DESANT NA WARSZAWĘ
Wielu z nas pamięta czasy,
kiedy ideałem życiowym bardzo wielu Polaków była normalność. A ponieważ
prawie wszystko wskazywało na to, iż normalnie żyje się ludziom bardziej
na zachodzie Europy niż w Polsce i u jej sąsiadów, toteż zrozumiałe stało
się pragnienie wielu rodaków trzydzieści czy 40 lat temu aby dorównać choć
w przybliżeniu zachodnim standardom, zachodniej muzyce i modzie. Potem
choć już Polski do niczego nie zmuszano, to i tak przez większość ostatniego
20-lecia "goniliśmy Europę." A kiedy już jako tako zbliżylismy się do Zachodu
(zarówno w tym dobrym jak i w złym wymiarze) to okazało się, że wiele filarów
tradycyjnego kapitalizmu, jak n.p. Włochy czy Hiszpania są przegniłe, że
fala długów zalewa nie tylko miliony rodzin, lecz także i podmywa wiele
struktur państwowych krajów dotychczas uważanych za stabilne. Zagraża też
na dłuższą metę istnieniu Unii Europejskiej. Są takie społeczeństwa, w
których 30% młodych ludzi z dyplomami bierze jakąkolwiek pracę, jeśli tylko
uda się ją znaleźć. Niekiedy wygląda na to, że w Polsce nie jest tak źle,
ale... ponoć idzie druga fala kryzysu. W takich czasach słowo "normalność"
także nabrało nowego gorzkiego znaczenia. Obecnie przechodniów ze śródmieścia
Rzymu, Aten, Nowego Jorku czy Londynu już nie razi widok tysięcy
demonstrantów i setek policjantow koczujących w okolicach siedzib potężnych
banków i korporacji. Taka jest obecna euro-amerykańska normalność. Wygląda
na to, że owa normalność Polski też nie ominie. Jej chłodny przedsmak kojarzy
się z nadchodzącą zimą, jak też z paradoksalnie gorącą atmosferą na ulicach,
na których zakapturzeni młodzi ludzie odpoczywają w namiotach aby nabrać
siły przed następną demonstracją nazywaną modnie przez polskie feministki
"manifą". A jednym z głównych motywów manifestowania przeciw systemowi
jest ogromny wzrost nierówności społecznych w ostatnich dwudziestu latach.
Dość powiedzieć, że przed ćwierćwieczem dyrektor banku czy potężnego koncernu
przemysłowego zarabiał czterdzieści razy więcej niż najniższy rangą pracownik.
Obecnie jego następca zarabia już czasem nawet 500 razy więcej niż sprzątaczka
czy drobny urzędnik. W roku pańskim 2011 nie jest wcale łatwo pisać o równości
- można łatwo zdenerwować jednych czytelników, a wpędzić w depresję drugich.
Od czasów Oświecenia, a
na pewno od Rewolucji Francuskiej, żywe jest wciąż w krajach kultury zachodniej
pragnienie wyrównywania wszelkich różnic - często nieomal za każdą cenę.
Bieda w tym, że ów trend nigdy nie trwa zbyt długo, a już na pewno brak
mu konsekwencji. Nawet w Paryżu w czasach Robespierra i wszechwładnej gilotyny
po dwóch czy trzech latach z chaosu rewolucyjnego wyłonili się ci najlepsi
z najlepszych. I niebawem wszystkim obywatelom było wiadomo, że znów -
są równi i równiejsi. Komuniści za czasów stalinizmu w Polsce przyznali
się do owej równościowej porażki zasłaniając okna sklepów dla swoich towarzyszy
żółtymi firankami, tak aby mniej postępowe masy nie widziały jakie to artykuły
sprzedawane są za psie pieniądze t.zw. awangardzie klasy robotniczej. Najdalej
w ciągłym wyrównywaniu różnic w swoim kraju poszli komuniści w Kambodży.
W niedługim dość okresie 3 lat Czerwoni Khmerowie zdołali wymordować
proporcjonalnie więcej swoich rodaków niż Hitler i Stalin razem wzięci.
W społeczeństwie, w którym już fakt noszenia okularów budził podejrzenie,
takie przypadłości życiowe jak chodzenie na szpilkach, homoseksualizm czy
choćby.... manicure byłyby uważane za burżuazyjne i niezdrowe zachcianki.
Paradoksalnie, im więcej
wyrównywać chcą jedni - tym bardziej chcą demonstrować swą odrębność drudzy.
Liberalny model ustrojowy na Zachodzie (czyli z grubsza od Sztokholmu do
Buenos Aires i od Gruzji do Vancouver) w pełni to umożliwia. Wszelkie manifestacje
tożsamości religijnej, rasowej, narodowej, jak też seksualnej mogą zawsze
liczyć na pobłażliwość ustawodawców i sędziów, natomiast zwyczajni
obywatele w swej masie trwają na ogół przy dawnych poglądach, co prowadzi
niekiedy do spięć. Oto n.p. przed rokiem w paryskim centrum handlowym
jakaś Francuska w średnim wieku widząc naprzeciw zawiniętą w czarny całun
muzułmankę nie wytrzymala nerwowo i zaczęła ją głośno obrzucać wyzwiskami
typu Belfegor, widmo itp., po czym próbowala ściągnąć jej z głowy nikab
czyli rodzaj tekstylnej maski na twarz. Pamiętam aprobatę mojego
ś.p. zupełnie apolitycznego wujka dla warszawskiej milicji strzygącej w
czasie rozruchów marcowych na komisariatach długowłosych studentów czyli
tzw. "elementy antysocjalistyczne". Jemu nie chodziło o politykę,
tylko o to, że przyzwoity człowiek ma się za bardzo nie wyróżniać. Niezależnie
od ustrojów, w tamtym odległym roku 1968 w wielu krajach bardzo od siebie
różnych zderzyły się dwie postawy - ta chcąca ulepić z ludzi zwarty i jednolity
naród, oraz ta druga, dla której każdy człowiek jest osobną opowieścią
- jak to kiedyś ujął poeta - "sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem."
Mijały lata. Padły dawne autorytety, dyktatorzy i imperia i już, już niektórym
mogło się wydawać, że postawa liberalna do życia okazała się najbardziej
atrakcyjna, a przynajmniej nie niosąca ze swobą ryzyka. W Polsce tak się
zdawało do niedawna przeszło połowie z nas. Po zeszłotygodniowych nieco
burzliwych obchodach Dnia Niepodleglości 11 listopada w Warszawie pogląd
ten uległ pewnemu zachwianiu.
Oto idący Nowym Światem
w listopadowe święto warszawscy przechodnie i gapie mogli ujrzeć po raz
pierwszy od 1945 roku na własne oczy niemiecki desant w stolicy Polski.
Co prawda teraz liczył on jedynie 92 szalenie postępowe osoby; prawie
nieuzbrojone, jeśli nie liczyć jednego kastetu i pojemników z gazem pieprzowym.
Szczęśliwie większość z owych zadymiarzy zza Odry zaprawionych w bojach
z tzw. "reakcją" udało się policji izolować i przetrzymać do zakończenia
występów. Z drugiej strony, organizatorzy Marszu Niepodległości wpłynęli
na część uczestników aby przynajmniej w tym dniu zostawiła w domu najbardziej
prowokacyjne transparenty i plakaty. W tamtym dniu dominował jak przystało
na patriotów kolor białoczerwony. Nikt też nie malował szubienic, gwiazdek
czy swastyk na murach, a jedynym nieco szokującym sloganem był okrzyk POLSKA
CAŁA TYLKO BIAŁA. To dla wrażliwych obserwatorów i tak wystarczyło aby
w imprezie polskiej skrajnej prawicy dopatrzyć się akcentów faszystowskich.
A wiadomo, że jak głosi lewicowa mantra - "faszyzm nie przejdzie." Jeśli
przypadkiem faszyzmu gołym okiem nie widać, no to trzeba go wymyśleć -
co jest nie takie trudno w sytuacji kiedy dla niektórych nastolatków definicja
faszyzmu jest niejasna. Jakkolwiek by było przed tygodniem na ulicach stolicy
Polski, narodowcom (tym nastawionym pokojowo, jak też tym drugim)
przeciwstawili się lewicowcy spod znaku Kolorowej Nieodległej i ich bojówkarze
chcący zwać się "Antifa". Tylko sprawna akcja policji zapobiegła konfrontacji
hura-narodowców z hiper-lewakami. Do dziś nie wiadomo dlaczego święto 11
listopada niektórzy pseudo-patrioci chcieli uczcić poprzez zdemolowanie
Placu Konstytucji i podpalenie w jego okolicach kilku samochodów. Podobnie
nie wiadomo skąd w kręgach lewackich wziął się idiotyczny pomysł zaproszenia
niemieckich "posiłków". Jak zwykle dla obserwatorów niedawnych wydarzeń
najciekawsze były nie same rozruchy, lecz ten cały ideowy "krajobraz po
bitwie", który mielono intensywnie we wszystkich mediach, a zwłaszcza w
internecie. Już teraz niektórzy snują wizje zemsty elementów lewicowych
w dniu 8 marca czy też 1 maja. Istotne jest, że wiele środowisk po obu
stronach światopoglądowej barykady skompromitowało się w oczach spokojnych
obywateli. Co mówią właściciele podpalonych samochodów można się tylko
domyślać; nie są to na pewno słowa cenzuralne.
Dla zachowania proporcji
warto na koniec przypomnieć, że nasz stary kraj nie składa się wyłącznie
z Warszawy i wszędzie (w Poznaniu, Krakowie, Gdańsku, jak też w mniejszych
miejscowościach) Polacy świętowali 11 listopada w godny sposób, na występach,
zgromadzeniach publicznych i u siebie w domu. Gdy już około godziny 13-ej
przebrzmiała marszowa nuta na Pl. Piłsudskiego okazało się, że większość
warszawiaków wcale nie poszła kibicować tamtym dwóm burzliwym demonstracjom
w okolicach Pl.Konstytucji. Ludzie po prostu woleli bawić się na kilkunastu
imprezach masowych lub odpoczywać w domu. Okazuje się, że jedni rodacy
mogą, a drudzy ani rusz. I tak jest chyba ze wszystkim.
Z okazji nadchodzących
Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku 2012 z całego serca życzę wszystkim
moim Przyjaciołom, Współpracownikom, Słuchaczom, Czytelnikom, Klientom
oraz Studentom zdrowia, powodzenia w pokonywaniu licznych problemów oraz
pomyślności nie tylko w wymiarze materialnym.
|