QUEBEC - POLSKA. TAK RÓŻNE
I TAK PODOBNE
23 września 1957 r. Na mocy
nakazu sądu dziewiątka czarnych uczniów szkoły średniej w stolicy stanu
Arkansas Little Rock została pod ochroną policji wprowadzona po cichu na
teren i miała swoje pierwsze zajęcia w szkole dotychczas segregowanej.
Ponieważ następnego dnia wokół szkoły zgromadził się tłum rasistowskich
demonstrantów blokujących wejście do szkoły prezydent USA Eisenhower rozkazał
101-ej brygadzie spadochronowej Armii Stanów Zjednoczonych umożliwienie
wykonania wyroku sądu. Z górą 1100 żołnierzy i oficerów otoczyło okolice
szkoły i przez najbliższe kilka tygodni nim temperamenty ostygły zapewniało
odważnej grupce czarnych współobywateli korzystanie z równouprawnienia,
które zapewniła im konstytucja jak też i wyrok Sądu Najwyższego.
14 maja 2012 r. wejście główne
koledżu Lionel-Groulx w podmontrealskiej miejscowości St-Therese. W okolicznym
budynku 53 studentów oczekuje na umożliwienie im wejścia do szkoły aby
wreszcie po jałowych 12 tygodniach podjąć na nowo naukę. Kilkaset osób,
przeważnie członków kilku radykalnych, anarchistycznych organizacji studenckich
i młodzieżowych blokuje im dostęp do nauki. Liczba 90 policjantów okazuje
się niewystarczająca - trzeba zatem czekać na posiłki Policji Prowincjonalnej,
która na jakiś czas odblokowuje drzwi, ale potem część profesorów i rodziców
tworzy szpaler chroniący najbardziej agresywnych aktywistów przed aresztowaniem.
Dyrektorka koledżu nie chce jednak konfrontacji i następnego dnia zawiesza
zajęcia. Wykonanie feralnego nakazu sądu zawisa w próżni. Rodzicom zależy
tylko na jednym: "nie robić krzywdy naszym dzieciom".
Prawa jednostki, a interes
zbiorowy. Jak się ma jedno do drugiego w państwie prawa t.zn w państwie
demokratycznym? Czy jakaś grupa obywateli mająca ponoć jakiś szlachetny
cel może robić wszystko? Jeżeli n.p. w piątek znany działacz młodzieżowy
bierze adwokata aby ten bronił jego interesów, ale w poniedziałek nie zamierza
podporządkować się nakazowi sądu - to jak on rozumie świat, w którym
żyje? Co najmniej ma on w głowie t.zw. "chaos poznawczy". Gdyby był przynajmniej
konsekwentnym anarchistą nienawidzącym kapitalizmu liberalnego, to by się
nie upominał o pomoc prawną, tylko przygotowywał sobie w piwnicy butelki
z benzyną. Jak rewolucja, to rewolucja. Niestety te maminsynki (córeczki
też) pozbawione szerszego widzenia świata i "rozpuszczane" ciągle przez
nieźle zarabiających rodziców umyśliły sobie w Montrealu zrobić próbkę
rewolucji światowej, a kiedy coś im grozi - biorą sobie adwokatów i już.
Jak im się coś udaje - hasło brzmi: "Precz z kapitalizmem i niech żyje
rewolucja światowa"; jak grozi totalna klapa - to wtedy tym szalonym dzieciakom
przydaje się ustrój liberalny - no i rzecz jasna forsa rodziców. W liczbach
bezwzględnych faktem jest, że jedynie 10 do 15% studentów biega po
ulicach z czerwonymi sztandarami korzystając z parasola ochronnego ustroju
opluwanego przez nich w gazetkach studenckich. Marzy im się, że idą
śladami Ghandiego i Martina Luther Kinga, a de facto dzień po dniu wpadają
coraz bardziej pod kuratelę półzawodowych zadymiarzy z t.zw. "czarnego
bloku". Na długo zapamietam scenę z U-Tube, kiedy uśmiechnięty młody człowiek
chciał publicznie coś wytłumaczyć grupce zamaskowanych aktywistów. Już
po pierwszym jego zdaniu zaczęto przeraźliwie skandowac jakieś hasła, na
dodatek przy akompaniamencie bębnów. Niedoszły dyskutant machnął ręką i
odszedł. Wiem, że ci indoktrynowani młodzi ludzie nie widzą żadnych podobieństw
między sobą, a dawnymi organizacjami typu Hitler Jugend czy SA. Wiem, że
gdyby ktoś nazwał ich bolszewikami uznaliby to za zaszczytną pochwałę.
Wiem jednak także, że idzie sezon turystyczny, wyścigi samochodowe Grand
Prix Montreal, festiwal jazzowy, szereg innych festynów na świeżym powietrzu.
Jak to wszystko pogodzić z nie zawsze pokojowymi codziennymi "występami"
grupki sfrustrowanych aktywistów i paroma tysiącami ich zwolenników.
Czy obecny rok może oznaczać koniec rozwoju gospodarczego Quebeku, a szczególnie
rejonu Montrealu? Pod koniec maja już chyba nikogo nie obchodzi, że stopniowa
podwyżka opłat za studia wynosić ma jedynie ok. 330 dolarów co rok przez
pięć lat - i to jedynie dla rodzin zarabiających od 60 000 dolarów wzwyż.
Młodzi lewacy i część establishmentu lewicowo-separatystycznego nie chcą
pamiętać o szczegółach. W ich podświadomości dominuje osławione leninowskie
motto "Kto kogo?"
W tym miejscu wielu Szanownych
Czytelników ma prawo spytać: Po co ten prowokujący tytuł? Gdzie tu są podobieństwa
z Polską? Przecież nasz stary kraj reprezentuje ciągłość, tradycję, szacunek
dla historii. Nauka jest ceniona, a wymachiwanie czerwonym sztandarem nie
kojarzy się dobrze. Jednakże jest kilka wątków myślowych, które jeśli się
prześledzi stają się swoistym pomostem łączącym w paradoksalny sposób większość
quebeckiej lewicy i większość polskiej prawicy. Na pewno inspiracja obu
ruchów jest o 180 stopni różna. Tutaj w Quebeku: ateizm, promowanie wszystkiego
co uchodzi za "postęp" i nastawienie na życie chwilką, tu i teraz. Tam
w Polsce: narodowa odmiana katolicyzmu, silne zakorzenienie w tradycji
narodu nieomal wybranego, rozpiętego (niczym na krzyżu) pomiędzy wielką,
choć bolesną przeszłością, a niepewną przyszłością. Tym niemniej wszędzie
indziej są spore podobieństwa w narodowych pewnikach. Przede wszystkim
a).: i tu i tam rozpowszechnione jest przeświadczenie, że świat zewnętrzny
nas nie ceni, nie lubi, kpi sobie z nas i tylko czeka aby nam (Quebekom
ew. Polakom) zaszkodzić. Na bazie słynnego, do znudzenia powtarzanego
powiedzonka "On nous m?prise" (Pogardza się nami.) powstały i w Quebeku
i w Polsce całe ruchy społeczne, które wyolbrzymiają "źdżbło w oku" tych
innych, nie "naszych", nie widząc biblijnej "belki w swoim oku." Nastepny
"pewnik" b).: wymiar sprawiedliwości jest manipulowany przez władzę i pieniądze,
a zatem, jeśli jakiś wyrok sądu jest przeciw mnie nie muszę go wykonywać.
Jak wiadomo, przez cały XVIII wiek w Polsce duża część wyroków sadowych
nie była nigdy egzekwowana. Bardzo często tu i tam też się słyszy c): Demokracja
w wydaniu liberalnym, to tylko pozór, iluzja, gdyż najważniejsze postanowienia
zapadają na półtajnych naradach i tam bankierzy ew. "oligarchowie" dają
swoim sługusom (premierom, prezydentom, ministrom) "wytyczne" do działania.
Zatem - d): i tu i tam potrzeba silnego człowieka, który będzie niejako
nośnikiem jedynej i niepodważalnej "prawdy", która nie tyle wyzwoli ludzkie
myślenie, ile ukierunkuje je we "właściwym" kierunku. Potem, kiedy "właściwi"
ludzie przejmą władzę, ten upragniony moment nastąpi, wszędzie rozśpiewają
się słowiki i nareszcie - jak chce lud - BĘDZIE JUŻ DOBRZE.
Tu - lewica, tam - prawica.
A w sumie: jakaż to różnica?
|