KRAKÓW - POLSKA STOLICA SENTYMENTALNA (1)
 
.... Zamysł napisania czegoś sobie o Krakowie powstał w mojej głowie po jednym z dłuższych pobytów w tym ukochanym przeze mnie miejscu. Pisałem "do szuflady", dla siebie tylko. Ale z treści wynika jednak, że liczyłem może, może spodziewałem się, że przyjdzie czas, gdy podzielę się jednak swoimi spostrzeżeniami z tym - wówczas nieokreślonym, ale wyraźnie wyczuwalnym w słowach, czytelnikiem. Pozwólcie Państwo, że to właśnie do Was skieruję te słowa z nadzieją na to, że zostaną dobrze przyjęte.
..
Przysiądźmy sobie może najpierw nad Wisłą, naprzeciwko skały tynieckiej, na której - u zaranie chrześcijaństwa w Polsce - benedyktyni wznieśli swój erem, mały klasztor na zupełnym pustkowiu, a nie kilka kilometrów od ruchliwej autostrady i lotniska. Na wysokim, niemal śnieżnobiałym ostańcu wapiennym powstał jeden z najbardziej malowniczo położonych klasztorów, którego dwie wieże dumnie odbijają się w nurtach Wisły. Ciszę tego miejsca, spotęgowaną tylko szumem wody przeciskającej się przez kaskadę u podnóża wzniesienia, zakłócić może chyba jedynie odległy okrzyk bojowy Tatarów atakujących dawno temu wzniesienie, który zachował w pamięci wiatr wiejący nad konwiktem. Warto zajrzeć do wnętrz klasztornych przechowujących  skarby minionego tysiąclecia. Tu można rzeczywiście poznać, czym była "praca benedyktyńska", spojrzeć na dzieła miejscowego skryptorium, w którym przepisywano księgi uzupełniane po  mistrzowsku wykonanymi miniaturami, dekoracyjnymi inicjałami, kwiecistymi bordiurkami i ramkami. Jest tu  i księga wyjątkowa - niemal 1000.letni "sakramentarz tyniecki", ręcznie spisany na pergaminie zbiór modlitw odprawianych w miejscowym kościele w czasie, gdy wokół wciąż składano cześć dębom, górom, wodom i słońcu. Na dziedzińcu znajduje się stara, malownicza studnia wykuta w litej skale, nakryta wielokątnym daszkiem, pod którym ukrył się drewniany mechanizm pozwalający na zaczerpnięcie wody z głębokości kilkudziesięciu metrów. Obok studni świątynia - a może na odwrót, surowa na zewnątrz, z bogactwem wyposażenia w środku; bez nadzwyczajności jednak - głównie barok - ale "smaczny", wysublimowany, przyjemny dla oka.  Dzisiejsze opactwo to nie tylko coś dla ducha, również coś dla ciała. Benedyktyni nie zaprzestali wyrobu mięcha, miodów, mieszania ziół, wypieku chleba, z których to zajęć słynęli w dawnej Polsce. Można tu coś kupić, można coś zjeść w miejscowej restauracyjce. Przed wyjazdem warto zejść nieco ze szczytu wzgórza, by się zorientować, że klasztor - leżący kiedyś na odludnym odludziu - był i twierdzą z podwójnymi murami obronnymi zaopatrzonymi w bramy, basteje i bastiony, z których rozciąga się widok na Wisłę i malowniczą okolicę. A piwoszów (!) może wpuszczą do przyklasztornego browaru i dadzą skosztować miejscowego napitku, całkiem przyjemnego i prostego w użyciu.

Dzisiejszy Kraków to dziesiątki miejscowości powiązanych wspólną historią, czasem konkurujących z sobą w przeszłości, znacznie częściej uzupełniających się wzajemnie. To wioski służebne dworu książęcego, czy królewskiego, których funkcje zachowały się w ich nazwach (ot, choćby Łagiewniki, w których wykonywano drewniane beczki; Szczytniki - tarcze; Rybitwy - wieś rybaków, itd.), małe osady zakładane na obrzeżach stolicy przez polskie rycerstwo, biskupów, kościoły, klasztory. Samo centrum współczesnego Krakowa to właściwy Kraków i miasto Kazimierz. Może więc przed wejściem do głównego królewskiego ośrodka zatrzymajmy się na chwilę w tym drugim, młodszym i nieco mniejszym mieście. Jego powstanie jest zasługą Kazimierza Wielkiego, stąd i jego nazwa. Za główną przyczynę jego lokacji uznaje się chęć ochrony Krakowa od południa. Ale moim zdaniem było coś jeszcze. Kazimierz pamiętał z pewnością o buncie mieszczan, głównie Niemców, przeciwko jego ojcu, Władysławowi, Łokietkiem zwanemu i o ciężkich chwilach, które wówczas nastąpiły. Stąd też być może jego  decyzja ukrócenia nieco pychy patrycjatu krakowskiego, a przy okazji bardziej dokuczliwego uderzenia go po kieszeni. Obecny klimat tego miejsca zawdzięczamy jednak nie Kazimierzowi Wielkiemu, a  Janowi Olbrachtowi z dynastii Jagiellonów, który postanowił osadzić tu Żydów mieszkających dotychczas w różnych częściach Krakowa, tworząc u schyłku XV wieku pierwsze getto na ziemiach polskich. Miejsce wybrał nieprzypadkowe, bo okolice starej synagogi zbudowanej na początku XV wieku. To chyba najciekawszy z kazimierzowsko-krakowskich obiektów związanych z kulturą żydowską. Fantastyczny budynek gotycki, do którego wejścia trzeba nieco zejść (widać, ile ziemi kazimierskiej przybyło w ciągu minionych sześciuset lat - to  niewidoczne dziś ślady dawnej aktywności człowieka, śmieci, przebudowy domostw, nakładane na siebie nawierzchnie ulic i chodników). We wnętrzu synagogi, przyjemnie chłodnym, dzisiaj już nie słychać modlitw żydowskich, nie słychać śpiewów kantorów, ni melodyjnych zdań kadiszu; dziś jest tam muzeum. Niewiele z dawnego bogactwa pozostało do dziś po krakowskich Żydach, nieco naczyń liturgicznych, elementów strojów, tora. Jest też piękna architektura, surowa, z kilku fragmentami fresków na bielonych ścianach, ładnym sklepieniem wspartym na dwóch kolumnach (nie wiem dlaczego, ale trochę mi przypomina wielki refektarz w Malborku - też skojarzenie, nieco upiorne zważywszy na to, co "wyczyniali" względem jednych drudzy potomkowie budowniczych). Pozostał też dawny klimat tego miejsca, wciąż wyczuwalny, chociaż tak tragicznie miniony.

Wokół świątyni rozpościera się cała dzielnica zamieszkana kiedyś wyłącznie przez "Starotestamentowców". Przed synagogą znajduje się szeroki plac, a właściwie ulica - Szeroka - najszersza na Kazimierzu, taki ich "długi targ". Tu można przysiąść w jednej z kawiarenek, pod parasolem i popatrzeć na zrujnowane domy, bez właścicieli (bo nawet rodzin dawnych kamieniczników nie ma) lub kamienice już zagospodarowane przez różne stowarzyszenia, fundacje, organizacje z różnych części świata. Te wyglądają ładniej, ale jakby kłócą się z pustymi, pozostając w mniejszości, walcząc o dostrzeżenie jaskrawo pomalowanymi elewacjami. Tu także stoi mykwa, ładny, chociaż przebudowany budynek dawnej łaźni rytualnej z bardzo głęboko usadowionym basenem ablucyjnym, służącym kąpielom oczyszczającym przede wszystkim ducha. Jest tu sporo do zobaczenia, większość zachowanych synagog otwarta dla turystów, są też cmentarze żydowskie, odbudowywane, ale z wciąż niezabliźnionymi ranami. W drodze na Plac Wolnica - dawny główny rynek Kazimierza, warto zbłądzić na mały plac targowy, na którym zachował się niepozorny budynek, mała hala targowa, w której przed wojną sprzedawano na kilkudziesięciu stoiskach wyłącznie koszerne mięso. Niewielki, wieloboczny pawilon z czerwonej cegły, nakryty niskim daszkiem namiotowym, z pojedynczymi oknami w każdej z krótkich ścian, ale dostępny również wewnątrz. Dziś kupuje się w nim również mięso, ryby i owoce, ale bez tego hałasu dawnych przekupniów, bez gwaru, dyskusji żydowskich; nie znajdziesz już tu koszernego mięsa przygotowanego przez rzezaka zatwierdzonego aprobatą rabina.

Powoli wracamy do części chrześcijańskiej. Jeszcze tylko spojrzenie na ciekawą płaskorzeźbę umieszczoną na ścianie ratusza kazimierskiego, a przedstawiająca moment wprowadzenia Żydów na Kazimierz przez króla Jana  Olbrachta. Ładna, po mistrzowsku wykonana w 2 połowie XIX wieku, stanowi sporą, ale rzadko dostrzeganą atrakcję tego jakże innego dzisiaj miejsca. A że było ono zupełnie odmienne dowodnie wskazują fotografie rozmieszczone w różnych obiektach tej urokliwej dzielnicy.

Przy rynku, dziś placu Wolnica, wzorem wielu miast zakładanych na prawie magdeburskim, usytuowana jest bazylika, świątynia parafialna Kazimierza, ale równocześnie kościół klasztorny kanoników regularnych. Obiekt przepiękny od zewnątrz, otoczony murem, w którego cieniu kryły się kiedyś groby mieszczan, ze zrekonstruowanymi domami altarystów, wikarych, proboszcza, zabudowaniami konwiktu. We wnętrzu świątyni mały bałaganik - typowy dla "kupieckich" kościołów parafialnych. Każdy cech, każda zacniejsza rodzina patrycjuszowska, każdy szlachcic związany z kościołem chciał w nim pozostawić pamiątkę po sobie, wotum przebłagalne, czy "opłacić" prośbę do Boga w formie rzeźby, malunku, relikwii. Stawiano więc w nim przez wieki kolejne ołtarze, fundowano figury, czy płaskorzeźby, zawieszano następne obrazy. Ale jest w nim tez coś szczególnego, czego próżno szukać w przewodnikach. Zbiór niewielkich, raczej kiepską ręką wykonanych, ale jakże ujmujących barokowych "widoczków" z Krakowa i jego okolic, przedstawiających interesujące ówczesnych wydarzenia historyczne, jak śmierć biskupa Stanisława, budowę świątyń i inne. "Obrazki" te, umieszczone na bocznej ścianie kościoła, po dzień dzisiejszy zachowały żywy koloryt, zaskakują też prostotą relacji uzupełnionej słowem pisanym. Warto również przyjrzeć się zakomponowanej ze smakiem realizacji wydłużonego prezbiterium (typowego dla kościołów klasztornych) ze stallami - ławami dla mnichów, ołtarzowi głównemu oraz bocznym, wśród nich niewielkiemu, gotyckiemu "stołowi" ofiarnemu z herbami Krakowa i Kazimierza (to najstarszy, zachowany herb kazimierzowski, możliwy do obejrzenia ot tak, a mało kto zwraca na niego uwagę) oraz ambonie - drewnianej łodzi dryfującej na falach, jakich jeszcze kilka zobaczyć można w różnych kościołach krakowskich (warto robić ich zdjęcia, by po powrocie porównać je z sobą). 
 
 
... Jerzy Tomasz Nowiński
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

............................ Na ilustracji: Klasztor Benedyktynów w Tyńcu.

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA

.. .....................................
..


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.