CZARNY AMULET ESKIMOSÓW

- Cesare zna dyrektora Golden Muzeum - ciągnął Newyorker - oraz córkę fundatora kolekcji. Powołali specjalną komisję, złożoną z profesorów Katolickiego Uniwersytetu w Limie, i Cesare Sanchez wszedł jako ekspert do tego niezależnego opiniotwórczego ciała.
- Byłem pewien, że Cesare jest głównie niezależnym cyklistą. Jako absolwent Uniwersytetu imienia Lumumby w Moskwie, towarzysz Pieruwianiec, jak go nazywa Major, jest raczej ekspertem od leninizmu. Ofiarnym bojownikiem o wyzwolenie ludu Peru za wzorem Che Guevary, bohaterem walki w górach w partyzanckiej guerrilli "Świetlisty szlak".
- "Świetlisty szlak" to byli, po pierwsze, maoiści, szefie - poprawił mnie. - Cesare nigdy nie miał z nimi nic wspólnego. Po drugie, dawno skończył z komunizmem...
- Tacy fanatycy nigdy nie kończą. Teraz, nawrócony, jako płomienny jehowita nawraca lud na nową wiarę. Cesare to typ wiecznego misjonarza głoszącego jedyną prawdę, na którą ma monopol. Co do tego ma sztuka prekolumbijska, panie Piotrze?! Fakt, że pan, sceptyk i niezależny duch, nagle mu zawierzył, to już dla mnie coś z pogranicza magii! Po prostu riie mieści mi się w głowie.
-Nie, nie, Cesare zna się na sztuce Inków jak mało kto. I powrót do Peru stał się dla niego wielką szansą - odparł, całkiem głuchy na moją ironię, co było dawniej nie do pomyślenia.
- Może przed Cesare w Peru jest wielka szansa, ale przed panem w Polsce większa! - dodałem.
- Nie mówmy o Polsce! Błagam! - przerwał mi.
- Mówmy! Pan wybiera się z Cesare do Peru, gdy tymczasem Stach mi mówił, że odzyskał specjalnie dla pana rodzinny Budziejówek!
- Wiem - odparł głucho.
- A pan mi tu pieprzy o złotym muzeum w Limie i jaguarach w Andach. To obłęd! Są granice fantazji i miłości do literatury, panie Piotrze. Ja też ją kocham, zawodowo niejako, ale bez przesady! Nie można być kompletnym ślepcem i błędnym rycerzem. Widzi pan przyjazną rękę tego Peruwiańca, a odrzuca pan z wyższością rękę Stacha, która jest dla pana prawdziwym darem niebios! Gdzie tu sens?! Stach jest tym bardzo rozgoryczony.
- Ja rękę Stacha równie cenię, mistrzu...
- Nie sądzę. Zniknął nam pan obu z horyzontu. Stach po prostu tego nie rozumie. Ja zresztą też....
- Dziwne - odparł ze złością. - Miałem pana za bardziej bystrego, mistrzu. W końcu "mądrej głowie dość dwie słowie", a j a chyba wyraźnie panu powiedziałem, co wybieram, prawda?!
- Znów literatura. Tytułem sztuki Korzeniowskiego pan mi odpowiedział. - Majątek albo imię, tak? Odpowiedziałem tytułem, ale wyraźnie. Więc nie mówmy o majątku. Niech go Gracja z Pawłem biorą w cholerę. Ja idę w Andy. W Andy! Rozumie pan?! Mam dość waszego polonijnego smrodu! Im wyżej, tym lepiej. Uciekłem do Nowego Jorku. Niestety. Okazał się zbyt blisko kraju. Opaskudzili mnie. W Toronto też. Potrafią tylko odbierać dobre imię i chęć do życia, skunksy! To nasza specjalność. Elitę narodu lustrować. Robić z nich szubrawców i agentów. Marszałek Piłsudski kim był?! Agentem austriackiego wywiadu, prawda?! A Stanisław Brzozowski?! Konfidentem carskiej ochrony. A Piotr Bielski?! Tajnym informatorem wiadomych służb. Mam dość kochanych rodaków! Dość! Rzygam Zdobkami i Robkami parszywcami. Jak pomyślę, że miałbym ich jeszcze spotkać na swej drodze, to... - wzdrygnął się z ohydy. - Gombrowicz uciekł przed nimi do Argentyny i tam napisał najlepszą rzecz o Polakach, swe arcydzieło Transatlantyk, ja uciekam do Peru i też może napiszę coś, jak Bóg da! Bo ponoć mam talent, jak pan twierdzi...
- Ma pan - przyznałem. - Ale oprócz talentu trzeba mieć jeszcze charakter. I nieziemski upór!
- Znajdę je. Spokojnie. Jeszcze pan o mnie usłyszy, mistrzu. 
- Daj Boże.
- Tylko nie podpiszę się już Newyorker. Opluty Newyorker umarł. 
- To kto się narodził?
- Limayer. Limayer. Korespondencje z Limy będzie panu przesyłał Limayer. Pan wie, oczywiście, skąd ten pseudonim?
- Od Limy. Kolejne pana miasto.
- Nie. Limayer nie od Limy, mistrzu... 
- A od czego?!
- Od Almayera. Limayer od Almayera. Od Szaleństwa Almayera Conrada... 
- Znów literatura! - westchnąłem.
- Literatura i nie zgadł pan! Pudło!- zachichotał z triumfem. - Kochałem kiedyś absurdalny katastrofizm Witkacego, ale dziś bliższy mi jest mroczny świat Conrada. Jego pojęcie honoru i trwanie do końca przy niemodnych cnotach wyniesionych z domu. To mi tylko zostało. W tym obłędzie świata. Zalewanego przez globalne chamstwo, któremu się schlebia z racji nieludzkiej żądzy forsy. Tak jak to robi moja Gracja. Dlatego powiedziałem jej po hiszpańsku
gracia i adios pomidory! Pan chyba, mistrzu, powinien mnie zrozumieć, skoro w młodości śpiewał pan pieśń: "Nieważny dolar, nieważny funt, grunt trochę szczęścia, bo szczęście to grunt". Ja ten grunt znalazłem w peruwiańskich Andach.
- Na świetlistym szlaku? - zadrwiłem.
- Tak jest. Gdy pod stopami poczuję wielkie i wciąż do końca niezgłębione dziedzictwo królestwa Inków. Nieskażoną naszą cywilizacją dziewiczą skarbnicę wielkiej kultury.
- Rozumiem. Nowa idee fixe!
- A na naszych rodzimych smrodziarzy mam to! O! - wyjął z kieszeni figurkę eskimoskiego tupilaka. Ten wyrzeżbiony w czarnej polarnej skale amulet, duch złych domowych mocy, miał nienaturalnie wielki, wywalany do brody jęzor.
- On mnie wybroni. Don't worry, sir - pogłaskał pieszczotliwie czarny amulet. - To moja odtrutka na kochanych rodaków. Odkąd go noszę, jestem spokojny. Nic mi nie zrobią. Nic! Pielgrzym Limayer może spokojnie ruszać w Andy, panie Jarosławie. I adieu, Fruziu, jak mówił mój dziadek Leon - roześmiał się i schował talizman do kieszeni.
No tak, pomyślałem, patrząc na jego rozgorączkowaną, pełną świętego ognia twarz. Po Inkach zostaną mu jeszcze Eskimosi i Alaska. Pielgrzym Limayer jednak oszalał. Tak jak jego ukochany książkowy bohater Almayer. Wreszcie w pełni się z nim utożsamił. Może w tym stanie jedności uzyska spokój i ukojenie. Przestanie się obłędnie szarpać, dumałem, życząc mu szczęścia na tej nowej drodze. Bo w końcu szczęście - wiadomo. Lepsze niż gotowy pieniądz, jak stwierdził kiedyś Finlander.
 
 
 
. Jarosław Abramow-Newerly
 

ARCHIWUM

 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.