Większością głosów postanowiliśmy założyć Towarzystwo PrzyjaŹciół Naszego Proboszcza. Wspólnie wysłaliśmy petycję z zawiadomieŹniem, jaki go to zaszczyt spotkał i zobowiązaliśmy go, aby raz na tydzień mszę świętą w naszej intencji odprawiał. My, jak na porządnych byłych parafian przystało, co pilniejsze potrzeby kościoła zaspokoimy.
     Mnie wybrano wiceprezesem. Głównym prezesem został stary Froncek, jako że był najstarszy i miał cztery domy i dwie tawerny na Milwaukach.
   - Krajany kochane! - zagaił Froncek. Zebraliśmy się tutaj, aby razem, wspólnie się naradzić, jak z komunizmem, który jak zaraza zżera nasz stary kraj, walczyć... Na pewno wielu z was dotychczas polityką się nie zajmowało, a tylko swojej baby i dolarów pilnowało. Teraz będzie inaczej, już ja osobiście wszystkiego dopatrzę. Żyjemy w kraju, gdzie wszystko wolno, to i nam wolno walczyć z tą czerwoną zarazą. Nikt nas tutaj za tę działalność do aresztu nie zamknie. Proponuję powołać grupę, która szpiegów nasłanych będzie wykrywać. A najechało się tych
szpicli! Do groma! Każdy z nich udaje, że niby po dolary przyjechał, a faktycznie to przysłali go, żeby ludzi podglądał i to, co usłyszy, donosił komunistom.
     Takiego łatwo rozszyfrować, bo zazwyczaj ślepia mu niespokojnie latają i w knajpach przesiaduje, na Amerykę wygadując niestworzone rzeczy. Jak kto z was takiego zobaczy, a wyda się podejrzany, to trzeba się do niego dosiąść, delikatnie wybadać i dowiedzieć, gdzie mieszka. Resztę ja sam załatwię. Tu trzeba mądrze... - dumnie potoczył oczami po wszystkich.
     Kowalicha i Marcinkowska jutro będą miały dyżur przy Konsulacie! - zarządził. - Dla niepoznaki za turystki przebrane. Fotografować będziecie tych, co to na śniadanka do Konsulatu chodzą...
  - Ale ja trochę niedowidzę i aparatu, jakem siedemdziesiąt roków przeżyła, w ręku nie miała! - pisnęła wystraszona Kowalicha. - Nie można by tak kogo innego...
  - Przeszkoli się was! - uciął krótko Froncek. - Posłuch ma być jak w wojsku i żadnych dyskusji! Zrozumiano?
   - Niby tak... Zrozumiano... - wyjąkała Kowalicha. - Jak w wojsku...
   - Panie prezesie! - głos zabrała Marcinkowska, młodsza od Kowalichy i bardziej upolityczniona, bo kiedyś przed przyjazdem do Ameryki do Koła Gospodyń należała. - Panie prezesie, czy wszystkich mamy fotografować? Bez wyjątku? A jak się jakiś znajomek trafi...
   - Wszystkich! - zarządził prezes. - Później, jak fotografie będą gotowe, to się naradzimy, i w razie konieczności niektóre się przebierze. Zrozumiano?
   - Tak jest!
     Po Marcinkowskiej od razu można było poznać, że w młodości oprócz Koła Gospodyń i do harcerstwa należała wszystko jasne!
   - Przechodzimy do punktu drugiego Froncek zastukał kieliszŹkiem, żeby się wszyscy uciszyli. 
   - Proponuję, abyśmy szewca Misiaka zbojkotowali. Co roku do Polski, niby na wakacje, jucha wyjeżdża. A skąd na to pieniądze bierze? Skąd? Jak myślicie? Wiadomo! A ostaŹtnim razem - ciągnął dalej Froncek - jak wrócił z tych wakacji, to orła bez korony sobie przywiózł i nad łóżkiem, zamiast świętego obrazu, powiesił. I co wy na to? Innego wyjścia nie ma, trzeba butów do niego nie nosić, to wtedy interes zwinie i stąd się wyniesie. A komunizm zaraz
jednego osłabnie...
   - Ale za to jak Misiaczka zacznie głowę wysoko nosić, kiedy jej chłopa, który do tej pory za mazgaja i niedojdę był uważany, polityczŹnym okrzyczą... - westchnęła zazdrośnie Maryśka Pikułowa.
   - Ty tam nie zazdrość! - przerwał jej Froncek. - Twój stary też może być zbojkotowany. A nie sprzedajecie to w swoim sklepie lizaków z napisem "Made in Poland"? Nie?
   - Co też opowiadacie? - wystraszyła się Mańka. - Lizaki już od dziesięciu lat leżą. Nikt nie chce kupować. Jeszcze za Gierka były sprowadzane...
   - Już ty się tam nie tłumacz! - rozeźlił się Froncek. - A Gierek to kto był? Nie komunista, co? Kto do imentu Polskę sprzedał? Nie wiesz to? Wszyscy oni jednacy, każdy tylko patrzy, żeby jak najwięcej na drzeć dła siebie, oskubać Polskę jak koguta, wydrzeć, co tam jest jeszcze do wydarcia! Ot, bolszewicki system, psia ich mać...
     Jak sprawy polityczne zostały załatwione i zadania porozdzielane, przystąpiliśmy do punktu trzeciego. Postanowiliśmy, że zrobimy banŹkiet. Głosów przeciwnych nie było, wszyscy byli "za". Bankiet miał się odbyć za miesiąc. Podczas bankietu zostaną wręczone medale za zasługi. Największy miał dostać Froncek za działalność patriotyczną. Drugi co do wielkości przypadł rzeźnikowi Sokalskiemu, bo zobowiązał się kiszkę do bufetu dostarczyć. Trzeci miałam dostać ja. Trochę się zamieszania porobiło, bo każdy, bez wyjątku, chciał od razu medal dostać, a przecież tak nie można!
   - Na każdego kolej przyjdzie i nikt bez medalu nie zostanie! - zapewnił uroczyście prezes.
     Cały dochód z balu postanowiliśmy przeznaczyć na budowę wiatŹraka, który na razie, z braku innego miejsca, miał stanąć u Froncka między garażem a domem. Wiatrak miał nosić imię naszej parafii i przypominać Amerykanom, że wieś Lipki Małe istnieje i nikt jej z mapy nie zetrze.
   - Później, jak już własnego domu się dochrapiemy, to wiatrak się przeniesie - tłumaczył Froncek - i na centralnym miejscu postawi. Może nawet skrzydła przedłuży... Ale na razie o takim jak Sears marzyć nie możemy - zastrzegł. - Jeszcze za wcześnie.

     Po miesiącu odbył się nasz pierwszy bankiet. Ludzi się nazbierało sporo, bo każdy członek miał obowiązek jak najwięcej swoich znajoŹmych przyciągnąć. Pięknie! Sala pełna, bigos z kiełbasą - jak trzeba - przygotowany, bufet obficie zaopatrzony, orkiestra w złote kamizelki przebrana. Słowem: elegancko!
     Na wstępie głos zabrał przysłany delegat. Pochwalił za piękną inicjatywę i dał do zrozumienia, że jeśli na wiatrak funduszy zabraknie, to dołożą, ile będzie trzeba...
     Następnie odbyło się wręczanie medali. Szumu się trochę przy tym narobiło, bo Sokalski przywiózł kaszankę nie pierwszej świeżości i Komisja w ostatniej chwili chciała mu medal cofnąć. Po dłuższych debatach sprawę żeśmy załagodzili, a udekorowany Sokalski pod przysięgą obiecał, że na następny bankiet, oprócz kaszanki, dorzuci salceson-bolszewik.
     Na zakończenie - jak już medale zostały rozdane - była część artystyczna. Marcinkowska z Pawlaczką odtańczyły kankana. Składnie im to nawet z początku szło, tylko na nieszczęście przy piruecie Pawlaczka się potknęła i rękę złamała. Trzeba było pogotowie wzywać. Oprócz tego żadne inne nieszczęścia się nie wydarzyły i bankiet szczęśliwie się zakończył.
 
 
. Zofia Mierzyńska............
 

ARCHIWUM

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.