ORDYNAT PREKOLUMBIJSKI

Data ślubu Stacha z Maliną wyznaczona została na niedzielę siódmego paź­dziernika. Uroczystość miała się odbyć w małym kościele, a zaraz potem po­stanowiono wyprawić ucztę weselną w restauracji "Old Mill".

Jest to jedno z piękniejszych miejsc Toronto. Nie wiem, kto dokładnie wpadł na pomysł uruchomienia tego starego młyna, ale na pewno zrobił to na długo przed wywiadem z posłem Czubakiem w "Głosie Toronto". Nad bystrą rzeką Humber pracowało tu kiedyś parę młynów wodnych, które prze­budowano i zmieniono na sale restauracyjne, recepcyjne i widowiskowe. Położone są na różnych poziomach, ponieważ młyny schodziły tu kaskada­mi w dół. Rzeka Humber jest równie malownicza, jak jej sąsiadka, płynąca przez miasto szeroką doliną. Ta druga, większa od Humber, nazywa się Don - stąd główna trasa przelotowa biegnąca z południa na północ nazywa się Don Valley.

Torontoński Don jest mniej znany od rosyjskiego, rozsławionego dzięki książce Michaiła Szołochowa. Szołochow za swój Cichy Don dostał w 1965 roku Nagrodę Nobla, choć do dziś trwa spór, czy jest on jego autorem. Alek­sander Sołżenicyn i inni poważni krytycy literaccy twierdzą, że Szołochow dopuścił się podwójnego przestępstwa. Nie tylko zrabował tekst zabitemu w czasie rewolucji pisarzowi, piewcy kozaczyzny, jakim był Fiodor Dmitrie­wicz Kriukow, ale ponadto pozbawił go pośmiertnej sławy. Kriukow swój rękopis posłał do recenzji starszemu koledze, pisarzowi Jurijowi Oleszy, który wydał o nim entuzjastyczną opinię. Odcinki powieści drukowane były w Rosji jeszcze przed rewolucją. W czasie wojny domowej Kriukow woził swój tekst w drewnianym kuferku i się z nim nie rozstawał. Po jego śmierci kuferek ten wraz z tekstem powieści trafił do rąk Szołochowa. Pierwotnie miał on być tylko redaktorem i cenzorem. Pod wpływem lektury zmienił zdanie, z książki nazwisko kontrrewolucjonisty Kriukowa zniknęło, a pojawił się sam Szołochow jako autor. Przeciwko niemu świadczy fakt, że tę dojrzałą epopeję napisał, mając ledwie dwadzieścia parę lat, i żadną inną książką nie dorównał Cichemu Donowi. Pozostałą jego twórczość dzieli od niego artystyczna przepaść. Szołochow nigdy nie pokazał rękopisu swego dzieła. Złośliwi twierdzą, że z lenistwa. Nie chciało mu się żmudnie przepisywać tylu tomów. Mimo tych zarzutów, znanych na Zachodzie, szwedzcy jurorzy przyznali mu Nagrodę Nobla. Był to polityczny ukłon w stronę Kremla, obrażonego na Szwedów za poprzedniego laureata, Borysa Pasternaka. Po Nagrodzie Nobla dla słynnego Doktora Żywago członek Prezydium KC KPZR towarzysz Szelepin nazwał Pasternaka dziką świnią żrącą żołędzie spod zdrowego dębu kultury radzieckiej. Zaszczuty pisarz musiał zrzec się nagrody. Na szczęście dłużej pisarza niż dygnitarza. Dziś o Szelepinie nikt nie wie, a doktora Żywago zna każdy.

Farmer zdecydował się wyprawić wesele w "Old Mill" nie tylko ze wzglę­du na pejzaż tego skansenu. Z zewnątrz wszystkie budynki zachowały swój pierwotny kształt z wielkim kołem młyńskim zastygłym nad wodą. Widok bystrej, spienionej rzeki skaczącej po grzbietach kamieni mógł mu przypo­minać podobny nurt Wisłoka, rwącego w podgórskiej kotlinie przez jego ro­dzinne Wieloszyce pod Budziejówkiem. W wyborze tego miejsca miałem swój udział. Z kabaretowo-teatralnym wyczuciem w mig skojarzyłem, że adap­towany dla potrzeb gastronomii i przyjęć Stary Młyn idealnie współbrzmi z tytułem wywiadu w "Głosie Toronto". Ten budynek to gotowa sceneria i de­koracja. Każde słowo w jego nazwie i tytule rozmowy jest "uterenowione", jak mawiali dawni działacze ZMP. Można tu było z jednej strony wygłosić orację na cześć pana młodego zrośniętego z młyńską tradycją od dziecka, z drugiej - użyć sobie na Zdobku i Robku. Przy weselnym toaście podkreś­lić pełną solidarność z Piotrem. Uruchamiając ten stary młyn, zgodnie z radą posła Czubaka, by małe trybiki na szczeblu gminnym Wrocławia zaskoczy­ły, można było go nieźle zemleć. Monologiem, który przygotowałem, chcia­łem choć trochę pocieszyć Piotra, przede wszystkim zaś skłonić go do przyj­ścia na ślub Farmera. Wszystko jednak na nic. Wbrew przysłowiu, do wese­la jego rana się nie zagoiła i żadne argumenty do niego nie trafiały. Powta­rzał w kółko, że umarł publicznie i nie chce się nigdzie pokazywać. Nawet na ślubie Stacha. I na początku września w sekrecie przed nami wyjechał z Cesare do Peru. Zataił nawet dzień odlotu, w strachu, że zechcemy go od­prowadzać. Pełny "bzik tropikalny", zgodny z tytułem dzieła jego eksmistrza Witkacego.

Sumienie go jednak ruszyło i przysłał z Limy piękną kartkę z życzeniami. Wzruszona Malina dała mi ją do przeczytania. Piotr w niej pisał: "Malinko i Stasiu! Najdrożsi Moi. Noszę Was głęboko w sercu jak eskimoskiego tupi­laka, z którym się nie rozstaję. Wy, tak jak on, byliście moimi dobrymi du­chami na tej ziemi. Cieszę się Waszym szczęściem jak swoim. Drogi Stachu! Wybacz swemu głupiemu szczunowi. Pewnie teraz burczysz: ťŁuj! Ale mi skrewił, franca. To kawał waryjota i fiksaŤ. I jak zwykle masz rację, stary, mądry kocie. Jestem głupi szczun, ale inaczej nie mogę. Wierz mi. Muszę być wierny sobie. Kochaj mnie jak ja Ciebie i nie wyklinaj, błagam! Bo już nic na świecie mi nie zostanie! Malinko! Cud Dziewczynko! Niedojrzała i ku­sząca swą niedojrzałością Ernestynko z Gombrowicza! Bądź zawsze taka jak na tym ślubie! I trzymaj z nieba zesłaną formę na wieki wieków amen! Ko­chani! W czasie Waszego wesela w ťOld MillŤ będę wysoko w Andach walczył z wiatrakami, jak na błędnego rycerza z La Manczy przystało. Wiedz­cie jednak, że duchem jestem z Wami w tym młynie, który wybraliście z myślą o mnie. Dzięki Wam za to! God bless you! Niech Dobry Bóg Jesus Christ ma Was w swej opiece. Będę Go o to usilnie prosił, ściskając w kieszeni mego tupilaka! Żyjcie długo i szczęśliwie, Jorgusia całuję w końską grzywkę. Zawsze Wasz - Pioter hrabia zUBolony Bielski. Ordynat Prekolumbijski". I dopisek: "Ukłony dla mego Szefomistrza. Powiedzcie mu, że jego wierne ťuchoŤ już wkrótce nadeśle mu specjalną korespondencję z Peru! Niech we mnie wierzy! - Limayer".

Tyle Piotr. Styl jego mistrzów: Witkacego i Gombrowicza - wyraźny. Mniej tu Conrada. Do pełnego więc wyzwolenia spod literackich wpływów dwóch pierwszych w Andach daleko, pomyślałem.

Mój szczególny sentyment do "Old Mill" wziął się stąd, że tu, w dużej sali widowiskowej, obchodziłem jubileusz czterdzieśtolecia pracy w teatrze. Z tej okazji wspaniała aktorka krakowska Maria Nowotarska, która prowadzi tu z dużym sukcesem "Salon Muzyki i Poezji" przy Polsko-Kanadyjskim Towarzy­stwie Muzycznym w Toronto, wystawiła w 1994 roku rewię moich piosenek* Boja tak mówiłem żartem. Była to jedna z piękniejszych premier w moim życiu. Zaskakując publiczność, wystąpiłem - jak za młodych lat w STS-ie - w fina­le. W roli Tatusia zaśpiewałem kaczym tenorem arię ze swojej operetki Powrót Taty:

Rok sobie leci raz, dwa, trzy! Bukiecik dzieci raz, dwa, trzy!
I każdy mój potomek otrzymać musi domek!
Wybaczcie, że niektóre z was dziś tatuś widzi pierwszy raz! 
Lecz ja mam więcej dzieci, ach! niż Jan Sebastian Bach!

* W tej rewii wystąpili soliści operowi: Janusz Wolny, znany bas baryton mieszkający obecnie w Mont­realu, i Maria Knapik-Sztramko, znakomity sopran koloraturowy z opery w Buffalo. Dla jej koloratury skomponowałem specjalnie walca. U boku Marii Nowotarskiej wystąpiła jej córka Agata Pilitowska-Bo­rys, też zawodowa aktorka, podobnie jak Małgorzata Drąg (obecnie Margaret Maye), mezzosopran, śpie­wająca w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Oprócz tych gwiazd w wieczorze wzięli udział wychowankowie studia Marii Nowotarskiej, wśród nich Barbara Kusiba, Sławek Iwasiuk, Krzysztof Jasiński. Kierownic­two muzyczne sprawowali Maciej Jaśkiewicz i Józef Sobolewski, znakomity pianista jazzowy i akompa­niator Bohdana Łazuki. Świetny plakat z moją karykaturą stworzył Tadeusz Biernot.

Z pointą na końcu:
Aby życie płynęło jako tako - propaguję hasło wszędzie: Niech ilość przejdzie w jakość - a jakość to tam będzie! Wymyślacie tu problemy i tematy! Ja się pytam raz po raz: Kiedy wreszcie nadejdzie dzień zapłaty?! Dla Taty - twórcy mas!

Jako dziarski jubilat na czele zespołu bajecznie ładnych dziewcząt, którym ciężko dziadkować, zebrałem gęste brawa za całokształt twórczości - trudno więc, bym tego młyna nie wspominał czule.
 
 
 
. Jarosław Abramow-Newerly
 

ARCHIWUM

 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.