LEŻAJSK NIE TYLKO PIWEM SŁYNĄCY.
 
... Do napisania dzisiejszego felietonu sprowokowała, czy wręcz nawet zmusiła mnie moja ostatnia wycieczka po południowo-wschodnich krańcach Polski. Odwiedziłem wówczas Leżajsk, małe, kilkunastotysięczne miasteczko w województwie podkarpackim. Nie ukrywam - wybrałem się tam nie przypadkowo, bo znów - podobnie, jak to miało miejsce z poprzednimi wspólnie z Państwem odbytymi wycieczkami - zdecydowały wspominki z dzieciństwa; i wcale nie chodzi o piwo, którego wówczas nie pijałem. 
..
Tym razem przypomniałem sobie okładkę starej, winylowej, czarnej płyty, przypomniałem sobie też dźwięki z niej płynące, dźwięki wyjątkowe, bo wydawane z największego z instrumentów muzycznych. Tak, tak - wspomniałem dzieła Jana Sebastiana Bacha wykonane na organach z klasztoru ojców bernardynów w Leżajsku przez muzyka, którego nazwiska dziś już nie pomnę, a i płyty też nie mam, by je odnaleźć. Historia tego miejsca jest bardzo ciekawa. Wszystko zaczęło się od objawienia, jakiego w 1590 roku miał doznać Tomasz Michałek pomagający w wytwarzaniu piwa w jednym z miejscowych domów "pełnych", a więc obdarzonych prawem warzenia tego złocistego trunku. Jak wynika z zapisu kronikarskiego Matka Boska miała rzec do niego te słowa: " ... Tom sobie miejsce obrała, abym na nim ludzi ratowała i przed Synaczkiem zastępowała. Idźże tedy do starszego, co jest dozorcą miasta tego. Powiedz mu, iż Syna mego jest ta wola, aby imieniem moim kościół mi tu zbudowano, w którym by ludzie, modląc się, mogli otrzymać przeze mnie to, czego by żądali". Nie powiodła się misja michałkowa, który władzom miejskim słowa Maryi skrzętnie przedstawił. Nie dano wiary "maluczkiemu" i do więzienia jak heretyka wtrącono. Jednak Michałek po wyjściu z lochu wolę wypełnił najlepiej, jak potrafił. Kazał więc krucyfiks wyrzeźbić, zapłacił za niego i w miejscu objawienia ustawił. Na nic zdała się próba spalenia krzyża przez miejscowego proboszcza - "Męka Pańska" żywioł zwyciężyła przydając Leżajskowi tym większej sławy. Napływ ludzi chcących się przed cudownie ocalonym krucyfiksem pomodlić i łaski doznać spowodował, że już po kilku latach stanął tu drewniany kościół pielgrzymkowy. W roku 1608 opiekę nad nimi sprawowali bernardyni sprowadzeni tu z pobliskiego Przeworska. Sława miejsca rosła na całą Polskę południowo-wschodnią, ściągając wciąż większe i większe rzesze wiernych, wymagało więc właściwej oprawy. Rozpoczęto więc budowę murowanej, monumentalnej bazyliki ufundowanej z zasobów marszałka nadwornego i starosty leżajskiego Łukasza Opalińskiego oraz jego małżonki Anny z Pileckich. Ich herby rodowe zdobią do dzisiaj basztę narożną przy bramie wjazdowej, a o fundacji informują stosowne inskrypcje. Jak głosi legenda miejsce pod budowę kościoła wskazać miała sama Matka Boska, za sprawą której zarys bazyliki wyznaczyły nagle wyrosłe kwiaty rumianku. Czy tak było w istocie, nie wiemy, nie mniej jednak kościół i zabudowania klasztorne nie są z sobą bezpośrednio związane, co różni kompleks leżajski od większości polskich konwiktów. Jego projektantem i nadzorującym budowę był mało znany architekt Antonio Pellaccini, którego pseudonim - "Italus" określa kraj pochodzenia. Budowano go długo, a wyposażano jeszcze dłużej, głównie w latach 30. i 40. XVII wieku. Prawdziwą perełkę snycerską wnętrza świątyni stanowią stalle - bogato dekorowane ławy - stojące wzdłuż długich ścian bocznych prezbiterium, wykonane w latach 1642 - 1648 w stylu manierystycznym (już nie renesansowym, a jeszcze nie barokowym) przez dwóch nadzwyczaj utalentowanych leżajskich braci zakonnych oraz nie mniej przepysznie zdobiona ambona. I znów legenda głosi, że w słupy ambony wmontowano pnie drzew, na tle których miała się ukazać Matka Boska. Część wyposażenia i malatury pokrywającej ściany i sklepienia jest młodsza - zajęła miejsce starszych po pożarze wznieconym przez wojska Rakoczego w 1657 r. oraz po przebudowie kościoła przeprowadzonej w połowie XVIII wieku. Zakonnicy żyjący dość ubogo zgromadzili sporo kosztowności i wotów. A że czasy były "wojenne", jak mawiali bohaterowie Trylogii, to i niebezpiecznie było w Leżajsku. Dlatego też klasztor osłonięto umocnieniami bastionowymi i solidnym murem, które jednak nie obroniły świątyni przez rabunkiem i zniszczeniami. Wystarczy może już tych słów o historii klasztoru. Wejdźmy wreszcie do świątyni. Jeśli nie będzie słońca na niebie, nie będzie sezonu turystycznego to wnętrze przywita nas mrokiem. Przez chwilę, póki oczy się nie przyzwyczają, będziemy widzieć niewiele. Ot, na pierwszy rzut oka dość typowe wyposażenie kościoła wypełnionego ławkami, ołtarzami, nakryte sklepieniem. Ale - gdy tylko przezwyciężymy szarości i spojrzymy w lewo - dostrzeżemy cel naszej peregrynacji. Tak, organy leżajskie. Wypełniają całą wysokość nawy głównej, są w nawach bocznych, na filarach sklepienia. Jest ich pełno. Oj, bardzo "rozszalał się" ich twórca - organmistrz Stanisław Studziński z Przeworska. Poświęcił im sporo życia, konstruując je między 1680 -1682 rokiem, a one mu nie zagrały. Popełnił błąd wadliwie budując szafy i niewłaściwie łącząc piszczałki - organy milczały, jak zaklęte. Sprowadzono więc znamienitszego mistrza - Jana Głowińskiego z Krakowa., który nie tylko poradził sobie z już istniejącym instrumentem, ale i go rozbudował. Bo jest w tych organach coś nadzwyczajnego. Ale co - poza wyjątkowym i charakterystycznym brzmieniem, skoro nie są ani największe, ani najmniejsze w Polsce? Otóż, właśnie. Jest to jedyny na świecie instrument, na jakim równocześnie może grać trzech organistów, a raczej muzyków. Bo geniusz Głowińskiego spowodował, że instrument leżajski składa się z trzech aż organów mogących grać niezależnie. Widziałem organy podwójne - jest ich trochę w Hiszpanii, czy Włoszech, są w Niemczech, ale nigdzie nie ma trzech aż. Prace nad konstrukcjami szaf, budową piszczałek metalowych, drewnianych, a nawet bambusowych trwały niemal nieprzerwanie przez lat dziesięć. Powstały organy mogące wydobyć z siebie dźwięki najszlachetniejsze, najczystsze, najtrudniej osiągalne - wprost idealne, wydawane z ponad 6000 piszczałek. Ale jeszcze dłużej trwało wykonanie prospektu organowego, czyli tego, co widać, co jest ich ozdobą. Z pewnością zaskoczeniem będzie dobór postaci., bowiem figura centralna przedstawia Herkulesa. Ta postać mityczna, bóstwo starożytnych Greków walczące z hydrą ma symbolizować Chrystusa. Podobnie też interpretowana jest scena umieszczona w bocznej części chóru głównego, a więc Samsona w starciu z lwem. Znajdziemy tu także wojowników na koniach: świętego Jerzego i Marcina oraz świętych dynastów: Władysława i Wacława. Cóż, jak wspomniałem wcześniej "czas był wojenny", takich właśnie symboli wymagający i do nich się odwołujący. Nie mogło zabraknąć i Marii Panny, patronki zakonu bernardynów, tu trzymającej szarfę z łacińskim tekstem "Zachowana od grzechu pierworodnego" oraz postaci Jezusa "Esse Homo" i klęczącej Marii Magdaleny. Można by wyszukiwać i innych symboli, którymi przepełniona jest dekoracja organów - pozwólcie Państwo, że zachęcę Was do samodzielnego ich odczytania i zachęcę do osobistego odwiedzenia Sanktuarium, bo naprawdę warto. Oczywiście najlepiej w sezonie lub w trakcie festiwalu organowego, by połączyć to, co miłe dla ucha z tym, co miłe dla oka. Dla czytelników wydania internetowego mam niespodziankę umożliwiającą już dzisiaj bliższe zapoznanie się z urokiem wnętrza bazyliki leżajskiej.
 
 
 
... Jerzy Tomasz Nowiński
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

............................ Na ilustracji: Organy w bazylice Zwiastowania NMP.

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA

.. .....................................
..


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.