ZAMEK W ŁAŃCUCIE (2)
 
... Nasze rozważania na temat Łańcuta zakończyliśmy w chwili, gdy wojska Rakoczego odstąpiły warownię bezlitośnie pustosząc miasto, twierdzę - która dzięki geniuszowi Mieroszewskiego - pozostała warownią niezdobytą. Jeszcze kilkakrotnie w ciągu XVII wieku poprawiano jej obronność, wzmacniano, uzupełniano. Największe zasługi w tym względzie wniósł nie kto inny, jak Tylman van Gameren, wyśmienity architekt pracujący dla dworu królewskiego i wszystkich niemal polskich rodów magnackich, po którym pozostały pałace i kościoły w Warszawie, Białymstoku, Gdańsku, Rzeszowie, Puławach, Nieborowie - oj, długo by wymieniać je wszystkie. Przyszedł jednak czas, gdy umocnienia zamkowe zaczęły przeszkadzać, gdy już niepotrzebne przysłaniały piękno rezydencji, gdy zaczęto je z wolna rozbierać. Bo nie tylko konstrukcje obronne rozbudowywano w wieku XVI, czy XVII, równocześnie przebudowywano i upiększano sam zamek na chwałę książąt Lubomirskich. Okazje ku temu były różne, nie tylko przyjemne. Ot, choćby wielki pożar zamku w 1688 roku, którego skutkiem było nadanie fasadzie zamkowej formy znanej do dzisiaj. Wówczas to bowiem najpewniej ten sam van Gameren, który umacniał zamczysko, nadał hełmom wież narożnych pałacu niepowtarzalny wygląd, dzięki któremu Łańcut jest tak łatwo przez nas rozpoznawalny. 
..
Jednakże prawdziwie "rewolucyjne" zmiany otoczenia rezydencji nastąpiły już po I rozbiorze Polski, dzięki osobie nietuzinkowej, wyjątkowej i nadzwyczajnej. Tą postacią - tak bardzo dla Łańcuta zasłużoną - była oczywiście Elżbieta z Czartoryskich, małżonka Stanisława Lubomirskiego, marszałka wielkiego koronnego, panująca na Łańcucie przez z górą sześćdziesiąt lat, między 1753 i 1816 rokiem. To jej zasługą była całkowita niemal rozbiórka umocnień obronnych umożliwiająca otwarcie szerokich perspektyw na rezydencję i nareszcie okazanie jej światu w pełnej krasie. Ona też z dużą pieczołowitością rozbudowywała park i zwierzyniec korzystając z doświadczenia i umiejętności Jana Griesmayera, jednego z najlepszych ówczesnych "ogrodników". Wyznaczono wówczas szerokie aleje spacerowe i do jazdy powozem, obsadzone lipami, dębami i bukami rosnącymi w parku do dziś. Przechadzali się nimi liczni, jakże różnorodni goście, bo i "rewolucjonista" Tadeusz Kościuszko, i ofiary rewolucji francuskiej ratujący swe głowy spod gilotyny, że wymienię choćby najznamienitszego z nich, hrabiego Ludwika de Bourbon, późniejszego króla Francji "z numerem osiemnastym". Ale to jej przede wszystkim zawdzięczamy przebudowę renesansowej rezydencji w rokokowo-klasycystyczny pałac. Z mojej wizyty w pałacu łańcuckim pamiętam choćby olbrzymią salę balową, ozdobioną przepyszną sztukaterią i "bibelotami", kryształowymi żyrandolami podczepionymi do błękitnie malowanego plafonu, a przede wszystkim wyjątkowo zdobnego parkietu zapraszającą każdego niemal, by ruszył do walca. Nie byłoby tej sali, gdyby nie Izabela, która poleciła wykonanie jej w miejscu niepotrzebnego już arsenału, gdyby nie geniusz projektującego ją Chrystiana Piotra Aignera, geniusz sztukatorów i malarzy; no i ten parkiet - utrzymywany w czystości dzięki wysiłkowi setek nóg turystów obutych w filcowe nasuwane "papucie", coraz rzadziej spotykane w polskich muzeach. Ale - co oczywiste - nie tylko ta sala przyprawia o zawrót głowy, to również Wielka Jadalnia, sale zakomponowane tematycznie: Pokój Pompejański i Apartament Chiński ozdobione przez włoskiego malarza Vincenzo Brennę lub Apartament Turecki powstały według zamysłu Szymona Bogumiła Zuga. Są też i wnętrza autorstwa Jana Christiana Kamsetzera - za najciekawsze uznaje się Sypialnię Marszałkowej oraz Galerię Rzeźb, nomen omen wypełnioną wysokiej klasy dziełami gromadzonymi przez Izabelę i jej potomków, przywożonymi z dalekich wojaży lub nabywanych w gabinetach marszandów. Ale przecież wnętrze to nie tylko ściany - choć te ozdobiono z nadzwyczajnym smakiem i elegancją tapiseriami, pozłacanymi sztukateriami, freskami. To również sprzęty dostawiane i zmieniane przez wieki, dzieła sztuki, przedmioty codziennego użytku, rośliny, fantazyjnie ukształtowane piece kaflowe z różnych epok, kominki... To także światło, przenikające przez okna promienie słoneczne, sztuczne światło żyrandoli, lamp i kinkietów, czy wreszcie sączące się z kandelabrów i świeczników. To wszystko razem tworzy dopiero właściwą atmosferę, niepowtarzalny klimat. W Łańcucie ich zestawienie jest kompozycją niemal idealną i dlatego też te wnętrza uznawane są za jeden z najlepszych przykładów siedzib magnackich w Europie Środkowej. Znalazłem tu jednak coś zaskakującego, czego nie spodziewalibyście się Państwo we wnętrzu rezydencji książęcej. To siłownia pełna sztang, dość prymitywnych urządzeń sportowych, ciężarów, powstała na polecenie księcia Alfreda III, czwartego z rodu Potockich i ostatniego z panów na Łańcucie. O czasach jego panowania mówi się bardzo wiele, że przepych godny królów, że polowania jedyne w swoim rodzaju, że w drodze do kościoła orszak gości poprzedzała orkiestra pałacowa, że bywali tu monarchowie, książęta, bogacze z całej Europy. Przepychu ogromnego, który zadziwił nawet goszczącego tu króla Rumunii. Miał on tą wizytę skomentować dość jednoznacznie mówiąc, że na taki przepych, na taką wystawność jego nie byłoby stać. Do dyspozycji gości ostatniego ordynata były telefony rozmieszczone w całym pałacu, centralne ogrzewanie w sypialniach, dobrze wyposażone łazienki i pod dostatkiem służby spełniającej każdą zachciankę. Ale w Łańcucie gościli i hitlerowcy, nawet sam von Ribbentrop. Nie przerwali swych wizyt przez całą okupację otaczając ordynację i ordynata ochroną. Czy książę Alfred III z nimi kolaborował, czy był tylko "do bólu" pragmatyczny - nie mi oceniać. W każdym razie rezydencja nie ucierpiała w czasie wojny, a przed wejściem Rosjan w 1944 roku Alfred miał wywieźć z Łańcuta aż 11 wagonów najcenniejszych przedmiotów z rodzinnej kolekcji Czartoryskich i Potockich. Trudno mi sobie wyobrazić, co wyjechało, bo ja braku tych wywiezionych skarbów nie dostrzegłem, bo wciąż jest bogato, ciekawie, przebogato. Wyjdźmy może na koniec z wnętrz rezydencji - po których zresztą nie widać wspomnianych ubytków. Przejdźmy się parkowymi alejami z lip i buków nasadzonych przez Izabelę, by trafić do powozowni założonej przez Romana, trzeciego z ordynatów łańcuckich. Miejsce to jest niezwykłe. Zgromadzono w nim z górą setkę pojazdów o przeróżnym przeznaczeniu i kształtach. Karety, powozy, linki, ba - nawet karawan. A wszystko lśniące okuciami z miedzi, niklu, czy srebra; z kozłami z przodu, z kozłami z tyłu, siedzeniami rozkładanymi do snu, szybami kryształowymi lub bez szyb - przeróżne. Najczęściej w kolorze dowolnym, pod warunkiem, że będzie to kolor czarny (jak w Fordach "T"). A na ścianach trofea myśliwskie - nie drodzy Państwo, nie tylko zwierząt z okolicznych lasów, także egzotyczne, zwożone przez Potockich z ich polowań na Czarnym Lądzie. Trochę niesmacznie wygląda tu kosz na śmieci zrobiony ze słoniowej trąby, czy donice wykonane z dolnych części jego nóg - reszta bez zarzutu. Niestety, nie możemy pójść dalej, nie usiądziemy więc nad stawem, nie obejrzymy Ogrodu Różanego, czy nowo otwartej storczykarni. Nie wyruszymy do miejscowej fary, czy Zameczku Romantycznego - brak czasu. Wybierzcie się tam Państwo jednak przy najbliższej okazji - Łańcut Was zaskoczy.
 
 
... Jerzy Tomasz Nowiński
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

............................ Na ilustracji: Portret Elżbiety Lubomirskiej.

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA

.. .....................................
..


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.