OD SUDETÓW DO ANDÓW
- Nie spodziewałem się, że
zastanę pana w księgarni Selima - zacząłem, gdy siedliśmy z Newyorkerem
w "Tom Family Restaurant" na Queen Street. - Co pana tu sprowadziło, panie
Piotrze?
- Książki. Jak zwykle książki.
Zawsze były dla mnie odskocznią, a teraz tym bardziej, jak się pan domyśla.
Cesare mi je dostarczał. Jak Leszkowi. Często białe kruki...
- Ostatnio zdobył Starą
szkapę Konopnickiej - zakpiłem lekko.
- Teraz mam lepszą rzecz.
- Wyjął z plecaka zniszczoną książkę i położył przede mną. - Na przykład
"W krainie jaguarów"...
- Myślę, że Cesare nie nawrócił
pana na "kocią wiarę"?
- Nie - odparł serio. -
A tu mam jeszcze dwie książki tegoż autora: "Na Amazonce i w Peru" oraz
"Droga korsarzy i zdobywców".
- Od Witkacego do Lepeckiego
to zaiste podróż daleka. Jest pan prawdziwym odkrywcą. Przeciera pan dziewicze
szlaki.
- To prawda. O Mieczysławie
Bohdanie Lepeckim dawno zapomniano. Pewnie i pan o nim nie słyszał...
- Nie tylko słyszałem, ale
nawet go znałem, panie Piotrze. Jestem na tyle stary, że pamiętam go z
występów w sali naszego Związku Literatów i ze zgrozą stwierdzam, że był
wówczas młodszy niż ja dzisiaj. Wstyd przyznać, ale wtedy traktowałem go
jak dinozaura z innej epoki. Siwy dziadek coś tam klepie. Nie wiedziałem
nawet, co takiego napisał, że jest w naszym Związku...
- Trudno, żeby pan wiedział
i znał w PRL-u jego pamiętnik z 1920 roku "W blaskach wojny" czy reportaż
"Z Piłsudskim na Maderze".
- No właśnie. Ktoś mi tylko
dyskretnie szepnął, że to były sanacyjny pułkownik i osobisty adiutant
Marszałka Piłsudskiego.
- Zgadza się. Tego zaś,
że załatwił nam koncesję na użytkowanie półtora miliona hektarów gruntu
we wschodnim Peru, to pan oczywiście nie wie...
- No, nie...
- A widzi pan - rzekł z
dawną wyższością. - Słynna specjalna wyprawa Lepeckiego i Zarychty w 1928
roku. Polska szukała wówczas terenów pod
przyszłą kolonizację. I
Piłsudski tam wysłał Lepeckiego. Ciekawy, zapomniany człowiek. Jak zwykle
u nas. Zamierzam pójść w jego ślady...
- Wybiera się pan do Peru?!
- Tak. Od Sudetów do Andów.
A ściślej od Miodoborów i Wyżyny Podolskiej, gdyby pogrzebać głębiej w
dziejach mojej rodziny. Taką mam nieprzepartą chęć. Kaprys hrabiego Bielskiego.
Dziwne, co?
- Owszem.
- No widzi pan. Człowiek
istota nieznana... - To też tytuł książki, panie Piotrze...
- Wiem. Kiedyś w dzieciństwie
mama czytała mi "Serce Amicisa".
- Moja mama mnie też.
- No właśnie. To pamięta
pan, że była tam wzruszająca opowieść o chłopcu szukającym swego ojca,
zatytułowana "Od Apeninów do Andów".
- Tak.
- Marzyłem wówczas, by śladami
tego chłopca wędrować szczytami Andów. To przecież pan, mistrzu, w swych
Lwach zacytował zdanie Korczaka z jego książki "Sława". "Dzieci, miejcie
dumne marzenia, zawsze w życiu coś z nich zostanie". I mnie zostało. Chcę
to dumne, dziecięce marzenie spełnić. Powędrować szczytami Andów. Why not?
Nadarzyła się okazja, by uciec od smrodu cywilizacji w wyższe sfery najstarszej,
prekolumbijskiej kultury państwa Inków, podbitego, niestety, przez Pizzara
dla Hiszpanii w latach 1531-1534. Ale ślady kultury Inków są. Chcę do nich
dotrzeć. Panowie Zdobek i Robek zrobili mi favor. Bez nich na tę wyprawę
nigdy bym się nie zdobył. Never! Jako Newyorker gniłbym w redakcji i pisał
u pana felietony. A chłopcy dali mi kopa. Tak zwany boost! Jestem im za
to wdzięczny. Nie ma bowiem tego złego, co by na dobre nie wyszło, panie
Jarosławie. To jest to! -pstryknął jak dawniej w palce.
- To najmądrzejsze przysłowie
świata, jak twierdził mój teść Wolisz, zadręczony przez własną rodzinę.
Ale ja się nie dam. łuj - nie, jak mawia nasz kochany Stach. Uciekam w
Andy! Andy to moje jedyne "andy-dotum" na to, co mnie spotkało, mistrzu.
Inaczej zwariuję, rozumie pan?! Zwariuję! Kurczowo chwycił mnie za rękę
i mocno przytrzymał.
- Sam się pan tam wybiera?!
- Nie. Z Cesare. Cesare
będzie moim cicerone. Po tym cudownym kraju. Ma olbrzymią wiedzę. Fantastyczną.
Zadziwił mnie. Źle go osądzałem. Uważałem za świra, a to człowiek ogromnej
kultury i wiedzy, wręcz profesorskiej! - wykrzyknął z zachwytem. - Do tego
ma bardzo oryginalną filozofię życia...
- Nie sądzi pan, że Cesare,
miotany od Marksa do Biblii, nieumiejący sam sobie znaleźć miejsca w życiu,
może nie być najlepszym przewodnikiem? - spytałem go ostrożnie.
- Nie. To pozory. Pozory,
panie Jarosławie. Ja też tak myślałem i dałem się nabrać. A Cesare jest
fantastiko! Błogosławię los, że go poznałem. Naprawdę. Bóg mi go zesłał
z nieba. Nigdy nie wiadomo, kto człowieka kopnie, a kto w nieszczęściu
poda rękę. Cesare mi podał. I jestem mu za to dozgonnie wdzięczny. Wolę
dziesięć razy tego Kreola od naszego ubola w todze sprawiedliwego. Nomina
sunt odiosa. Nie wymienię jego nazwiska. Zna je pan. - Domyśliłem się,
że chodzi o posła Czubaka.
- Anyway. Razem z Cesare
lecimy do Limy...
- Przecież Cesare ukrywa
się w tym bunkrze. Przy mnie prosił Leszka o modlitwę za niego nawet do
naszej Matki Boskiej Częstochowskiej, by go nie deportowali do ojczystego
kraju...
- Teraz sam wraca. Ma dość
podziemia i ukrywania się.
- Dlaczego?!
- Otworzyły się przed nim
w Peru nowe perspektywy.
- Przed panem w Polsce też...
- Mówię o Cesare - przerwał
mi ostro. - Czy pan słyszał o Miguelu Mujica Gallo?!
- Tylko o Miguelu Cervantesie
- odparłem.
- Otóż Miguel Mujica Gallo
- wykładał mi w swoim stylu - multimilioner i filantrop peruwiański, taki
Stach, tylko na większą skalę, to główny fundator słynnego Golden Museum
w Limie. Zgromadził tam kolekcję ponad piętnastu tysięcy najcenniejszych
eksponatów, unikalnych artifacts kultury prekolumbijskiej państwa Inków
- naszyjników, masek pośmiertnych, figur, mumii, biżuterii, narzędzi i
tak dalej. Jest to jedyne tego rodzaju muzeum na świecie, odwiedzane przez
setki turystów...
- No i co?! Co to ma wspólnego
z naszym Cesare?
- Bardzo dużo. Otóż niedawno
wybuchł skandal. Okazało się, że część tych bezcennych eksponatów jest
fałszywa. Podrobiona przez współczesnych artystów. Wszczęto dochodzenie,
są podejrzenia o udział w tym mafii, a kongresmen Luis Iberico twierdzi
nawet, że to czubek góry lodowej. Milagro Mujica, córka fundatora Miguela,
oświadczyła, że jej ojciec, będący już w sędziwym wieku, padł ofiarą oszustwa
antykwiariusza, który sprzedał mu kopie za oryginały. Jest to mała część
tej ogromnej kolekcji. Niemniej smród jest. I specjalna komisja musi teraz
każdy eksponat badać pod lupą, by oczyścić z podejrzeń muzeum i dobre imię
filantropa. A przejrzała zaledwie cztery tysiące. Lwia część czeka wciąż
na weryfikację. Jest to więc gigantyczny trud. I syf. Łatwo bowiem orzec
fałsz, trudniej udowodnić autentyk! Ja na przykład jestem oryginał, a zrobiono
ze mnie fałszywkę. Do tego ubecką. I nie mogę nawet zwołać komisji, by
orzekła, że jestem oryginał - zaśmiał się gorzko.
- Jest pań nazbyt wielkim
oryginałem, panie Piotrze, by były co do tego wątpliwości. Przesadnie wielkim,
powiedziałbym...
- Dobrze przynajmniej, że
pan to potwierdza...
Ale ja wciąż nie wiedziałem,
co to wszystko miało wspólnego z Cesare.
|