PIEŚŃ O ROLANDZIE

Trumna ze zmarłym Stachem wystawiona została w Funeral Home "Turner and Porter" na Roncesvalles. Jeszcze niedawno ogłoszenie reklamowe tego najstarszego i największego domu pogrzebowego w polskiej dzielnicy High Park tak nas z Piotrem cieszyło. Nie ma żywszej lektury nad nekrologi, podkpiwał. I tę reklamę na pół strony właśnie Stach nam załatwił. Znał świetnie właściciela zakładu. Teraz ów właściciel sam czuwał nad przebiegiem ceremonii. Byłem tu na paru pogrzebach i zawsze ten zakład o kilku wytwornych salach i z kaplicą robił świetne wrażenie. Personel z zawodowym smutkiem na twarzy podejmował przybyłych z bólem i współczuciem. Byli to najwyższej klasy karawaniarze specjaliści. Teraz pod okiem właściciela wyglądali, jakby żegnali własnego ojca.
Nigdy nie sądziłem, że Stach ma tylu przyjaciół. Wydawał się samotnikiem i odludkiem. Musiał jednak wielu ludziom pomóc, skoro tak masowo go żegnali.
Oprócz Polaków przyszło wielu Kanadyjczyków, starych Włochów, z którymi Farmer po wojnie pracował u patrona Cirillo. Szeptali między sobą w skupieniu i pobożnie klękali u jego trumny.
Generał Michał Gutowski złożył pęk białych róż, które rozkwitały jak w piosence, i poprawiwszy szarfę, stanął na baczność przed trumną. Sprężystym ruchem przytknął dwa palce do beretu i przez moment trwał tak na honorowej warcie. Po chwili opuścił rękę i z zadumą dołączył do pozostałych żałobników.
Przybyli pracownicy z rozległego biznesu Farmera, w tym dwaj jego adwokaci: Nathan Kolman i Mark Coldwater. Tuż obok nich stanął Wojtek Szczucki ze swą filipińską żoną Neryssą. Major przyniósł chyba największy wieniec z kalii i czerwonych róż. Na szarfie widniał napis: "Drogiemu Stanowi Stanleyowi dozgonnie wdzięczny Jarosław Wawrów". Była Marysia Nowotarska z mężem Jurkiem Pilitowskim, który w klapie miał kotwicę Polski Walczącej i Warszawski Krzyż Powstańczy. Stach po tym weselnym koncercie w "Old Mill" wsparł dotacją prowadzony przez nich Salon Muzyki i Poezji. Wraz z nimi przyszedł inżynier Bogdan Łabęcki, dusza polonijnych imprez, powszechnie lubiany za swą bezinteresowność i umiłowanie artystów. Bogdan jest moim rówieśnikiem, wojnę przeżył w Warszawie, i będąc od wielu lat w Kanadzie, zawsze służył pomocą naszym artystom. Znany jest z tego, że lubi nosić fantazyjne kapelusze i na balach pokazywać się u boku pięknych dziewcząt. Dziś też towarzyszyła mu efektowna bombshell, a w rękach smutno trzymał czarny kapelusz z szerokim rondem...
W orszaku pogrzebowym była Maryla Szymańska, znana projektantka wnętrz, która udzielała Malinie konsultacj i w sprawie doboru mebli i kolorów ścian oraz przebudowy kominka w nowej rezydencji w Richmond Hill. Marylę niedawno spotkał podobny cios. Zmarł nagle na serce jej mąż Wojtek Szymański, znakomity architekt, ulubieniec profesora Pniewskiego, budowniczego naszego Teatru Wielkiego w Warszawie. Wojtek w Kanadzie i Stanach zrobił błyskotliwą karierę. Projektował centrum telewizyjne w Toronto. Śmierć zaskoczyła go, gdy przystępował do realizacji niezwykle ciekawego projektu nowoczesnego hotelu w Krakowie. Jego nagłe odejście było dla nas wszystkim szokiem, a pogrzeb na cmentarzu Mount Pleasant jednym ze smutniejszych dni w moim życiu. Siostra Maryli Irena Harasimowicz ze swym mężem Krzysztofem Zarzeckim też przyszli. Irena jest znaną tłumaczką z rumuńskiego, autorką klasycznej antologii poezji rumuńskiej i przekładów dzieł Mircea Eliade. Krzysztof zaś, były żołnierz AK i powstaniec warszawski, przez wiele lat kierował redakcją anglosaską w Państwowym Instytucie Wydawniczym.
Stał wśród nas również Tadeusz Gonsik z kapeluszem i laską w ręku. W zamyśleniu żegnał swego rówieśnika o podobnym wojennym życiorysie, któremu u progu biznesowej kariery tyle pomógł.
Hołd zmarłemu oddali: nasz konsul generalny doktor Jacek Junosza-Kisielewski, Chris Korwin-Kuczyński i senator Stanley Haidasz. Mszę żałobną w kościele świętego Kazimierza na Roncesvalles koncelebrowali proboszcz parafii Janusz Błażejak i ksiądz Kazimierz Musiał, przyjaciel i spowiednik Farmera. Na kiedyś wyrażone życzenie zmarłego wykonano jego ukochaną pieśń Barwny ich strój.
Sporym zaskoczeniem była obecność na pogrzebie ukochanej karej klaczy Aleksy, którą stajenny trzymał za uzdę przed kościołem. Stała spowita w kir i parskając rozdętymi chrapami, bezradnie stukała kopytem w chodnik. Po nabożeństwie nasz orszak żałobny ruszył. Policja zatrzymała ruch. Takiego pogrzebu Toronto dawno nie widziało. Zazwyczaj kondukt składa się z kolumny wolno sunących aut z napisem Funeral. Ten byk jak przed laty. Zabrakło co prawda konnego karawanu z czarnymi, pomponami, za to za trumną umieszczoną jak na armatniej lawecie na samochodowej platformie szła wolno Aleksa. Obok wieńców i wiązanek kwiatów na lśniącym wieku trumny leżała stara rogatywka Stacha. Aleksy spowita w kir kroczyła jak żałobna wdowa. Dopiero za nią szła Malina z Jorgusiem, panią Wilą i my wszyscy.
Łatwo zgadnąć, że była to kopia pogrzebu Józefa Piłsudskiego z 1935 roku.
Tylko wówczas za armatnią lawetą szła legendarna kasztanka Marszałka. Widać wyższa szarża, panowie stworzenia, odcisnęli taki ślad w sercu Farmera, że nawet "w obcym świecie wśród cudzych ludzi" taki właśnie pogrzeb zapragnął mieć.
Kondukt przeszedł symbolicznie, ledwie z kościoła do małej uliczki Fern Avenue, na której z tyłu gmachu "Credit Union" znajdował się plac parkingowy. Trudno było wstrzymywać ruch aut i tramwajów na Roncesvalles. Do tego praworządna Kanada nigdy by nie dopuściła. To nie Sofia za czasów Tódora Żiwkowa. Nasz kondukt przeszedł więc tylko koło pomnika Jana Pawła II, stojącego w ściętym narożniku gmachu "Credit Union".
Na krótko zatrzymaliśmy się u trumny zmarłego, a potem pojechaliśmy na polski cmentarz.
Gdy Józio Sobolewski, zgodnie z życzeniem zmarłego, odegrał na ułańskiej trąbce sygnał "śpij kolego w ciemnym grobie, niech się Polska przyśni tobie", przypomniał mi się opis innej trąby, przedstawiony przez Andrzeja Pawłowskiego w książce Roncesvalles, poświęconej historii tej torontońskiej ulicy. Andrzej, wspominając bitwę stoczoną w 778 roku w wąwozie Roncesvalle, na granicy francusko-hiszpańskiej, przez armię Karola Wielkiego z oddziałami Basków, zacytował Miltona, który w Raju utraconym twierdził, że jeden z rycerzy Karola, Roland, miał odziedziczony po gigancie Jatmundzie magiczny róg, którego głos niósł się na odległość dwudziestu mil. Ten ogłuszający dźwięk słyszał Dante, schodząc do dziewiątego kręgu piekieł. Roland i jego róg zostali potem uwiecznieni w słynnej, powstałej trzysta lat po bitwie anonimowej Pieśni o Rolandzie. Nazwę swoją ulica Roncesvalles, ta najbardziej polska ulica w Toronto, zawdzięcza nie bitwie z czasów Karola Wielkiego, lecz Irlandczykowi, pułkownikowi Walterowi O'Hara. W 1811 walczył on w tym właśnie wąwozie w armii Beresforda przeciw Napoleonowi i jako młody porucznik starł się pod Albuerą z Polakami. Pułk ułanów nadwiślańskich pod dowództwem Konopki wsławił się tam brawurą i męstwem. Zdziwiłby się Walter O'Hara, gdyby, spacerując po Roncesvalles, usłyszał język swoich wrogów, z którymi starł się w tej bitwie. Teraz szliśmy wolno tą ulicą w pogrzebowym kondukcie. Dumałem, jak to się dziwnie plecie na tym bożym świecie. Anachroniczny i cudaczny wydawałoby się pogrzeb ostatniego ułana 7. Pułku Wielkopolskich Strzelców Konnych, który z szablą w ręku walczył pod Kutnem pod wodzą generała Abrahama, nagle zrównał go z wielkimi wodzami Rzeczypospolitej. Generał wyprostowany pod gradem kul objeżdżał na siwym koniu polskie pozycje nad Bzurą, widoczny jak na dłoni, i tąbrawurązagrzewałstyych chłopców do boju. Ta jego rycerska postawa zrobiła widać takie wrażenie na wachmistrzu Szewczyku, że mimo niechęci do oficerów, wyższej szarży i panów stworzenia, o takiej właśnie konnej jeździe na łono Abrahama zamarzył. Jako wierny przyjaciel koni, zawdzięczający im życie, chciał, by za jego trumną obok młodej żony i nas wszystkich szła jego wierna klacz Aleksa, jako druga żałobna wdowa. Tym gestem szwoleżer Stach (by użyć tytułu powieści Walerego Przyborowskiego), prosty chłop z Wieloszyc, nasz łaskawy sponsor, dołączył do długiego pocztu rycerzy Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Poczet ów zaczynał Zawisza Czarny, jechał w nim też na swej kasztance Józef Piłsudski, a "na nim siwy strzelca strój". Tak go z buławą marszałkowską w ręku uwiecznił Wojciech Kossak na swym słynnym obrazie, którego na szczęście w końcu nie kupił na naszej aukcji Zygfryd Holst. Zaś ukochana pieśń Stacha Barwny ich strój, grana na parkingu "Credit Union", stała się nagle, tak jak Pieśń o Rolandzie, " chansan de geste".
Sygnał zagrany na ułańskiej trąbce zabrzmiał jak dźwięk magicznego rogu Rolanda. Ale stał się przysłowiowym głosem wołającego na puszczy. Memento morf wzywającym nasz wygodny, zmaterializowany i internetowy świat do opamiętania się i powrotu do dawnych rycerskich cnót.
Miało to jednak taką samą szansę na powodzenie jak próba rozmowy Wojtka Szczuckiego z suką Norą w Queens Parku. Teraz Wojtek miał łzy w oczach i ocierał je ukradkiem. Stał przy swej filipińskiej żonie Neryssie, którą ten pogrzeb wyraźnie zszokował. Słuchała gry Józia z szeroko otwartymi ustami. Nasze wzruszenie i jej się udzieliło.
A widzisz, pomyślałem, patrząc na Szczuckiego. Programowo stronisz od Polish Community, zamiast do Zagłębia Pogrzebowego jedziesz na "Barbejdos", a i ciebie ruszyło. Dzieciństwa ani śmierci nie przeskoczysz, praktycznie rzecz biorąc. Nawet na najbardziej skocznym koniu, dumałem, patrząc na trumnę Stacha i marsową twarz wyprostowanego przy niej asa naszej drużyny jeździeckiej z igrzysk olimpijskich w Berlinie w 1936 roku, generała Michała Gutowskiego.
 
 
. Jarosław Abramow-Newerly
 

ARCHIWUM

 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.