TROCHĘ CHAOTYCZNE UWAGI STAREGO KIBICA

Chyba najstarsza i najbardziej znana anegdota na temat piłki nożnej sprowadza się do stwierdzenia, że jest to taka gra, w której po boisku biega dwudziestu dwóch zawodników oraz sędzia, a na końcu i tak wygrywają Niemcy.

Chyba po raz pierwszy przekonałem się o prawdziwości tej definicji podczas mistrzostw świata w Szwajcarii w 1954 roku. Murowanymi faworytami byli wtedy od lat niepokonani Węgrzy, którzy przeszli jak burza przez eliminacje, rozbijając po drodze drużynę Republiki Federalnej Niemiec, (bo tak się wtedy nazywał ten kraj) 8:3. Potem mieli trochę kłopotów ze świetnym wtedy zespołem Urugwaju, ale w końcu znaleźli się w finale, a tam znowu czekali na nich Niemcy, którzy jakimś psim swędem przedarli się przez wszystkie poprzednie mecze. Oczywiście każdy kibic, który postawiłby choćby grosz na RFN zostałby uznany za szaleńca. Wynik mógł być tylko jeden, a w Budapeszcie chłodzono już wina, żeby uczcić mistrzostwo świata swojej drużyny.

I co się stało? Dotąd trwają spory, dotyczące przyczyn klęski Węgrów. Najbardziej spiskowe teorie głosiły, że Madziarowie zostali przekupieni, albo że Niemcy celowo przegrali tak wysoko w eliminacjach, żeby uśpić czujność przeciwnika, albo że wmieszały się w to jakieś nieczyste moce. Tak czy owak Niemcy wygrali i zostali ku osłupieniu wszystkich kibiców mistrzami świata. A ja, bardzo młody, początkujący kibic dowiedziałem się, że jak mawiał nieodżałowany trener Kazimierz Gorski, "dopóki piłka w grze, wszystko może się zdarzyć".

Śledziłem te wydarzenia przebywając na wakacjach w Pszczynie. Oczywiście nie było wtedy mowy o żadnych transmisjach telewizyjnych; razem ze starszym bratem słuchaliśmy sprawozdań radiowych, a potem biegliśmy na pobliską łąkę, żeby godzinami odtwarzać przy pomocy marnej piłki wszystkie najbardziej interesujące sytuacje. Tak zostałem kibicem i choć nieodwzajemniona miłość do ukochanej drużyny - Cracovii - przyniosła mi wiele rozczarowań, trwałem w niej przez wiele lat.

Ostatnio jednak trochę jakby do tej gry straciłem serce. W miarę jak różni bogacze - arabscy szejkowie, rosyjscy oligarchowie i inni dość podejrzani milionerzy - ładowali w kupowane przez siebie drużyny coraz większe pieniądze, wszystko stawało się coraz bardziej przewidywalne. Wygrywali niemal zawsze ci sami, a gra - pozbawiona elementu niespodzianki - straciła dla mnie blask.  W dodatku karuzela zawodników i trenerów, zmieniających kluby jak rękawiczki w pogoni za wyższymi apanażami (lub zwalnianych przez te kluby i angażowanych przez inne) stworzyła sytuację, w których trudno się było przywiązać do jakiejś drużyny, bo ta drużyna co kilka miesięcy gruntownie zmieniała skład. 
Byłem więc gotów pożegnać po latach mój status kibica i zająć się czymś bardziej pożytecznym. Ale międzyczasie (którego jak twierdzą ortodoksyjni znawcy języka podobno nie ma) nadszedł obecny sezon piłkarski, sezon poprzedzający mistrzostwa Europy i zaczęło się dziać wiele dziwnych rzeczy.

W lidze angielskiej, najlepszej lidze Europy, od lat było wiadomo, że mistrzostwo kraju może zdobyć tylko jedna z drużyn Wielkiej Piątki (Manchester United, Manchester City, Arsenal, Chelsea, Liverpool). Aż tu nagle biedny klub z małego, bardzo prowincjonalnego miasta Leicester wdarł się na pierwsze miejsce w lidze, nie oddał tego miejsca aż do końca rozgrywek i zdobył mistrzostwo ze sporą przewagą nad drugą drużyną. Zespół, który do tej pory pętał się co rok w dole tabeli, który pod względem wydatków na pensje piłkarzy zajmuje 17 miejsce w angielskiej lidze! Takie wydarzenie może człowiekowi przywrócić wiarę w cuda!

A jak było w Hiszpanii? Od lat wiadomo, że istnieją tam, tylko dwa liczące się kluby - Barcelona i Real Madryt. Najwyższa klasa, największe pieniądze, największa liczba gwiazd, najlepsi trenerzy. A w ostatnich miesiącach w tabeli ligowej nieźle zamieszało Atletico Madryt, uważane za ubogiego krewnego Realu. Nie tylko omal nie zdobyło mistrzostwa, ale w półfinale europejskiej Ligi Mistrzów wyeliminowało Barcelonę, w wyniku czego finał tych rozgrywek stanie się wewnętrzną sprawą Madrytu. Nie wiemy jak skończy się mecz Atletico - Real, ale na pewno będzie ciekawie.
Ciekawie - o dziwo - zrobiło się też w polskiej lidze. Obchodząca w tym roku stulecie istnienia Legia, nowocześnie zarządzana przez spółkę trzech właścicieli, nakupiła mnóstwo zawodników, wynajęła zagranicznego, niezłego chyba trenera i była murowanym faworytem do mistrzostwa Polski. Ale o dziwo o wiele od niej biedniejszy Piast Gliwice, mały klub z małego miasta, wdarł się przebojem na pierwsze miejsce w lidze i wytrwał na nim przez kilkanaście kolejek. Piszę te słowa 14 maja, jutro odbywa się ostatnia runda rozgrywek i wcale nie wiadomo co się wydarzy. Sytuację dobrze określa tytuł, bijący w oczy z pierwszej strony "Przeglądu Sportowego" - "Legia pod ścianą". Nic jeszcze nie wiadomo, wszystko jeszcze może się zdarzyć i za to właśnie kochamy piłkę - że jest nieprzewidywalna.

Legia pewnie jednak i wygra i zostanie mistrzem Polski. Za niecały miesiąc rozpoczynają się we Francji mistrzostwa Europy i to dopiero będzie wojna nerwów. Tym bardziej, że w finałowych rozgrywkach uczestniczą Polacy. 
Marzyłbym o jakimś nowym cudzie i błyskotliwym sukcesie piłkarzy z Białym Orłem, ale coś mi mówi, że znowu wygrają Niemcy.
 
 
.. Andrzej Ronikier
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,, ,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 3T3, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.