KRAKÓW - POLSKA STOLICA SENTYMENTALNA (3)
 
.... Wnętrza urządzono ze smakiem, godnie, a na wszystkich niemal ścianach rozwieszono szczególne gobeliny tkane z myślą o polskim królu w odległej Antwerpii (choć nazwa wskazywałaby na ich pochodzenie z francuskiego Arras, co jednak jest mylące). Dwór nasz był największym ich odbiorcą, a służyły nie tylko ku ozdobie (choć takie głównie było ich przeznaczenie) - dawały również ciepło, tak potrzebne w niedogrzanych wnętrzach. A właśnie - skoro już o cieple mowa. Jest na Wawelu miejsce, do którego wybrać się powinno. Wystawa o Wawelu schowanym głęboko pod ziemią, wydobytym na powierzchnię przez pokolenia polskich archeologów. To właśnie tu znajdują się piękne, miniaturowe rekonstrukcje  renesansowych pieców wykonanych z przepysznie zdobionych kafli o zaskakująco dużych rozmiarach, zachowujących do dziś żywe kolory, wyobrażających koronowane głowy, zamki, gawiedź. 
..
Ich uroda wciąż zaskakuje działając na wyobraźnię, podobnie zresztą, jak i inne wykopaliska znajdujące się na wystawie. A już prawdziwą ozdobę tego miejsca stanowi odsłonięta w całości, niemal niezniszczona mała świątynia romańska, jeden z pierwszych polskich kościołów wymurowanych z ciosów granitowych, do którego wnętrza trzeba zejść niemal 6 m w głąb wawelskiej ziemi. To w niej uczestniczyli w nabożeństwach pierwsi mieszkańcy wawelskiego grodu, to w niej wznosili prośby do Boga w chwilach zagrożenia najazdem czeskiego Brzetysława pustoszącego okolicę ogniem i mieczem, tu chrzcili pierwszych wyznawców wiary chrystusowej.

W tej części wawelskiego wzgórza dopiero widać metry minionej historii, wieki całe układające się w warstwy poprzecinane przez wciąż niespożyte siły budowniczych dostawiających, przestawiających, wznoszących coś od nowa na ruinach budynków zniszczonych przez obcych lub swoich. A właściwie, dokąd nie pójść na Wawelu? Ja nie znam takiego miejsca. Nawet do arsenału zamkowego pójść można, bo trzeba, gdyż warto. A gdzież lepiej poznać, co odróżnia arkebuz od hakownicy, a tą od muszkietu, czy karabinu skałkowego. Gdzie lepiej widać, po co husarii potrzebny był pałasz, a nie zwykła szabelka. Czym różniła się broń turecka zdobyta pod Wiedniem od tej darowanej przez liczne poselstwa przybywające do Krakowa? Dlaczego rapiery są tak pięknie zdobione, a szpady już nie za bardzo? Popatrzeć na stal toledańską przekutą w oręż, trybowaną złotem, zdobioną kamieniami szlachetnymi - tylko w zbrojowni wawelskiej widać to, jak na dłoni. To miejsce nie tylko dla mężczyzn - wiecznych wojowników. Tu i panie znajdą coś, co ucieszy ich oczy bogactwem dekoracji, mnogością drogocennych ozdób, choć na przedmiotach dość od dawania radości i przyjemności odległych.

Pozostaje jeszcze jedna część wzgórza, do której udać się trzeba koniecznie, a którą pozostawiłem na deser chyba. To katedra wawelska, dumny pomnik wielkości i potęgi piastowskiego i jagiellońskiego państwa. I ją, podobnie jak zamek, budowano wieki całe, stawiały ją całe pokolenia mieszkańców Krakowa, przybyszów z różnych stron świata, ludzi, dla których miejsce to było ważne, może nawet najważniejsze na świecie. Do dziś pomnik ten stanowi główny magnes przyciągający tak wielu na wawelskie wzgórze. Olbrzymie wrażenie na nich - już na schodach wiodących do wnętrza - wywierają potężne kości wiszące w portalu, ale niewielu wie, czym są i skąd pochodzą. A ja wiem. Nie są to bynajmniej kawałki smoka wawelskiego, chociaż za takie mogłyby uchodzić, ani też dinozaura, jak je scharakteryzował nieznany ojciec swojej córeczce. To niewielka tylko część szałasów wykonanych z żeber i kręgów mamucich około 23.000 lat temu przez ludzi zamieszkujących teren dzisiejszego Krakowa, a znalezionych na paleolitycznym obozowisku przy ulicy Spadzistej. W chwili ich znalezienia nie zdawano sobie sprawy z wieku i rangi odkrycia na tyle dziwnego, by z godnością złożyć go jako wota w tej jednej z najważniejszych dla Polaków świątyni. Ulica Spadzista nie jest warta, by dziś na nią spojrzeć, nie ma bowiem na niej już żadnego śladu plejstoceńskich myśliwych, jest smutna i nieciekawa. Natomiast do katedry wejść trzeba, bo to, co skrywa, to skarb narodowy, rzecz najdelikatniej ujmując. Lubię ten półmrok rozświetlony tylko promieniami słońca przenikającymi przez okna kaplic, przez witraże, rozjaśniony płomykami świec. Lubię to majestatyczne wnętrze usiane wspaniałymi dziełami rąk ludzkich, mistrzów polskich i obcych, czasem może bardziej nieporadne od innych, ale i tak cieszące oko. Trudno zawrzeć w kilku, czy nawet kilkunastu zdaniach informacje o tak wyjątkowym wnętrzu, trudno też oprzeć się piszącemu, by nie wybrzmiała w tonie narracji choćby niewielka nutka patosu. Lubię stanąć przez chwilę przy przepięknych.

Z lekkim żalem myślę o młodziutkiej królowej Jadwidze spoglądając na wydobyte z jej grobu drewniane regalia, które zastąpiły te złote, drogocenne, przekazane przez królową na budowę uniwersytetu. Jest tu też jej symboliczny pomnik - delikatny, jak ona sama grobowiec z bialusieńkiego niemal marmuru, bardzo późne dzieło Madeyskiego z 1902 r. Sarkofag ten jest pusty, bo po wyniesieniu Jadwigi na ołtarze doczesne jej szczątki umieszczono w ołtarzu głównym.

Jest w katedrze jeszcze jedna pamiątka po królowej - wspaniały, średniowieczny krucyfiks stojący na bocznym ołtarzu ambitu, zawsze okryty czarnym tiulem; pod nim zwykła się modlić Jadwiga i z niego miał przemówić do niej ukrzyżowany Chrystus. Może za dużo mówię o tej jednej z wielu osób pochowanych w świątyni, ale to dla mnie osoba wyjątkowa, Węgierka, która tak bardzo polubiła Kraków. Wciąż ogromne wrażenie wywiera na mnie przecudne wnętrze kaplicy zygmuntowskiej ze wspaniałymi nagrobkami obu Zygmuntów - prawdziwa perła polskiego renesansu. To wyśmienita kompozycja dwóch barw - jasnego tła  alabastru i czerwonych elementów rozbudowanej narracji, wykonanych z marmuru węgierskiego - dzięki takiemu zabiegowi najistotniejsze detale przekazu pozostają na długo w pamięci. Ot, choćby król Salomon, któremu nadano rysy twarzy Zygmunta I, czy Dawid z obliczem Bonera, królewskiego zarządcy nadzorującego również budowę kaplicy (swoją drogą, świetnie wykorzystał ten moment, by uwiecznić swą osobę na wieki; przemyślany zabieg pijarowski wyprzedzający ten termin o setki lat). Sama bryła kaplicy jest również wyjątkowa, nie znajdzie się podobnych do niej w całej Europie - jedynie nigdy niezrealizowany szkic Leonarda da Vinci wydaje się do niej zbliżony; czyżby więc ten wybitny człowiek renesansu był pośrednim projektantem wawelskiej perełki?

Pod posadzką też cuda nad cudami - przepięknie sklepione krypty pamiętające czasy pierwszej katedry, surowe ściany z bloków białego wapienia i granitu, urzekające w swej prostocie kolumny i filary. W komorach miejsca spoczynku wielkich i mniejszych polskich monarchów, bohaterów narodowych, artystów, oznaczone różnorodnymi w formie sarkofagami, od najskromniejszych (księcia Józefa Poniatowskiego) po bardzo rozbudowane, jak choćby źle ocenianego króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Jeszcze tylko wejście na wieżę zygmuntowską, by dotknąć serca dzwonu Zygmunta - każdy przecież chce wkrótce tu wrócić. Przez okienka wieżowe oglądać można na panoramę miasta w różnych kierunkach, by dostrzec, że Kraków to jednak "zielone" miasto. Głos trąbki hejnalisty przypomina, że czas iść dalej, najlepiej w stronę Rynku Głównego. To miejsce jest jak kolia złożona z drogocennych kamieni, brylantów, szafirów, korali ... Wybierzmy się tam drogą najciekawszą, ulicą Kanoniczą, odtwarzaną dom po domu z niezwykłą starannością.

To chyba najładniejsza dziś ulica krakowska, która swą urodę zawdzięcza minionym wiekom, ambicji dworzan królewskich i kleru - kanoników katedralnych, od których wzięła swą nazwę. Do początków XV wieku leżała poza Krakowem, tak, tak, w małej osadzie Okołem zwanej, leżącej między miastem i zamkiem. Dopiero decyzja króla Władysława Jagiełły z 1401 r. pozwoliła na włączenie tego obszaru w granice miasta i przebudowę typowo słowiańskiego, okolnicowego układu wsi z domami ustawionymi właśnie wokół placu z kościołem. Na tej ulicy wieki nie mówią, a krzyczą do nas gotyckimi, renesansowymi i barokowymi elewacjami kamienic, pałaców biskupich i dworów wielmożów; ciekawymi detalami architektonicznymi, wnętrzami zachowanymi z pietyzmem lub przywróconymi do dawnej świetności, otwartymi dla zwiedzających na oścież i zachęcającymi do wejścia bramami i furtami w niezwykle dekoracyjnych portalach z herbami rodów lub dawnej Rzeczpospolitej. Tu i ówdzie znajdujemy tablice informujące, że "tu mieszkał i pracował ..."; od znanych z historii nazwisk biskupów, kanoników, polityków i artystów wszelkiego autoramentu dosłownie dech zapiera. Jeśli miałbym do czegoś zmusić, to chyba do odwiedzenia pałacu biskupa Erazma Ciołka, dziś siedziby oddziału Muzeum Narodowego. A po co? A chociażby, by spojrzeć na rzecz jedną - gotycką rzeźbę Madonny z Krużlowej, dzieło dla mnie wyjątkowe o urodzie niezwykłej; cóż, wszak  wyrzeźbił ją w ciepłym drewnie lipowym anonimowy artysta w okresie gotyku "pięknym" nazwanym.
 
 
... Jerzy Tomasz Nowiński
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

............................ Na ilustracji: Katedra na Wawelu

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA

.. .....................................
..


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.