- Panie mówię - wolnego! Coś pan taki szybki? Ja już swoje lata mam. Jak szesnastka zachowywać się nie będę, ludzie patrzą. Uszanuj mnie pan.
   - Pani Anielciu - on do mnie - coś się pani tych swoich lat tak uczepiła ? Popatrz pani na salę, jeszcze starsze od pani, a jak używają. Na swój wiek nie patrzą i się nie wstydzą.
   - Ja jestem inna - twardo odpowiadam. - Życie mnie nauczyło, że co za dużo, to niezdrowo. Jak pan chcesz się ze mną umówić, to proszę, ale tylko z kulturą. Na kawę czy do kina, a nie zaraz do łóżka. Pan też żeś już w latach. Po co widowisko z siebie robić?
  - O kej! zgodził się łatwo. - No to umawiamy się na jutro. Przed kościołem, po mszy.
     Na drugi dzień, już w kościele, postanowiłam, że się z nim nie spotkam. Kazanie mnie nawróciło, które ksiądz wygłosił. Postanowiłam sobie dalej żyć bez grzechu. A ksiądz gromił. Oj, gromił! Prawie wskazywał palcem te, co to stale w grzechu żyją. Podawał przykłady. Niektóre to aż oczy chusteczkami wycierały i tak jako i ja poprawę sobie obiecywały. Żal za grzechy czyniły.
   - W grzechu żyjecie! - grzmiał ksiądz. - Jak przychodzi się wam zbierać do domów, do Polski, do kraju, to do spowiedzi idziecie i wydaje się wam, że to już wszystko odpuszczone, że wracacie czyste jako te lilije. A to tak nie jest. Trzeba cały czas żyć w uczciwości przed sobą i Bogiem.
     Pięknie mówił. O matkach, które o własnych dzieciach zapominają. O małżeństwach rozbitych. O kobietach, które mężów żonom i ojców dzieciom zabierają. Aż się serce ściskało. Przecież to prawda. Ile jest takich chłopów i kobiet, którzy nie patrzą na nic, aby tylko sobie wygodę zrobić. A ilu jest takich, co choć to mają żonę i dzieci przy sobie, to jeszcze jak te wściekłe psy na inne lecą. Albo baby. Szczególnie te, co mają dobrych chłopów. Nie usiedzi taka, jak Bóg przykazuje. Doniem i mężem się nie zajmuje. Tylko goni za przygodą i co chwila za innym. Kary boskiej tylko na taką brakuje. Nie wie ona co to praca, co to walka o ten kawałek chleba. Własny tyłek za przeproszeniem jej tylko w głowie. On nią rządzi. On jest królem.
     Tak więc z postanowieniem, że ja muszę żyć inaczej, wychodziłam z kościoła.
     Ale gdzie tam. Ten mnie już gdzieś dojrzał i zaraz za rękę chwycił mówiąc, że nie puści.
   - Zabieram cię na obiad do takiej restauracji, w której jeszcze nie byłaś. Tam gdzie chińskie jedzenie dają.
     Pojechaliśmy.
     Nawet ładnie było, ale jak zobaczyłam to jedzenie, to aż mdłości dostałam. No bo gdzieżby takie paskudztwa jeść. Jakieś robaki, trawy. Może tym Chińczykom czy innym płaskodziobym smakuje, ale nam? Jak człowiek zje schabowego, pierogów czy bigosu, to chociaż poczuje. A po tym? Szkoda mówić. Tak, że zmieniliśmy restaurację na polską.
   - Chciałem pani zrobić przyjemność - mówi on. - Przepraszam, że się pani w tej restauracji nie podobało, nie wiedziałem.
   - Nic nie szkodzi - ja mu na to. - Wszystko trzeba zobaczyć. Ja tam życia ciekawa, lubię popatrzeć, jak inni żyją. Są tacy, co widzą aby dolary i nic im więcej nie potrzeba. Jak ich przywieźli z lotniska, tak odwiozą. Oni niczego innego oprócz drogi z roboty i do roboty nie znają. No i jeszcze drogę do banku to znają dobrze. Ja tam choć prosta wiejska kobieta, to lubię życie podglądnąć, zobaczyć coś ciekawego. Tyle tylko ma człowiek z tego życia, a dolarów przecież do grobu się nie zabierze.
   - Oj, to zupełnie tak samo jak ja! - wykrzyknął pan Antek. (Antek mu było). - Ja tam też uważam, że po to człowiek żyje, żeby świata użył, inaczej takie życie to bez sensu.
   - Tak, ma pan rację - ja do niego. - Ale tylko używać też nie można. Trzeba najpierw pracować, żeby na to używanie starczyło.
   - No pewnie - mówi pan Antek. - Widać, że z pani mądra kobieta. Nie tak jak inne, co tylko używanie i dolary im w głowie i co patrzą, żeby tylko chłopa wykorzystać do ostatniego dolara. Wydoić jak tę owcę. Moja mamusia powiedziała, że żadnej Polki już na oczy widzieć nie chce. Wystarczy, że już dwie ich było w domu i trudno było się ich pozbyć. Zaraz po ślubie wymagania miały. Wszystko im nie pasowało. Mamusi się słuchać nie chciały, swoją modę by wprowadzały. Ale dzięki Bogu to wszystko już minęło i myślę, że pani się mamusi spodoba, choć pani jesteś Polka.
   - To pan był już żonaty? - ostrożnie pytam.
   - No pewnie. Dwa razy. Tylko dzieci nie mam. Pierwszy raz przywiozłem sobie żonę z Polski. Pojechałem do rodziny na wakacje. Spodobała mi się, ładna, skromna, z biednej rodziny. Myślałem, że będzie dobrą żoną, doceni, że dobrobyt spotkała. Nawet na początku było dobrze, do roboty zaraz poszła, wymagań nie miała. Później, jak już się trochę oswoiła, to zaczęła pokazywać, co potrafi. Chciała całą rodzinę wspierać, paczki im posyłać, bo mówiła, że tam u nich bieda aż piszczy. Dzieciaków cała chałupa, a pola tyle co kot napłakał, więc ona musi im pomóc. Kiedyś, kiedy wypłaty nie chciała oddać, tylko na tę pomoc przeznaczyć, moja mamusia wzięła mnie na bok i powiedziała:
   - Antoś, ona niedługo nam całą chałupę do tej Polski wyniesie. Nic, tylko jak najwcześniej, póki jeszcze czas, trzeba nam się jej pozbyć. Bo tylko patrzeć, jak będzie się upominać o połowę majątku. A to prawo anierykańskie to takie, że mogą jej to przyznać, albo nawet o jakieś alinienta będzie się upominać. Więc póki co, musimy temu zaradzić. Najlepiej jak wróci do domu, to żeby drzwi były zamknięte. Niech sobie szuka frajerów gdzie indziej.
   - Jak wróciła w nocy ze sprzątania, to już zamki były pozmieniane, a mamusia przez okno powiedziała, żeby się wynosiła gdzie indziej, bo tutaj już miejsca nie ma i że jest wolna. Trochę mi jej nawet żal było, bo się do niej przyzwyczaiłem, a i bez kobiety było mi jakoś nijako.
Mamusia powiedziała, że dopiero ona szybko mi znajdzie taką, z którą będę szczęśliwy. I znalazła. Anierykankę, tyle tylko że z rodziców Polaków. Nawet była do rzeczy, ale do roboty iść nie chciała, bo mówiła, że nie po to za mąż wychodziła, żeby harować. Cały dzień tylko do koleżanek telefonowała i przy lustrze stała. A taka wrzaskliwa była, że nawet mamusi niegrzecznie odpowiadała. Obmyślaliśmy, jak i tej się pozbyć, ale wkrótce wyprowadziła się sama. I to jak nas w domu nie było. Jeszcze połowę mebli zabrała. Wszystkie pierścionki, które mamusia dostała w prezencie od tych, co to z Polski przyjeżdżają. Mamusia, jak zobaczyła, że dom prawie pusty i złota nie ma, to aż jej z tych nerwów mowę na dwa dni odjęło. Tylko pięściami w ścianę łomotała i oczami przewracała. Jak już mowę odzyskała, to tak zaczęła krzyczeć: „Policja! Policja! Pod sąd łachudrę!” Myślałem już, że rozum jej się pomieszał. Trudno ją było uspokoić, ale powoli przyszła do siebie. Wytłumaczyłem, że nie ma co robić alarmu, bo jeszcze sąsiedzi dowiedzą się, co się w domu dzieje. Będą sobie języki na naszym nieszczęściu ostrzyć. A z tymi sądami to też nic nie wiadomo. Jak sobie człowiek sam sprawiedliwości nie wymierzy, to i trudno jej szukać. Mamusia też nie wieczna i może kiedy zaniemoże. Póki człowiek żyje, to trzeba mieć nadzieję, że będzie jeszcze dobrze.
     Ot - myślę sobie - znalazłabym szczęście, i to z mamusią, która chyba niezła cholera, kiedy dwie synowe musiały uciekać. Synek już w latach, a ona jeszcze nim rządzi. On to się pewnie jej pyta, czy może ze swoją ślubną do łóżka się położyć. I jak mamusia każe, to pójdzie, a jak nie pozwoli, to stuli uszy po sobie i śpi po osobnemu. Uciekać od takich z daleka i nawet się nie oglądać za siebie.
     Antek markotny siedział, zamyślił się nad swoim losem i mamusi charakterem. Podziękowałam pięknie za obiad i wyszłam. Nawet mnie bardzo nie zatrzymywał, bo zmiarkował, że przed mamusią egzaminu na pewno nie zdam.
 
 
. Zofia Mierzyńska............
 

ARCHIWUM

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.