyskusji po referendum warszawskim zbyt optymistyczne zdanie "No, przecież żyjemy w wolnym kraju."(??) Takich przejęzyczeń jest zresztą więcej, a w pokaźnej "literaturze smoleńskiej" aż się od nich roi. Na pociechę dla atestowanych, stuprocentowych patriotów faktem jest, że większość wyborców w kraju nad Wisłą i Odrą nie stanowią językoznawcy i wykładowcy logiki uniwersyteckiej. Dzięki temu Prezes Jarosław jest więc nadal niekwestionowanym władcą wyobraźni masowej co najmniej jednej trzeciej narodu. Stan ten zawdzięcza swojej mrówczej i niewdzięcznej pracy na ugorze, lecz także licznym niekonsekwencjom i zaniedbaniom lidera P.O. premiera RP Tuska. Ówże Donald Tusk ma sam ze sobą problem wiarygodności, gdyż zaczynał jako wolnosciowy, prawicowy liberał, a kończy jako liberalny socjaldemokrata z zapędami autorytarnymi. W tym względzie autor podziela w całości opinię ex-wicepremiera Romana Giertycha o zmarnowanej charyźmie naczelnego Kaszuba Rzeczypospolitej. Ponadto - chociaż daleko mi jest w poglądach do nowych hiper-narodowców z ONRu - to jednak chętnie przyznam im rację, że Polską rządzi już od dawna nieformalna koalicja PO-PIS - tyle, ze na zmianę. Raz jedni - raz drudzy. Obie partie, niczym dwie strony tej samej monety, potrzebują siebie nawzajem jako namacalnego wizerunku wroga. Reformowanie i wprowadzanie kraju w XXI wiek stało się kwestią drugorzędną. Pokonanie przeciwnika - wszystkim. Czyżby zatem za rok, czy najdalej dwa, nasi rodacy w starym kraju będą mieli znowu przed sobą typowy wybór -  t.j. głosować na mniejsze zło?

Nie od dzisiaj wiadomo, że optyka wydarzeń i zjawisk na świecie zależy bardzo od miejsca obserwacji. Ostatnio, prawda ta zawitała do najmniejszego kraju Unii Europejskiej t.j. położonej między Włochami, a Afryką Malty, niegdyś siedziby potężnego Zakonu Kawalerów Maltańskich. Otóż 12 listopada parlament tego malutkiego kraju przeprowadził  ustawę o możliwości nabycia obywatelstwa Malty (a więc i Unii Europejskiej) w zamian za znaczną wpłatę pieniężną. Przed oblanym słońcem gmachem parlamentu maltańskiego odbyła się wkrótce demonstracja przeciwników ustawy, którzy potępili - jak to nazwali - ów akt prostytucji Malty za marne 650 tysięcy srebrników (t.zn. - Euro). A przecież - nie odkryję żadnej Ameryki przypominając Szanownym Czytelnikom, że w wielu naszych domostwach paszport unijny (t.zn. polski) leży sobie tak po prostu w biurkach czy kredensach i, pomimo wszelkich dziwactw biurokratów z Brukseli, zdążyliśmy się do tego faktu już przyzwyczaić. A jeśli miałbym proponować miejsce obrad następnego szczytu klimatycznego - to Malta pasuje do tego jak ulał. Nie ma co ukrywać. Jeśli delegaci nie są w stanie wplynąć w sposob istotny na klimat na naszym zwariowanym globie, to niechże przynajmniej w miejscu obrad zapanuje klimat iście śródziemnomorski. 
 
 
Z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia oraz Nowego Roku 2014, składam Wszystkim swoim Czytelnikom, Słuchaczom, Klientom, Studentom, Współpracownikom i Przyjaciołom Najszczersze, Serdeczne Życzenia Zdrowia i Wszelkiej Pomyślości.
 
 
 
. Michał Stefański
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.