ZAMEK W ŁAŃCUCIE (1)
 
... Jest takie miejsce na mapie Polski, które od dawna chciałem zobaczyć. A wszystko zaczęło się w dzieciństwie. Nie pamiętam już dlaczego w domu rodzinnym znalazł się album, w którym znalazłem "bajkowe" zdjęcia. Patrzyłem zauroczony na stare karety, powozy, na przecudne wnętrza wypełnione dziełami sztuki, na zamek z wieżyczkami niewidzianymi nigdzie indziej. Zapytałem wówczas, gdzie jest to miejsce. Powiedziano mi, że to Łańcut. Nazwa brzmiała cokolwiek obco, więc dopytywałem, czy to jest w Polsce. Okazało się, że tak, ale bardzo daleko od rodzinnej Kruszwicy. Wstyd się przyznać, bo "Jażem Francuzy, ja Niemce, ja Włochy, jażem nawiedził Sybilline lochy", ale do Łańcuta długo nie trafiałem. Jakoś nie było po drodze, zawsze daleko.
..
Na podstawie źródeł historycznych stwierdzić można, że pierwsza siedziba rycerska w tym mieście mogła istnieć już w początkach XV wieku, a być może i wcześniej. Bo gdzież mieliby przenocować w Łańcucie Władysław Jagiełło i książę Witold, omawiający plany wielkiej wojny z Zakonem Krzyżackim? Gdzie w 1439 roku Jan Granowski-Pilecki, pan na Łańcucie, przyjmowałby cesarza Zygmunta Luksemburczyka? Niestety, źródła historyczne milczą nie dając odpowiedzi na te pytania. Wiemy z pewnością, że w 1502 r. bliżej nieokreślone umocnienia obronne otaczały dwór należący do rodu Pileckich z Pilczy. Były one na tyle solidne, że nieco później mogły oprzeć się dwukrotnemu oblężeniu Tatarów i Turków. Niechlubne chwile dla zamku łączą się z osobą Stanisława Stadnickiego, herbu Szreniawa, postaci tak "malowniczej", jak negatywnej, nazywanej powszechnie "diabłem łańcuckim". Był to warchoł pierwszej wody, znany w całej Rzeczpospolitej. Z matki Zebrzydowskiej, z Zebrzydowskimi się związał i na nich wzorował, a nawet chyba ich przerósł w pieniactwie i wiarołomstwie. Długo by opisywać, co miał na sumieniu, ile procesów sądowych, zajazdów na dwory szlacheckie, morderstw, rabunków i gwałtów wszelakich, nie o tym jednak chcę dzisiaj mówić. Jednym z najpoważniejszych konfliktów, był jego zatarg z sąsiadem, Łukaszem Opalińskim, starostą leżajskim, który przerodził się w otwartą wojnę dwóch rodów. Jej skutkiem było całkowite zniszczenie warowni łańcuckiej, a w ostateczności i śmierć Stadnickiego w 1610 roku. W plądrowaniu i łupieniu zamku łańcuckiego uczestniczyli nawet poddani Stadnickiego, co w ówczesnej Polsce było zjawiskiem wyjątkowym. Trzej synowie Stanisława - przezwani nomen omen "diablątkami" - nie utrzymali własności na Łańcucie, tracąc ją w 1628 r. za długi na rzecz wielmoży najznamienitszego - Stanisława Lubomirskiego, wojewody ruskiego i krakowskiego. To jego zasługą była budowa wspaniałej siedziby możnowładczej oparta na wzorach włoskich, dzieło dwóch architektów. Rezydencją zajął się Maciej Trapola, Włoch osiadły w Polsce, pracujący dla dworu księcia Lubomirskiego i niemal wyłącznie z nim związany. Zaprojektował on obiekt monumentalny i lekki za razem, właściwy pozycji książęcej, z krużgankami obiegającymi wewnętrzny dziedziniec, flankowany czterema wieżami, wzbogacony o ładny park w stylu włoskim, ogród z sadem i jakże "modny" wówczas zwierzyniec. Natomiast fortyfikacje - w typie "pallazzo in fortezza" - są zasługą Polaka, Krzysztofa Mieroszewskiego, królewskiego sekretarza i inżyniera, zasłużonego choćby w umocnieniu Krakowa i klasztoru jasnogórskiego w Częstochowie. On to sprawił, że zaprojektowana przez niego fortalicja wzniesiona na planie pięciokąta, zaopatrzona w potężne umocnienia murowano-ziemne z pięcioma narożnymi bastionami, poprzedzona głęboką fosą, oparła się szwedzkiemu "potopowi". Oblegający ją generał Robert Douglas zapytał tylko, czy załoga zechciałaby poddać twierdzę, a po otrzymaniu odmownej odpowiedzi nie obraził się, nie uniósł honorem, tylko grzecznie od Łańcuta odstąpił, plądrując jeno bezlitośnie bezbronne miasto i kramy kupieckie. Co nie udało się Szwedom próbował zrobić ich sprzymierzeniec, Jerzy Rakoczy, książę Siedmiogrodu, który podszedł pod warownię w dwa lata później, w 1657 roku. Połamawszy swe zęby na twierdzy złość swą skupił na mieście, już nie tylko je grabiąc, ale paląc i rujnując doszczętnie. Może w tym miejscu wrócę do nazwy Łańcuta, o której wspomniałem, że już w dzieciństwie brzmiała mi obco. To nazwa niemiecka, nadana mu przez kolonistów niemieckich z dalekiego "Landshut" (nomen omen w tłumaczeniu "strażnica kraju") jeszcze za czasów króla Kazimierza Wielkiego. Przeinaczano ją później wielokrotnie, by wreszcie w wieku XVIII Landshut stał się Łańcutem.
 
 
... Jerzy Tomasz Nowiński
 

ARCHIWUM FELIETONÓW

............................ Na ilustracji: Zamek w Łańcucie.

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA

.. .....................................
..


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.