Tym tutaj małżeństwom tymczasowym też niełatwo się rozstać, też się do
siebie przyzwyczajają, a najgorzej to już tym kobitom. Znajdzie taka chłopa,
zdaje jej się, że los na loterii wygrała, nieraz się i zakocha, skacze
koło niego, serce i duszę by oddała, a on chce tylko wygody. Słodkie słówka
prawi, gruszki na wierzbie obiecuje, wspólną przyszłość widzi, a jak uzbiera
tyle, ile mu potrzeba tych dolarów, to do żony wraca, do dzieci. Przypomina
sobie wtedy, że ich kocha, chociaż przez tyle lat to jakoś nie pamiętał.
Taka jedna z drugą zostaje z rozpaczą, bo tyle sobie obiecywała, tak wierzyła.
Ale cóż, zawsze to babskie nasienie sercem się kieruje, a nie rozumem,
a tutaj trzeba być twardym, bo, jak to mówią, kto ma miętkie serce, to
musi mieć twardy tyłek.
Chociaż niektórzy to, nie powiem, są uczciwi, jak się mają sparować, to
od razu sobie mówią: Ty masz męża, ja mam żonę, będziemy razem dopóki
tu jesteśmy, a potem każdy wraca do swojego, żeby nie było pretensji, żalów.
Ale takich to mało, przeważnie udają tych Romeów, niby że wielką miłość
po grób spotkali, tylko że się jakoś szybko odkochują.
Moja babka zawsze mi mówiła: Chłop a pies to jedno, nigdy nie wierz, przysięga,
jak sięga, jak dostał, to przestał. Święta prawda. Ja tam sobie powiedziałam
- taka głupia to nie będę, żadnemu tam na te dyrdymały wziąć się nie dam.
Owszem, dochodzący to tak, ale żadne tam śluby, obiecanki. Już miałam dwa
razy nauczkę, na co mi to potrzebne na stare lata, lepiej o dzieciach myśleć,
o mężu. Jaki tam jest, to jest, ale zawsze swój, nie obcy. Ślubny.
Tak to żyłam sobie nieźle, pieniądze składałam, tylko im więcej ich miałam,
to mi ciągle było jakoś mało. Już i Franuś mi pisze, że dosyć, że wystarczy,
że jakoś żyć będziemy, że sobie już z dziecimi rady nie daje. Ale ja się
uparłam, chyba tej choroby amerykańskiej dostałam. Nic, tylko te dolary,
aby ich najwięcej. Założyłam jeden certyfikat na procenta, składałam na
drugi, cent do centa - aby więcej. No bo kto może wiedzieć, jak się w życiu
ułoży, a zawsze jak jest ten grosz zapaśny, to jakoś raźniej i lepiej przez
tę resztę życia przejść.
Owszem, nie powiem, do ludzi też czasem wychodziłam. Raz to mnie nawet
taka znajoma z mojej wsi wzięła na bankiet. Jej mąż był ważną figurą, prezesem
towarzystwa przyjaciół naszej wsi. A na tym bankiecie to same prezesy i
prezesowe. Nawet się zdziwiłam, skąd tych prezesów tylu się naraz nabrało,
nigdy nie myślałam, że aż tyle w Polsce tych wsi mamy. A każdy z nich to
najważniejszy. Te prezesowe też jedna przed drugą się wysadzają, im która
ważniejsza, tym ma większy kapelusz.
Ale elegancko to było. Najpierw te przemowy, potem wręczali sobie medale.
Tylko jeden jakiś wariat się znalazł i zaczął krzyczeć, że te wszystkie
organizacje to niepotrzebne! Że psu na budę się zdają, że cyrk itd....
Ale go szybko wyprowadzono za drzwi i był spokój. Też wymyślił - organizacje
mu niepotrzebne! Nic, tylko jakiś pomylony!
Potem był bankiet, stoły zastawione, tylko po wódkę to każdy musiał lecieć
do bufetu i sobie kupować. Jak już tak każdy miał trochę w czubie, to się
zaczęła dyskusja. Gadali wszyscy naraz, a każdy do każdego z pretensją.
A to że na procesji ten z mniejszej wsi szedł przy proboszczu, zamiast
ustąpić miejsca temu z większej, albo że prezesowa miała za duży dekolt,
ot, takie sobie sprawy. Ale na koniec to się wszyscy pogodzili i umówili
się na drugi bankiet. Też ważny.
Ale muszę powiedzieć, że na tym bankiecie to jakoś źle się czułam, wolałam
już zabawę, taką swojską, naszą. Człowiek i wytańczył się, i ludzi pooglądał,
i zaraz było raźniej. Jak u siebie. A że byłam znowu sama, to i od czasu
do czasu rozglądałam się wokoło, czyby sobie kogoś nie przygruchać.
I przygruchałam. Stary był co prawda, ale za to Amerykanin, ledwo że po
polsku umiał mówić, tutaj rodzony. Człowiek, widzę, stateczny, do łóżka
zaraz nie ciągnie jak inni, życie znający. Umówił się ze mną na drugi dzień,
jak wrócę z pracy. On był już na emeryturze, miał czasu dosyć.
Na drugi dzień poszłam na to spotkanie. Zaprosił mnie do restauraŹcji na
obiad; wódkę postawił i mówi, że mu się spodobałam. Był wdowcem, miał swój
domek, trochę pieniędzy w banku, tylko ta samotność mu dokuczała. Opowiedziałam
mu o sobie, że mam męża i dzieci w Polsce, że zamierzam wracać. Powiedział,
że głupio robię, bo powinnam sobie to życie jakoś w Ameryce urządzić, on
by mi nawet pomógł, mogę nawet z nim zamieszkać, miejsca ma dosyć.
Pani, może bym się zdecydowała na ten domek, ale cóż, dziadzisko stare,
ledwo nogami włóczące, może i zachorować, opiekuj się potem, niańcz, na
co mi to potrzebne. Zrezygnowałam. Tak to wiodłam ten żywot w cnocie i
wierności małżeńskiej, nie miałam innego wyjścia. Nie to, że nie miałam
powodzenia. Powodzenie to nawet miałam, znaczy podobałam się chłopom, tylko
po tych dwóch trudno mi było sobie dobrać coś dla siebie, stałam się przebierna.
Zresztą te polskie kobity i dziewczyny to w ogóle powodzenie mają. A już
szczególnie u tych, co to w tego Allacha wierzą i żon mają po dziesięć.
Arabami ich zwą. Wszędzie ich pełno, do polskich klubów przychodzą, nawet
grzeczne to, mało pijące. Tylko na baby strasznie zacięte, jak zobaczy,
że która sama, bez chłopa przyszła, to ino oczy się mu świecą jak u wilka,
zaraz by brał, obojętnie czy młoda, czy stara. A najlepiej to lubią, jak
która pijana, znaczy się bezwolna, to wtedy już jej taki nie popuści, choćby
w kącie, a weźmie to, co mu się chce.
Ja nawet też kiedyś poznałam takiego, młody, ładny, z Polką siedział, w
oczy jej patrzał, wódki dolewał, tylko ja mu się też chyba podobałam, bo
powiedział, żebym zaczekała aż on tamtą zaprowadzi do domu, to wtedy przyjdzie
po mnie i mnie też odprowadzi. To i czekałam. Po jakiejś godzinie przyszedł
i mnie też odprowadził. Chłopak jak szatan, a kochliwy, że drugiego takiego
trudno znaleźć. Tylko jedną miał wadę, kochał naraz kilka, wszystkie moje
koleżanki po kolei odprowadzał. Miał taką manię, lubił odprowadzać. Nieraz
z jednej zabawy to i pięć odprowadził, ale co się dziwić, pochodził z takiego
narodu, w którym mają i po dziesięć żon, to i gdzie to tam takiemu jedna
wystarczyła. Ale żadna z nich, co je odprowadzał, nie żałowała, nawet zazdrosna
nie była, bo co użyła, to użyła tej miłości. Rzadko by się taki drugi trafił,
co by tak szczodrze obdzielał.
Ile nieszczęść na każdym kroku.
Kiedyś umarł Polak, który siedział tu już parę lat. Nie było go nawet za
co pochować, ani centa nie miał. Składkę ludzie robili, żeby jak przystało
w ziemi go pogrzebać. I spoczął na wieki tutaj, z daleka od swoich, w obcej
ziemi. Nawet nie będzie miał kto świeczki na grobie zapalić.
|