ZNAK NASZYCH CZASÓW
Przeszło pół roku temu na
jednej z konferencji międzynarodowych szefowa rządu Niemiec Angela Merkel
zapomniała dziwnym trafem wyłączyć mikrofon w trakcie krótkiej wymiany
zdań z Markiem Zuckerbergiem (n.b. założycielem Facebooka). W rezultacie,
w świat poleciało niesforne i nieco niepokojące pytanie: "Co możemy zrobić
aby zatrzymać tę antyimigrancką pisaninę?" Nikt nie wie, co amerykański
geniusz komputerowy sobie pomyślał, ale czuły sprzęt zarejestrował uspokajającą,
choć mglistą, odpowiedź: "Pracujemy nad tym." Jeden z moich ulubionych
prawicowych komentatorów brytyjskich, pisarz i publicysta (oraz prezes
Henry Jackson Foundation), Douglas Murray podał tę wiadomość aby ukazać
janusowe oblicze aktualnych reprezentatntów elit Unii Europejskiej często
rozumiejących demokrację dość jednostronnie. W kwietniu ten sam redaktor
Murray rozpisał konkurs poetycki dla czytelników swego czasopisma "The
Spectator" na satyryczną fraszkę, limeryk ew. inny krótki utwór, wyśmiewający
obecnego przywódcę tureckiego prez. Erdogana. Nagroda wynosi 1000 funtów.
Ma to być wyraz solidarności z twórczością niemieckiego satyryka Jana Boehmermanna,
który ma stanąć przed sądem w RFN za tyleż śmieszną co złośliwą sugestię,
iż turecki przywódca gustuje w ... zoofilii. W razie skazania nieszczęsnego
komika (przy dużym pechu, nawet na 5 lat więzienia), niewykluczone, że
ruszą dalsze procesy z niestosowanego w Niemczech od dawna paragrafu o
"obrazę głowy obcego państwa". Nie da się wszak zaprzeczyć, iż życie polityczne
naszego globu - a zwłaszcza Europy - to kopalnia tematów dla twórczości
satyrycznej. Zwłaszcza w ostatnim czasie.
Jednakże nie wszystkim jest
w tych tygodniach do śmiechu. Róża Thun, polska europosłanka z ramienia
P.O., w niedawnym wywiadzie skrytykowała zbyt duży, jej zdaniem, transfer
gotówki unijnej do Turcji w zamian za przyjęcie cofniętych z granic Niemiec,
Austrii i Macedonii niedoszłych "uchodźców". Rozmiary owej pomocy - uważanej
przez wielu za haracz - scharakteryzowała jako "potworne sumy". Faktem
jest, że zewsząd sypią się oskarżenia, iż Turcja gra na dwie strony i nie
jest tak niezłomnym aliantem w walce przeciw ISIS jakby mogło się wydawać
naiwnym. Jeżeli chodzi o stojącą z drugiej strony u bram Unii Federację
Rosyjską, to w ostatnich kilku tygodniach zdawać by się mogło, że wchodziła
ona w kolejną fazę "odnowy" w stosunkach z Zachodem. Zgodnie z receptą
dyplomacji Rosji, wystarczy w tym celu kilka uśmiechów, wypuszczenie jakiegoś
więźnia (de facto zakładnika) na Zachód, powołanie się na wspólne wartości
ogolnoludzkie, prawa człowieka, no i do tego jakaś impreza kulturalna.
I rzeczywiście. Do na wpół zburzonej starożytnej Palmiry w Syrii przybyła
z wizytą przyjaźni orkiestra symfoniczna z dalekiego Petersburga dając
koncert dla notabli reżimu w Damaszku, korespondentów zachodniej prasy,
grupki rosyjskich wojsk interwencyjnych oraz.... resztek ocalałej okolicznej
ludności. Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie majowy "wybryk" pewnego sędziego
śledczego w Hiszpanii, który wydał europejski nakaz aresztowania szeregu
znaczących (finansowo i politycznie) Rosjan. Pod lupę hiszpańskich organów
śledczych trafiło wiele nazwisk czlonków rosyjskiej mafii oraz kilka jej
wtyczek w sfery rządowe w Moskwie; ewentualnie na odwrót - może chodzi
o szereg byłych funkcjonariuszy władz Federacji i ich liczne wtyczki w
rosyjskie struktury mafijne - cóż to za róznica? Oto do czego jest zdolne
zbyt niezależne sądownictwo - choćby takie jak w Hiszpanii! W tej jednej
kwestii zgodne są opinie, tak skądinąd różnych od siebie, lecz wybitnych
mężów stanu, jak Władymir Putin, Recep Erdogan i ...Jarosław Kaczyński,
Nie dziwota więc, że wszelkie trybunały konstytucyjne i tym podobne instytucje
są dla nich jedynie niepotrzebnymi przeszkodami, których przy najbliższej
okazji najlepiej się pozbyć. Według niektórych modnych ekspertów, w tej
kwestii podobno najlepiej zaufać instynktowi narodu oraz Opatrzności Boskiej
oświecającej Jej wyżej wspomnianych wybrańców. Tak przynajmniej widzi tę
sprawę Moskiewski Patriarchat Cerkwi Prawosławnej. Poważna część Kościoła
Katolickiego - szczególnie w Polsce - z pewnością podziela ten pogląd.
Pozostając jeszcze w kręgu tematyki pokrewnej, nie wypada pominąć pierwszej
strony oficjalnego organu Stolicy Apostolskiej "Osservatore Romano", (6
maja) z której patrzą na nas znajome twarze. Oto Namiestnik Chrystusowy
papież Franciszek serdecznie ściska dłoń uśmiechniętego przewodniczącego
Rady Europy Donalda Tuska po otrzymaniu z jego rąk nagrody im. Karola Wielkiego.
W krótkim komunikacie, obaj przywódcy dużo obiecują sobie po zbliżających
się milowymi krokami Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie. Wszak to już
pod koniec lipca.
Myliłby się ktoś, kto by
sądził, że ekipa PISu zajmuje się jedynie poskramianiem mediów publicznych,
planami inwigilacji obywateli, dyscyplinowaniem sędziów, jak też prężeniem
muskułów na salonach unijnych i poligonach NATO. Gwoli prawdzie, należy
przyznać, iż ludzie Mateusza Morawieckiego nie zapominają o gospodarce,
choć z pewnością nie cała treść rozmów z zachodnimi partnerami nadaje się
na pierwsze strony kolorowych pisemek dla mas (wliczając w to takie poczytne
tytuły jak "W sieci" czy "Super Ekspres"). Oto podpisano już umowę z koncernem
Mercedesa w sprawie wybudowania fabryki owych luksusowych samochodów na
Dolnym Śląsku, co ożywi nieco polski rynek pracy. Jak twierdzą fachowcy,
umowa majowa nie różni się znacznie od poprzednich zawieranych za rządów
Platformy. Tym co ją wyróżnia, jest jedynie brak nagłośnienia w wielu publikatorach
zwanych dawniej "niepokornymi" (obecnie po zmianie władzy raczej "pokornymi").
Czyżby znowu ukrywano coś przed "szarym człowiekiem"? Na pewno o wiele
więcej mogliby na ten temat powiedzieć minister Morawiecki oraz specjalny
wysłannik kanclerz Merkel pan Sigmar Gabriel. W każdym razie, faktem jest,
że Berlin nie tylko nie ma zamiaru odwracać się do Polaków tyłem, lecz
nadal chce na nich zarobić. PIS mu w tym nie przeszkodzi - a czasem nawet
pomoże. "Wstawanie z kolan" wygląda raczej na chwytliwy slogan.
Po naszej stronie oceanu,
w Ameryce zmagającej się (w opinii wielu) z pełzającym socjalizmem,
coraz częściej "enfant terrible" tamtejszej polityki pan Donald Trump jest
pytany o nazwisko swojego kandydata na urząd wiceprezydenta? Ponieważ cyniczny
i nader skuteczny Frank Underwood jest jedynie postacią z serialu "House
of Cards", wielu Amerykanów - szczególnie tych ze świata rozrywki - od
pewnego czasu przedstawia publiczności swoje typy. Kiedy na początku maja
proponowany przez niektórych nobliwy senator z Karoliny Południowej Lindsey
Graham odrzucił sugestię, określając Trumpa mianem oszusta - mniej więcej
wtedy pojawił się śmiały pomysł aby kandydatką na tak atrakcyjną posadę
została ... osobista fryzjerka Trumpa pani Amy Lasch. Wszak to ona wykreowała
taki "image" przyszłego zbawcy Ameryki jaki znają masy. Skoro wg. Lenina,
każda kucharka może w teorii rządzić państwem proletariatu, to dlaczegóżby
fryzjerka nie dała sobie rady na stanowisku wiceprezydenta w Waszygtonie?
Wszak w Polsce zdarzyło się przed 10 laty, że zapomniana dziś pani Anna
Fotyga kierowała Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Jak to się mawia
w pewnych kregach, "nie matura, lecz chęć szczera...." A może jest to znak
czasów, w których żyjemy?
Michal Stefański
P.S. Pragnę podziękować
mojemu wiernemu Czytelnikowi panu Znojkiewiczowi za niezamierzone poszerzenie
wiedzy odbiorców moich tekstów. Istotnie, ani ja, ani też żaden felietonista
na świecie - może za wyjątkiem publicystów komunistycznej Korei Połnocnej
- nie pisze "po linii" czy "w imieniu" jakiejś grupy, n.p. całej Polonii
Montrealskiej. Każdy pisze za siebie. Czy takie zdroworozsądkowe podejście
można nazwać "niefortunnym"? Niech Państwo sami osądzą. Uprzejmie proszę
Szanownych Czytelników aby dokonali pewnego wysiłku i wnioski z przeczytanych
artykułów - także polemicznych - wyciągali SAMI. Spragnionych nieskażonej
prawdy odsyłam zaś (każdego wg. swoich upodobań) do takich źródeł jak:
Biblia, Koran, Talmud oraz strona internetowa partii Prawo i Sprawiedliwość.
|