Jakoś z tymi zalotami szczęścia nie miałam. Inne to rach-ciach i już chłop jak trzeba jest, a mnie idzie jak z kamienia. Chyba to już takie szczęście, że jak człowiek bardziej czegoś pragnie, to to ucieka, że i nie dogonisz. Inne to mają szczęście. Nawet na ten przykład w tym hotelu, gdzie pracuję. Ile to się napatrzę na różności. Przeważnie przychodzią tam nie dlatego, że są w drodze i spać gdzie nie mają, ale na miłość. W domu mąż czy żona, to gdzie się mają biedaki podziać? To jak się wyrwą z tej niewoli, to zaraz do hotelu. Oj, różne ludzie tam przychodzą. Różne. I dziadki stare z takimi panienkami. I młodzi, co to chcą być sam na sam, a nie mają się gdzie podziać. I baby stare, rozlazłe jak ropuchy, tyle tylko, że tymi brylantami obwieszone jak choinki. A chłopaczków to przyprowadzają jak aniołki. Młode, ładne, nie mogę się nadziwić, że taki się nie brzydzi z taką babą, co to by mu babką mogła być. Ale cóż... dolary. Widać płacą za tę miłość, i to niemało.
     Kiedyś sprzątam na korytarzu, a tu podchodzi taki młody, ładny i mówi, żeby zmienić pościel, bo żona się słabo poczuła i lekko ją zabrudziła. Rzuciłam co tam miałam do roboty i lecę co duch z czystym obleczeniem. Weszłam do pokoju, który zajmowali, i szukam, gdzie ta żona leży. Żadnej baby nie widzę, tylko drugiego chłopa na łóżku. Ten, co mnie zawołał, okłady mu na głowę z lodu robi. Innego pokoju ani łóżka, gdzie by ta żona mogła leżeć, nie ma.
     Co za czort? - myślę. - Chyba już od tego światła sztucznego oczy mi się popsuły i widzę odwrotnie. Przetarłam oczy, ale nic. Dalej widzę chłopa. Stanęłam jak mur, oczy musiałam niezgorzej wytrzeszczać, bo len niby-mąż jak nie wrzaśnie:
   - Co stoisz? Szybciej rób, co do ciebie należy.
     Zaczęłam tę pościel zmieniać, ale widzę, że choć czytam przez okulary i małych liter nie dojrzę, to chłopa od baby jeszcze odróżnię. Ta żona to przecież chłop, i to jak tur. Wszystko co powinien mieć, to ma. W niczym do baby niepodobny.
     Nic - myślę - tylko ten niby-mąż niespełna rozumu. Wydaje się mu, że ten, co to tutaj leży to jego żona. Biedny człowiek. A może nawet gdzieś ze szpitala wariatów uciekł i roi mu się w tej głowinie, wszystko do góry nogami się przewraca. Szybko zrobiłam, co potrzeba i chodu. Bo z takim to nawet na chwilę niebezpiecznie. Wiadomo to, co mu może do łba strzelić? Jak chłopa od baby nie odróżnia, to mnie może pomylić z jakimś diabłem. Zabić gotów. Z tymi chorymi na te nerwy to trzeba bardzo ostrożnie. Lecę do boski i mówię, że może trzeba by pogotowie wezwać, bo jak wpadnie w szał, to jeszcze szkody narobi. Meble porozbija albo i przez okno się rzuci.
     Jak jej wszystko opowiedziałam, to ona mówi, że pogotowia nie trzeba. Jest to choroba, ale inna i żebym się nie bała. On nikomu nic nie zrobi, a babie to już zupełnie. I jeszcze mi powiedziała, że z tą żoną to może być prawda, że jest chłopem, bo gdzieś tam jest takie prawo, że chłop z chłopem się może żenić. A wszystko z tej choroby.
     Boże, Boże - myślę sobie. - Jakie to paskudne choroby na tym świecie. Uczepi się taka człowieka i ratunku nie ma. Męczy, w głowie miesza. I nawet w Ameryce te doktory jeszcze na nią nie wynaleźli lekarstwa.

     A wszystkie nieszczęścia - to z tego, że ten seks tutaj taki modny. Chyba z tutejszego powietrza. Mojej koleżance to mąż z Polski napisał w liście:

     Uważaj, Antośka, na siebie w Ameryce, bo tam powietrze, to takie zdradliwe, że człowiek choćby nie chciał, a do seksu go ciągnie. Chyba z tej wilgoci. Żebyś tych pokus nie miała, to najlepiej ubieraj się grubo i na dwór za dużo nie wychodź. A już broń Boże na Milwaukee, bo tam jest to epicentrum, znaczy strefa zagrożona, jak to uczeni nazywają.

     Święta prawda. Bo to cholerstwo nie dość, że modne, to jeszcze zaraźliwe. Rzuca się na człowieka w najmniej spodziewanym momencie. Weźmy na przykład Waleńciaczkę. Kobita już dobrze pod sześćdziesiątŹkę, gospodyni pierwsza we wsi, tercjarka, księdzu usługuje, w procesji w pierwszym rzędzie za proboszczem idzie, dzieci też już po bożemu odchowane. Słowem przykład uczciwości i prawości. I jej też to morowe powietrze nie ominęło, jak do Ameryki przyjechała.
     Lecę tak kiedyś przez Milwaukee, patrzę, a Waleńciaczka galopuje jak szesnastka. Trwała amerykańska na głowie, gęba na czerwono wymalowana, dekolt wywalony do pępka. Nie zauważyła mnie chyba, bo przemknęła jak wicher.
  - Waleńciaczko! Waleńciaczko! - wołam. - Co to, już swojaków nie poznajecie? Przystańcie na chwilę!
  - Oj, to ty Anielciu. Jak się masz? Zagoniony człowiek, zamyślony, że i ludzi nie widzi.
Co tam u was? - pytam. - Jak Walenty żyją, jak wnuki się chowają? Widzę, żeście jakoś odmłodnieli.
  - A co, widać? - jakby się ucieszyła.
  - No pewnie, z tyłu to nigdy bym was nie poznała, jak własna córka wyglądacie.
  - To przez len seks, Anielciu - mówi mi Waleńciaczka. - I lat człowiek nie czuje, i siły nie wiadomo skąd się biorą.
  - To co, Walenty do was tak dojeżdża? No, no, że też mu ten paszport tak często dają? - pytam, jakbym nic nie rozumiała.
  - Oj, Anielciu, aleś ty niegramotna. Tyle lat już w Ameryce jesteś, a życia nie znasz. A tego mojego dziadygi, to nawet nie wspominaj. Młode lata przez niego tylko straciłam. Nic nie użyłam, a o tej miłości to już zupełnie nic nie wiedziałam. Jak to cielę. Sama wiesz, jak to ze mną było. Ojce wydali mnie za niego, jak miałam szesnaście lat. Morgów miał dużo, to i wyszłam za tego mojego Walentego. Co miałam robić? Biedy niby z nim nie miałam, bo chłop pracowity, nie powiem. Ale wygody żadnej. Myślałam, że w tej cnocie to już do końca mi przyjdzie żyć, a tu nagle Ameryka. Ona dopiero mi oczy otworzyła! A jak poznałam Józusia, to już jakbym na innym świecie się znalazła. Jakbym się od nowa urodziła. A najbardziej to mi tym seksem odpowiada.
  - Co też mówicie? - żachnęłam się. - Że też na stare lata wam się głupot zachciewa.
  - Coś ty taka jak ksiądz się zrobiła - zniecierpliwiła się WaleńciaŹczka. - Każda udaje świętą, oczy spuszcza, a o tym samym tylko myśli. Robią jeszcze gorzej, tylko myślą, że nikt tego nie widzi, a jak nie widzi, to wydaje im się, że są jak te lilije czyste. Może nawet same w to wierzą. No mówię ci, że ten Józuś to mi podpasował. Dwadzieścia lat mi odjął.
  - A jaki ten Józuś jest? - pytam. - Chociaż z naszych stron?
  - A skąd by indziej? Pewnie, że z naszych. Chłop na schwał, młody, zdrowy, trzydzieści pięć lat na Gromniczną skończył.
  - To by waszym synem mógł być!
  - Ty mi tutaj lat nie wypominaj - zaperzyła się Waleńciaczka.
  - Kobieta jest zawsze młoda. Józuś mi mówi, że nigdy by mnie na młodą nie zamienił. Wiem, jak do chłopa podejść. Nie z dąsami i humorami, jak to te młode tylko potrafią, ale z miłością i wyrozumieŹniem. Chłop to jak małe dziecko: i pogłaskać, i pochwalić trzeba. Zawsze trzeba przed nim udawać głupią, niby że on taki mądry i nad niego mądrzejszego to już nie znajdziesz.
  - Aleście tej praktyki w Ameryce nabrali. No, no - pokiwałam głową. O ile pamiętam, to swojego Walentego tak żeście nie głaskali, u lylko darliście się na niego, że aż na pół wsi było słychać.
  - Tamto, to co innego - ucięła krótko. - A poza tym głuchy był trzeba było drzeć się, żeby zrozumiał. Ale, ale, ja tu z tobą gadu-gadu, a Józuś zaraz z roboty przyjdzie, a obiad niegotowy i będzie jeszcze piekło robił, bo on jest strasznie nerwowy. Jak coś ma nie na porę podane czy zrobione, to tak się nerwuje, że i uspokoić go trudno.
  - To wy z tym Józusiem tak już na dobre sprzęgliście się? - pytam ostrożnie.
  - A na co się mamy oglądać? On sam tutaj jak palec, ja sama, zawsze w kupie łatwiej.
  - Oj, Waleńciaczko, czy ta młodość nie za późno was naszła? Wiecie sami, jakie te chłopy. Leci, bo to i ugotujecie, i opierzecie, wygodę mu robicie. A on dolarki zbiera, a jak już zbierze tyle, ile mu potrzeba, to czmychnie do młodej żonki. Jeszcze się będzie śmiał, że głupią znalazł.
  - Oj, co mi tam - Waleńciaczka jakby zmarkotniała. - Może to i prawda, ale co z nim użyję to moje i nikt mi tego nie odbierze. A te, co tak uczciwie żyją, to niby mają poszanowanie od tych swoich ślubnych, na jakie zasługują? Bo to raz ją wyzwie od najgorszych, choć ona Bogu ducha winna? Czy to wiadomo, jak żyć, żeby było dobrze dla Boga i dla siebie?
     Poleciała jak strzała.
     Oj - myślę sobie-jak ta Ameryka ludzi zmienia. Kto by pomyślał, że i Waleńciaczka ten światopogląd zmieni? Taka była religijna, a tu nagle ten seks ją odmienił. W Polsce to kto by o takich sprawach mówił? Toż to grzech i wstyd przed ludźmi. A tutaj mówią o tym jak o bułce z masłem. Nasze polskie ludzie tak szybko tę amerykańską modę podłapały i paradują z nią na co dzień.
 
 
. Zofia Mierzyńska............
 

ARCHIWUM

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.