Ale co się będę czyimiś zachciankami przejmować, kiedy mam własne kłopoty. Ot, mieszkanie musiałam zmienić, bo juz z tymi babami nie do wytrzymania. A już najgorzej w soboty i niedziele, kiedy maja wolne. Kłótnie na każdym kroku. Za łby się biorą, do oczu skaczą. Jedna drugiej co może, to podkrada. A najgorzej to miałyśmy z taką pielęgniarką z Polski. Przyjechała do Ameryki biedna jak mysz kościel­na zastraszona, nijakiej rodziny tutaj nie miała. Zlitowałyśmy się nad bidulą i czym prędzej robotę w domu starców jej znalazłyśmy. Cieszyła się, że dolary zarabia, paczki mężowi i dzieciom słała. Trwało to tak ze dwu miesiące, aż na swoje nieszczęście chłopa poznała. Tak ją drań opętał, że rozum zaczęła tracić. Świata poza nim nie widziała. Każdy grosz zarobiony po tawernach z nim przepuszczała. Nauczyła się razem z nim wódkę pić i zaczęli razem hulać. Niedługo trwało i z roboty ją wyrzucili, bo pijana przychodziła. O rodzinie też już na amen zapom­inała. Wódka i kochanek były na pierwszym miejscu. Od rana dyżur przy bufecie trzymali i na chętnego, który by im kieliszek postawił, i czatowali. Brudna i obdarta chodziła. Nic a nic o siebie nie dbała. Ileśmy się natłumaczyły, naprosiły. Nic nie pomagało. Co gorsza, zaczęła podkradać nam to i owo. Jak któraś z nas ją z oczu spuściła, to zaraz coś zwinęła, na wymianę za kieliszek wódki z domu wyniosła. Miałam już lego dość. Dlaczego - myślę - za swoje pieniądze będę się użerać i nerwy tracić?
     Trudno znaleźć dobre mieszkanie na Jackowie. Ostatni grosz chcą z człowieka zedrzeć. Byle komórkę za mieszkanie wynajmują, piwnice, strychy i dolary zdzierają. Mało kiedy łóżko czy inny sprzęt dadzą, wszystko trzeba samemu wykombinować. Dobrze jak kto ma samochód, to pojeździ po amerykańskich dzielnicach i to, co powyrzucają Amerykany na śmieci, może pozbierać i mieszkanie urządzić. Ale jak się nie ma samochodu, to trzeba wszystko kupować, albo mieszkać tak jak na wygnaniu. Przeważnie wszyscy byle jak mieszkają, bo grosza szkoda wydać. Na jednym łóżku śpią, starym łachem się przykrywają i tak żyją. Aby tylko jak najwięcej dolarów zaoszczędzić.
     Zaczęłam czytać gazety, żeby znaleźć mieszkanie. Niby ogłoszeń dużo, ale znaleźć coś uczciwego trudno. Taki jeden z ogłoszenia to proponował mi za mieszkanie niewielką cenę. Ale cóż, postawił mi warunek, abym razem z nim na jednym łóżku spała. Zgłupiał chyba. Ja lam do wygody już przyzwyczajona. Za parę dolarów mniej miałabym słuchać czyjegoś chrapania?
     W końcu znalazłam pokój u jednego starszego pana. Cicho, spokojnie, dziadek religijny, codziennie Kiedy ranne wstają zorze i Godzinki wyśpiewuje. Słowem - mieszkanie dobre, domek ładny, zadbany. Było nam dobrze. Ja dziadkowi od czasu do czasu ugotowa­łam i posprzątałam. Żadnych kłótni, sporów. Odżyłam.
     Kiedyś dziadek mówi:
  - Aniela, ty sama jak palec. A i ja sam, bo dzieci po świecie się porozjeżdżały. Może byśmy tak ślub wzięli? Domek na ciebie przepiszę, to po mojej śmierci będziesz miała jakieś zabezpieczenie. Obywatelstwo mam amerykańskie, to i miałabyś z głowy wszystkie kłopoty z pobytem związane. Ty w zamian za to opiekowałabyś się mną do śmierci. Przemyśl sobie to wszystko. Muszę wcześniej do dzieci napisać i sale na wesele zarezerwować.
     Deliberuję nad tym wszystkim i widzę, że nie ma się nad czym długu zastanawiać. Okazja się trafia - myślę. - Dziadek wiekiem posunięty, to i niedługo może pociągnąć. Obowiązków małżeńskich to on też nie będzie wymagał, no bo gdzieżby tam... Nic, tylko trzeba się spieszyć, żeby dziadkowi się co nie odmieniło. Z tymi starymi to nic nie wiadomo Poleciałam co tchu do Minesoty*. Różowej żorżety na suknię ślubnii kupiłam, do krawcowej zaniosłam. Dziadek też obrączki i pierścionek kupił, żeby wszystko było jak należy. Oboje czekaliśmy na to, co jego dzieci powiedzą.
     Jakoś na dwa dni przed weselem, jak już goście byli pospraszani i wszystko do ślubu było gotowe, słyszę nagle w nocy, że ktoś do drzwi się dobija. A wali tak, że ino szyby brzęczą. Lecę otwierać, o mało nóg me połamię, A tu jacyś ludzie jak się na mnie nie rzucą. Jak nie zaczną wyzywać:
  - Ty taka... owaka! Cudzych majątków ci się zachciewa! Chcesz starego do ślubu zmusić i dom, co nasza matka wypracowała, dla swoich bękartów zabrać. Niedoczekanie twoje! Opiekunka się znalazła! Żeby do jutra po tobie ani ślad nie został!
     To dzieci dziadka tak mnie witały. Zbaraniałam zupełnie. Myślałam, że te jego dzieci to już Amerykany, a tu widzę, że we wszystkim polskie ludzie.
     Jak wpadły do pokoju dziadka, to myślałam, że go tam ubiją. Tak mu ochotę do żeniaczki z głowy wybijały. Dziadek niby na swoją obronę coś mamrotał, ale go zakrzyczeli. Powiedzieli, że opiekę to już oni sami mu zapewnią. No i zapewnili! Do domu starców go odprawią, a jego dom sprzedadzą, żeby więcej pokus do żeniaczki nie miał.
     Na drugi dzień po tych przeprawach spakowałam do nylonowego worka ślubną suknię i resztę rzeczy i trzeba się było wynosić. Dziadka zaraz z rana do tej ochronki zawieźli. Przed domem postawili tabliczkę z napisem "For sale", znaczy na sprzedaż. Żal mi było starowiny, bo dobry był człowieczysko, ale mogłam to co poradzić? Ślub do skutku nie doszedł i jeszcze mieszkanie straciłam.

     Przespałam się parę nocy u krewniaków. Akurat na urlop wyjeżdżali i byłam im potrzebna do pilnowania domu. Jak wrócili, to musiałam sobie zaraz szukać mieszkania. Postanowiłam, że jak mam żyć w Ameryce na stałe, to muszę żyć jak człowiek. Nie będę więcej wycierać się po
wspólnych klitkach czy beizmentach*. Znalazłam sobie mieszkanie w apartamencie nad jeziorem. Drogie, bo drogie, ale osobne. Tylko że kakroci pełno. Jak zgasić światło, to chmarami wychodzą i objadają każdą rzecz, włażą wszędzie. Obrzydliwe to, ale co było robić. Trzeba się przyzwyczaić... Meble na przecenie kupiłam, telewizor stary dała mi jedna pani, u której sprzątałam. Nareszcie, po raz pierwszy w Ameryce, zaczęłam żyć jak człowiek. Pieniędzy oszczędzałam już mniej, bo wydatków przez to mieszkanie sporo, a i paczki do Polski też kosztują niemało. Wysłać muszę, bo dzieciom potrzebna pomoc.
     Tęsknica to mnie taka brała, że rady dać nie mogłam. Dzieci też oczy za mną wypłakują. Żeby ich tutaj sprowadzić - sposobu żadnego. Czasami przemyśliwałam, czy aby nie wrócić do Polski. Plunąć na Amerykę, na te dobrocie. Tyle ludzi tam jakoś żyje, to i ja bym może swoje życie jakoś też urządziła.
     Ale do czego i z czym wracać? Od czego to nowe życie rozpoczynać? Franek niecnie mnie wydziedziczył i na mojej krzywdzie swoje życie zbudował.
     Prawda, że wszystko po połowie zapisane na mnie. Znaczy się ziemia i budynki. Żeby jednak tę swoją krwawicę odzyskać, to trzeba by pewnie po sądach się włóczyć, procesować, połowę adwokatom oddać. Ja już zdrowia na takie przeprawy nie mam i nerwy też nie te same co dawniej.
     A kupić jakiś majątek w Polsce teraz trudno. Tam wszystko na miliony liczą. Skąd te miliony brać? Nic tylko zbierać dolar do dolara i jak ich będzie już sporo, to do Polski, do dzieci wracać. Domek sobie kupić i żyć z nimi jak człowiek. Albo już tutaj życie sobie ułożyć i tutaj żywot dokończyć. Ma to człowiek zgryzot i turbacji wiele, a radości mało.

* Minesota - nazwa sieci sklepów tekstylnych w Chicago
* Z ang. basement - suterena.
 
 
 
. Zofia Mierzyńska............
 

ARCHIWUM

POLEĆ TEN ARTYKUŁ ZNAJOMYM Z FACEBOOKA
 


 

 


BIULETYN POLONIJNY, Postal Box 13, Montreal, Qc H3X 2T7, Canada; Tel: (514) 336-8383 fax: (514) 336-7636, 
Miesięcznik rozprowadzany bezpłatnie wśród Polonii zamieszkującej obszar Montrealu i Ottawy. Wszelkie prawa zastrzeżone.