WIELKI PURYC
- Ja jeszcze lepsze nagrody
bierę niż moja Aleksa na torze. Nie bój się pan - ciągnął dalej Farmer.
- Tak, tak. Gewałt byłby taki jak na ślubie Natana Mulsteina w Warszawie.
Słyszałeś pan o Mulsteinie?
- Tak. To był radca naszej
ambasady w Paryżu. Wielbiciel Piłsudskiego i bliski człowiek Marszałka.
Jako młody chłopak wstąpił do Legionów.
-No. To ja, jakem był przy
wojsku, jego ślub widział: Żydki z całej Warszawy zbiegły się, by go podziwiać.
Cmokały ino: "Nasz Natek z Warszawe i taki wielki Puryc! A-ja jaj! - dziwiły
się. - Z same córkie barona de Rothschild z Paryża się żeni!". To w Wieloszycach
byłby taki sam gewałt, panie pisarz. Gdybym ja z Pietrkiem jako visitor
tam zjechał. Ja byłbym ten wielki Puryc - zaśmiał się sucho. - A tak mam
ino na pociechę innego Natka, Natka Kolmana, wino barona de Rothschild
chateau Laffitte rocznik 1873 w mej piwniczce, którego żem jeszcze nie
tknął ani nie sprzedał, no i Felusia Pociechę, naszego kruczego ogiera.
Bo z ogierów dla Pietrka tylko ta ogiernia została - urwał, widząc w głębi
naszego barmana, który właśnie wyszedł z kuchni w białym kitlu.
Ten "wielki Puryc" przypomniał
mi scenę, którą opisał Susman Segałowicz we wspomnieniach o Żydowskim Związku
Literatów i Dziennikarzy w Polsce w latach 1919-1939 Tłomackie
13*. Lokal Związku, zwany Budą, był centrum żydowskiego środowiska
dziennikarsko-literackiego w Warszawie. Bywalcy Budy byli znani w Polsce,
ale tylko jeden z nich, Szalom Asz z Kutna, wylądował w willi pod Paryżem
i zrobił światową karierę. Pysznił się nią wielce i na swoich kolegów z
Budy, tych wschodnich Żydów - Ost Jude, jak ich nazywał - patrzył z wysokości
wieży Eiffla jak na wiejskie kundle. Bolało go jednak, że oni nie widzą
jego światowych sukcesów. I pewnego dnia postanowił przed nimi zabłysnąć.
Wkroczył do Budy z pucybutem i pośrodku klubowej stołówki kazał mu czyścić
sobie buty. Pucybut pucował je do glancu, a Asz rozparty w fotelu spoglądał
z triumfem na swych kolegów. Nazajutrz przyszedł sprawdzić efekt swego
gościnnego występu. Ku jego zdumieniu, ci warszawscy koledzy przyjęli go
bez wrażenia i stwierdzili, że dalej jest chamem z Kutna, a największy
autorytet moralny, Hersz Dawid Nomberg, przed którym Asz właśnie chciał
zabłysnąć, nie podał mu ręki. Wówczas zdziwiony Asz spytał go: "Czy ja
nie jestem żydowskim pisarzem?!". "Jesteś nawet wielkim pisarzem - odparł
mu Nomberg - ale ja nie mam ochoty na ciebie patrzeć. Idź stąd!". I wtedy
sławny Asz zaczął go błagać: "Hersz Dawidzie, podaj mi rękę! Podaj mi rękę!".
Nomberg jednak był nieugięty. Wreszcie dzięki mediacji Matyldy Asz, w której
majątek Asz się wżenił, doszło między nimi do zgody i Nomberg podał mu
rękę. Tak że z wielkimi Purycami różnie bywa.
Do naszego stolika podszedł
Feluś Pociecha. Na jego widok Farmer dokończył:
- I nie zbankrutowałżem,
jak pan widzisz. Jeszcze stać mnie na "stejka" z piwem. No, jest nasza
Pociecha...
- Always. Alles gute, gentlemen?!
- krzyknął wesoło Feluś. - Witam kochanego redaktora i ciebie, Stasiu miły!
- Coś ty taki optymist?!
Ćwierkasz jak robin w parku.
Feluś spostrzegł, że przesolił
z radością, i zrobił minę karawaniarza.
- Taak - westchnął i poprawił
kruczą pożyczkę, która bardziej pasowała do nastroju chwili. - Ale przeżyliśmy!
To prawda. Co za burza! My goodness. Grzmiało jak na wojnie. Tragedia.
I co, pochowali go?
- W Polsce. Żona tamuj właśnie
pojechąła... . .
- Tak, tak. Malina. Prześliczna
lady. Cudownie jej w tej sukni było. Wydałeś galę, Stasiu! Tip top! 1 to,
że po Casa Lomie nię wzgardziłeś naszym skromnym klubem veterans, to ci
się chwali. Zaszczyt, zaszczyt...
- Nie pieprz, brachu, tylko
serwuj...
- Okay. Co mam szanownym
panom podać?
- Dla redaktora jak zwykle.
Normal dish. Wyżera ogiera!
- Ty, Stasiu, z tym ogierem,
naprawdę! - obruszył się Feluś. - Koniarz jezdem, to co się dziwisz?!
- Do naszej "ogięrni" pijesz.
Przecież wiem. -
- Nie twojej. Całkiem innej,
jeśli już chcesz wiedzieć. Redaktor świadkiem.
- To prawda - potwierdziłem.
- I co on sie tak uwziął?
Żeby przy panu redaktorze tak na nas najeżdżać...
- Drugi fiks. Kozły fika
matołek. Czyś ty panna z saskiej porcelany, Feluś?
- Nein, Herr Stanley. Never
- zapewnił Feluś.
- No więc?! Alles
gute. Co pan "zaorderujesz"? - spytał mnie Farmer.
- Ja karpia po żydowsku,
panie Stan. Jeśli wolno...
- Ja też. I drinka na start.
Co masz Feluś w korycie?
- W korycie to ja mam, Stasiu,
"szprycera ogiera" - zrobił gest Kozakiewicza - a w barze gin, koniak,
whisky, z wódek gatunkowych zaś pieprzówkę, przepalankę, jarzębiak, rakiję,
wiśniówkę, dzięgielówkę, żubrówkę, pejsachówkę do wyboru do koloru na pociechę
- wyliczył z dawną swadą.
- To zostajem przy Żydkach
i do karpia po jednej koszer proponuję. Co redaktor na to?
- Jak na lato.
-Sygit! Niech żyje polskie
wojsko! Order jest, Feluś.
- Jawohl. Alles in Ordnung,
Herr Stanley - skłonił się i szybko pobiegł do baru.
- Trza go krótko przy pysku
trzymać. Inaczej się znarowi. Jak każden. Ludzie gorsze niż konie. Jak
żeś dla nich ludzki, to cię bierą za durnia. Dobrego chłopa mają za jełopa.
Tak, tak - westchnął ciężko i zasępił się. Przez chwilę patrzył na mnie
swymi płowymi oczami, które na jego ogorzałej, wysmaganej wiatrem twarzy
wydawały się jeszcze bardziej płowe. Na krześle za nim wisiała jego płócienna
czapka z daszkiem, która zostawiła mu na czole biały, nietknięty słońcem
pasek, jak u naszych chłopów pracujących w polu.
Farmer rozgrabił swe siwe,
wciąż gęste włosy i przyjrzał mi się baczniej, jakby chciał się upewnić,
czy mi się warto zwierzać. To wahanie wyczułem wyraźnie. Tak jak wtedy,
gdy decydował się ujawnić mi swój sen o Jasnym Czesiu. Upewniłem go słodkim
spojrzeniem spowiednika, pełnym taktu i wyrozumiałości, że warto. To go
widać przekonało, bo zaczął mówić...
* Książka ta ukazała
się w cennej i pionierskiej "Bibliotece Pisarzy Żydowskich" nakładem Wydawnictwa
Dolnośiąskiego we Wrocławiu. Susman Segałowicz, znany pisarz, który był
długoletnim sekretarzem Związku, ocalał z Holocaustu i po wojnie wyjechał
do Nowego Jorku. Nie wytrzymując jednak świadomości, że Budy na Tłomackiem
13 już nie ma i że żyje sam w tym umarłym domu, w 1946 roku popełnił samobójstwo.
W "Bibliotece" wyszła również książka Szaloma Asza Prowincjałka z Castylii.
Większość książek tej serii ukazała się w znakomitym przekładzie Michała
Friedmana, z jego wstępem i komentarzami.
|