O TYM, JAK POWSTAWAŁY POLSKIE MIASTA (2)
 
... Bez względu na to, czy miasto uzyskiwało prawa wzorowane na Lubece, Magdeburgu, Środzie Ślaskiej, czy Chełmnie, dla wszystkich istotne było ich uporządkowanie przestrzenne. Na obszarze przeznaczonym pod nową osadę wytyczano więc punkt centralny (Rynek, bądź główną ulicę), miejsce pod kościół i budynki użyteczności publicznej oraz siatkę ulic krzyżujących się pod kątem prostym, którym nadawano różną szerokość uzależnioną od ich znaczenia i położenia w stosunku do centrum. Leżące między nimi przestrzenie - zwane kwartałami - rozdzielano na prostokątne parcele - działki budowlane - przeznaczone pod zabudowę mieszkalną. Każda z parceli (o możliwie jednakowych rozmiarach) przeznaczona była pod jedno domostwo ustawione wąskim frontem w stronę ulicy, z podwórzem i częścią gospodarczą, na której można było stawiać oficyny, budynki warsztatowe lub magazynowe. Nie oznacza to jednak, by wszystkie domostwa były jednakowe i nie istniało już od okresu "pionierskiego" żadne zróżnicowanie społeczne. Wskazuje na nie choćby znane z dokumentów pisanych określenie "domów pełnych", pod którym kryje się ni mniej, ni więcej prawo do warzenia piwa (wówczas raczej napoju o bardzo niskiej zawartości alkoholu). Nie każdy bowiem je otrzymywał - część obywateli zmuszona była do nabywania tego trunku od zamożniejszego i wciąż bogacącego się na nim sąsiada. A było to ważne przede wszystkim dlatego, ze piwo w ówczesnym mieście było jedynym chyba napojem bezpiecznym, w przeciwieństwie do wody studziennej pełnej różnego rodzaju zanieczyszczeń spływających z ulic i podwórzy.
..
Nie wszystkie miasta lokowano na tzw. "surowym korzeniu", a więc w miejscu wolnym od wcześniejszej zabudowy. Wręcz przeciwnie - większość z nich powstawała na obszarze starszych osad wczesnośredniowiecznych i lub w ich bezpośrednim sąsiedztwie. Dlatego też w rozplanowaniu przestrzennym późnośredniowiecznych miast często odnajdujemy liczne odstępstwa od porządku geometrycznego, jak choćby krzywizny ulic, ich krzyżowania pod różnymi kątami, zaokrąglone place, itp. Cóż, tak zwane "prawo progu" mówiące o poszanowaniu wcześniej nabytej własności obowiązywało i przy zakładaniu miasta, musiano więc przyjąć, że zagospodarowany wcześniej obszar nie będzie do końca spójny z nowym ładem i wkomponować go mniej lub bardziej udanie w zgeometryzowaną przestrzeń miejską.
Zwykliśmy sobie kojarzyć miasta z ratuszem - ośrodkiem władzy samorządowej, siedzibą rady miejskiej i miejscem pracy burmistrza. Jednak w najstarszych miastach budynków tego rodzaju nie było, nie od razu bowiem miasta uzyskiwały pełnię praw samostanowienia o sobie. W okresie "pionierskim" najważniejszą osobą w nich był wójt, człowiek powoływany przez władcę i reprezentujący władcę w mieście. Zwykle wójtem zostawał zasadźca, czyli osoba odpowiedzialna za wybór miejsca pod miasto, ukształtowanie podziałów wewnętrznych i sprowadzenie przyszłych mieszkańców. W jego rękach skupiała się znaczna część władzy, on też zasiadał - wraz z ławnikami pochodzącymi z wyboru - w sądzie miejskim. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy dążyli do jak najszybszego pozbycia się go z miasta. A możliwe to było wyłącznie poprzez wykupienie tej funkcji z rąk władcy  za spore pieniądze. Dopiero wraz ze "zniknięciem" wójta z miasta mogło ono pomyśleć o w miarę pełnej samodzielności, wybrać radę i burmistrza oraz wznieść ratusz - symbol autonomii miejskiej. Warto wspomnieć, że i inne przywileje gospodarcze nie były przypisane nowo tworzonym ośrodkom od razu. I ich przyznanie musiano sowicie opłacić, musiano przekazać spore środki finansowe do kasy panującego księcia, biskupa, czy możnowładcy.  Najprostszym i najczęstszym z przywilejów było uzyskanie prawa do jarmarku, to jest wielkich targów odbywających się w mieście raz, rzadziej kilka razy do roku. Znacznie kosztowniejszym i przyznawanym raczej większym ośrodkom miejskim było prawo składu nakładające na kupca przejeżdżającego przez miasto obowiązek sprzedaży części lub całości towaru po cenach dla niego raczej niekorzystnych. Jeszcze bardziej wyjątkowym było tzw. prawo mili - w jego myśl wszystkie kramy, jatki, karczmy, targowiska w promieniu jednej mili od uprzywilejowanego miasta musiały być jego własnością; miasto takie stawało się więc monopolistą zawłaszczającym niemal wszystkie transakcje gospodarcze odbywające się w jego sąsiedztwie.

Bogacące się miasta stanowić mogły łatwy łup dla nieprzyjaciół. Cóż, w okresie "pionierskim" broniły ich raczej nietrwałe i słabe umocnienia ograniczające się do rowów suchych, bądź wypełnionych wodą, wałów drewniano-ziemnych i palisad wykonanych z pionowo bitych, przylegających do siebie słupów. Nic więc dziwnego, ze już ukształtowane i jako tako zasiedlone ośrodki miejskie starały się o maksymalne ich wzmocnienie. Zwykle po kilkudziesięciu latach od przyznania im prawa lokacyjnego, władca zgadzał się na budowę murów obronnych, trwałych i solidnych konstrukcji obiegających całe miasto, zaopatrzonych w miarę bezpieczne bramy, wieże i baszty obronne. Może się to Państwu wydać dziwne i nielogiczne, ale i za prawo do tego rodzaju obrony miasto musiało suwerenowi zapłacić, zwykle też z własnej kasy opłacało budowę umocnień. Dlatego też proces ten bywał długotrwały, ciągnący się przez kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat. Bywało, że proces ich budowy trwał znacznie dłużej i był właściwie niekończącą się próbą nadążenia za wciąż udoskonalanymi metodami oblegania miast przy użyciu coraz doskonalszej artylerii. Nie każde miasto mogło sobie pozwolić na budowę murów, nie każde też było w stanie w tym wyścigu brać udział. Wiele z nich nigdy nie pozwoliło sobie na budowę murowanych umocnień (zwłaszcza te położone w Polsce centralnej i wschodniej), inne pozostały przy murach obronnych wzniesionych w XIV lub XV wieku (mniejsze miasta śląskie, wielkopolskie, pomorskie). Nie wszystkim dane było mieszkać pod osłoną umocnień. Znaleźli tu swoje miejsce głównie kupcy i niektórzy rzemieślnicy, spośród których wyodrębnił się patrycjat, czyli najzamożniejsza i najznamienitsza część obywateli; także plebejusze szukający u nich zajęcia. Tu również znajdowały osłonę klasztory żebracze, dla których rezerwowano dość znaczne obszary położone na obrzeżach. Zwykle w miastach małych - ale na tyle zamożnych, by ich utrzymać - swoje siedziby zakładali franciszkanie, w ośrodkach większych dołączali do nich dominikanie, a tylko niektóre z miast - rzeczywiście wielkie - przyjmowały również augustianów i karmelitów. 

Z pewnością jednak miasto było zamknięte dla niektórych zawodów; nie mogli się tu osiedlać ani ci, którzy pracowali z otwartym ogniem (choćby kowale), garbarze (bo z ich warsztatów nie pachniało), folusznicy (bo hałasowali), farbiarze sukna i płótna (bo zanieczyszczali studnie barwnikami) i inni. Dla nich przeznaczone były przedmieścia - początkowo były to rzędy domostw i warsztatów rozmieszczonych wzdłuż drogi prowadzącej do bramy miejskiej, z czasem jednak zabudowania przedmieść rozrastały się bezładnie otaczając miasto wokół. Z miasta wypędzano również chorych na trąd (co oczywiste) i inne choroby zakaźne. Przygotowywano dla nich odrębne siedziby, dumnie nazywane szpitalami, w których masowo umierali bez należytej opieki i troski. Co prawda władze miejskie zmuszane były do ich utrzymania, nigdy jednak nie starczało środków nawet na w miarę godziwą strawę, o strawie duchowej nie wspominając (archiwa pełne są dokumentów mówiących o sporach między radami miejskimi i proboszczami dotyczących niewłaściwej ich posługi w "szpitalach"). Poza umocnieniami miejskimi mieszkali również chłopi pracujący na ziemi przyznawanej miastom w dokumencie lokacyjnym. Początkowo znaczna część mieszczan parała się rolnictwem, stanowiącym - zwłaszcza w ośrodkach prowincjonalnych - ważną gałąź wytwórczości. Z czasem jednak jego rola ulegała zmniejszeniu, miasta wykupowały i scalały tereny rolnicze pod swoją kuratelą, wznosiło folwarki, w których hodowano zwierzęta (głównie owce dostarczające surowca sukiennikom i bydło) i zatrudniano w nich najemnych pracowników, którzy osiedlali się wokół gospodarstw.

I to wszystko razem wzięte stanowiło o korzyściach, jakie suweren czerpał z istnienia miasta i jakie powodowały, że chciał ich mieć na swym terytorium jak najwięcej. A gdy do tego dodać, że umocnione już i ludne miasta wzmacniały obronność księstwa, że przynosiły znaczne pośrednie korzyści gospodarcze związane choćby ze wzrostem konsumpcji płodów rolnych i hodowli zwierząt, że podnosiły prestiż samego monarchy, to ich rola i znaczenie na ówczesnej mapie Polski okaże się nie do przecenienia.
 
 
... Jerzy Tomasz Nowiński
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

............................ Na ilustracji: Renesansowy ratusz w Poznaniu.

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA

.. .....................................
..


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.